Wojenne zaduszki 1942 Przemarsz artylerii niemieckiej, NAC

Wojenne zaduszki 1942

W czasie okupacji niemieckiej wznowiono popularną we Lwowie Gazetę Lwowską jako „dziennik dla dystryktu galicyjskiego”. Miały tam, oczywiście, ukazywać się artykuły o „zwycięstwach wojsk Rzeszy”. Zespół redakcyjny starał się jednak przemycać materiały bardziej „cywilne”. I tak w numerze za 1–2 listopad 1942 roku na pierwszej stronie mamy oryginalną ilustrację i wiersz Bronisława Króla „W Dzień Zaduszny

 

Cały cmentarz od rana dziś rozgorzał światłami,

jakby niebo tej nocy wypłakało pół gwiazd;

w szelest liści opadłych ciągle rzuca ktoś „amen”,

i rozwiesza swe żale na męczeństwie dwóch drzazg.

Pomnikowe grobowce i mogiłki cichutkie,

jednakowo wplecione w międzygrobnych dróg sieć,

jednakowe imiona patrzą na nas ze smutkiem,

głosząc równość najwyższą narodziny i śmierć.

Groby i groby!… Każdy czyjeś życie wymierzył,

i nad każdym boleśnie rozpostarty jest sąd;

myśl strwożona się cofa w mądrą ufność pacierzy,

nie pytając już: po co, gdzie, jak, kiedy i skąd.

– Wierzę w Boga!

Cień wielki ciche „credo” rozpłużył,

Głos się w gardle wyprężył, rozprysł w szepty i zbladł,

Krzyż rozrósł się nad cmentarz, ramionami wydłużył,

i poprzez popłoch modlitw, milcząc, patrzy na świat!…

 

W kolejnych numerach mamy typowe wiadomości:

Credo dzienników londyńskich w sprawie drugiego frontu

Ze Sztokholmu donoszą o trudnościach, na jakie natrafialiśmy w czasie naszych ataków na Dieppe i Tobruk. „Nie zdołają zachęcić naszego szarego człowieka do nalegania na rządy alianckie, aby wyznaczyły jakieś ścisłe daty dla swoich operacyj wojskowych” – pisze w swym artykule wstępnym „Manchester Guardian”. W artykule tym dziennik angielski omawia ponowną falę agitacji za stworzeniem drugiego frontu, rozpętaną przez ambasadę sowiecką w Londynie oraz współpracujące z nią organizacje. Tym samym „Manchester Guardian” jakkolwiek z pewnym opóźnieniem, ale całkiem wyraźnie przyznaje się do fiaska pierwszego ataku na kontynent europejski.

W dalszym ciągu dziennik oświadcza: „W obliczu tych faktów trudno przewidzieć, co znikałoby na dalszym planie na temat widoków utworzenia drugiego frontu lub dopuszczenie publicznej dyskusji nad znanym wywiadem Stalina. Wiemy wszyscy bardzo dobrze, że drugi front posiada niesłychanie doniosłe znaczenie, że nasze własne wysiłki w porównaniu z gigantyczną walką Związku Sowieckiego były mało skuteczne i że w myśl oświadczenia Stalina musimy w pełni i we właściwym czasie wypełnić nasze zobowiązania. Pomimo tego należy ściśle rozróżnić pragnienie natychmiastowego uderzenia celem sprowadzenia odciążenia od konieczności uczynienia tego dopiero wówczas, kiedy będziemy mieli jakieś widoki sukcesu”

Wymieniony dziennik londyński snuje następujące refleksje na temat możliwości utworzenia drugiego frontu: ,,Nie fakt, że mocarstwa Osi nie są przygotowane. Jeżeli jednak wybije godzina takiej ofensywy, wojska brytyjskie, amerykańskie oraz innych aliantów oczekują, że poprowadzi ich jakaś „zdolna” głowa”.

Gdzie jest jednak ten generalissimus, który z tego bigosu wojsk alianckich będzie umiał utworzyć jakąś jednolitą całość? Wielka Brytania i Stany Zjednoczone chociaż są związane sojuszem prawie od roku; mimo tego wciąż jeszcze nie mają jednego naczelnego dowódcy. Naprawdę to jest coś przerażającego i głęboko upokarzającego, że alianci trwają uporczywie w takim stanie, jak gdyby wzajemnie nie zależało im na sobie – kończy dziennik londyński.

Impreza kosztowna i krwawa.

Głosy tureckie o walkach w Afryce

Wszystkie polityczne rozmowy, prowadzone w stolicy Turcji, stoją z natury rzeczy w bezpośrednim związku z wydarzeniami wojskowymi na północno-afrykańskim terenie wojennym. Ponieważ atak został zainicjowany przez Anglików i ponieważ poprzednio obwieszczono daleko sięgające strategiczne i operacyjne cele, wobec tego upatruje się w obecnych działaniach bojowych niejako próbę przykładową brytyjskiej siły w Egipcie i na Bliskim Wschodzie w ogóle. O ile teraz już można na temat dotychczasowego przebiegu bitwy powiedzieć coś konkretnego, to formułuje się to w Ankarze w sposób mniej więcej następujący: dotychczasowe straty Anglików są według doniesienia mocarstw Osi nadzwyczaj wysokie i ciężkie, uwzględniając, że nie powiodło się włamanie do niemiecko-włoskich stanowisk. Fakt, że brytyjskie agencje informacyjne omawiają temat Afryki Północnej w obecnej chwili z niezwykłą ostrożnością, zaznacza się w politycznych kołach Turcji z naciskiem. Z największym zainteresowaniem śledzi się odgłos zdarzeń wojskowych w samym Egipcie i podaje się ostatnie komunikaty brytyjskie o wojnie na pustyni w sposób barwny i szeroko się rozpisując.

„Daily Herald” jak też i krytycy wojskowi innych brytyjskich gazet liczą się z tym, że na rezultat bitwy czekać będzie trzeba jeszcze wiele dni. Zresztą panuje w Turcji prze konanie, że nastrój prasy brytyjskiej należy tłumaczyć oświadczeniem, złożonym przez lorda Crofta, podsekretarza stanu w ministerstwie wojny. Croft powiedział, że jedyną szansę przeciwko Rommlowi daje atak czołowy. Jest on jednak imprezą bardzo kosztowną i krwawą.

Kolumna samochodów osobowych z gen. Erwinem Rommlem na drodze morskiej Via Balbia, NAC

Okazuje się, że wspaniale zmechanizowany Wermacht wykorzystywał również poczciwe koniki.

Konie zdają egzamin wytrzymałości na ciężkich drogach dowozowych

Z frontu nad Donem i ze środkowego odcinka frontu wschodniego donosi Naczelna Komenda Sił Zbrojnych o zwycięskich walkach drużyn wypadowych, w czasie których zniszczono wiele sowieckich bunkrów i stanowisk bojowych jako też wzięto jeńców. Także i sowieckie oddziały wywiadowcze starały się wybadać położenie niemieckich stanowisk. Na północnym odcinku frontu niemieckie samoloty nurkowe obrzucały skutecznie bombami schrony i stanowiska nieprzyjaciela. Zniszczyły przy tym trzy betonowe sztolnie i dwa działa. Towarzyszące myśliwce zmusiły samoloty sowieckie do walki i zestrzeliły 12 maszyn.

Liczne obładowane kolumny poniosły straty w wozach, co szczególnie na tym odcinku może mieć ciężkie następstwa, ponieważ mało tylko jest torów nieuszkodzonych, a dowóz do frontu musi się głównie odbywać na pojazdach kołowych. Także i po niemieckiej stronie oddziały walczące zależne są od nieprzerwanego dowozu.

Mimo deszczu, błota i bardzo złych dróg musi dowóz regularnie i w wystarczającej mierze dochodzić do frontu. Tu właśnie podziwiać trzeba pracę zwierząt pociągowych, która w zupełności usprawiedliwia nadanie koniowi miana wiernego towarzysza żołnierza. Za mało myśli się o tym wiernym pomocniku, który tak wspaniale zdał egzamin w artylerii i taborach, w bitwie czy też nie kończących się nigdy marszach. Jego wytrwałość i wytrzymałość uzasadniają równocześnie wyczyny kolumn taborowych, zwłaszcza gdy się słyszy, że pojazdy konne jednej jedynej niemieckiej dywizji użytej w północnym odcinku frontu, w jednym roku przejechały 868.243 km. i przetransportowały 18.876 ton amunicji, materiału i środków zaopatrzenia. Zmotoryzowane kolumny tejże dywizji odbyły w tymże czasie 566.785 km., przewożąc 25.719 ton. Razem odpowiada to ruchowi przywozowemu prawie 3.000 i wagonów towarowych po 15 ton.

Oryginalna ilustracja zaduszkowa

Z tych „cywilnych” artykułów mamy artykuł niejakiego T. K. „Cmentarze lwowskie dawniej a dziś

„Zegar dzwoni,

Czas ucieka, śmierć goni

Wieczność czeka!…”

Nigdy zjawisko śmierci nie staje się człowiekowi bliższe, niż w okresie wojny; nigdy też z takim prze jęciem, jak w czas wojennych Zaduszek nie wracamy myślą do tych najbliższych nam, nieobecnych a duchem wciąż między nami żywych. W wiekach minionych było to przenikanie się świata żyjącego z pozagrobowym jeszcze ściślejsze, bowiem zmarłych grzebano w ośrodkach miejskich na cmentarzach położonych w sąsiedztwie domów mieszkalnych, dokoła kościołów parafialnych, zaś znaczniejsi mieszczanie i duchowieństwo znachodziło wieczny przytułek wprost w podziemiach oraz w kryptach kościelnych. Również w śródmieściu Lwowa znajdowały się cmentarze, po których dzisiaj pozostały już tylko nieznaczne kamienne szczątki. Po cmentarzu katedralnym zachowała się jedynie duża rzeźba kamienna oraz mauzoleum rodziny Boimów, renesansowy klejnot 17-wieczny zwany także kaplicą Ogrojcową, zaś w samej katedrze stylowa kaplica rodziny Kampianów. Wspaniałe nagrobki rycerskie kryją podziemia Dominikanów, gdzie szlachta chowała swych przedstawicieli i Bernardynów. Ormianie kładli swe płyty nagrobkowe koło monasteru św. Anny na żółkiewskim, a grekokatolicy koło dawnej cerkwi Bohojawłenija przy ul. Fredry. Część płyt nagrobkowych, zachowana ze starego kościoła ormiańskiego, ułożona została na podwórzu katedry Ormiańskiej pod krużgankiem kościelnym w sposób charakterystyczny dla pokory bogatych patrycjuszy ormiańskich, którzy pragnęli, aby wierni przechodzili po ich prochach do wnętrza świątyni.

Cmentarze położone w samym śródmieściu stały się z biegiem czasu zjawiskiem niepożądanym, tak że w r. 1787 wydały władze administracyjne zarządzenie przeniesienia cmentarzy poza obręb miasta. Wówczas też zarząd m. Lwowa założył w czterech punktach zamiejskich cmentarze Żółkiewski, Gródecki, Stryjski i Łyczakowski. Najstarszy cmentarz żółkiewski, zwany Paparówką już w średniowieczu był mogilnikiem zmarłych na „morowe powietrze”, a zamknięty został w r. 1866, zaś na jego miejscu wzniesiono dworzec Podzamcze.

Cmentarz Gródecki, położony na miejscu dawnych obozowisk wojskowych, przetrwał do r. 1875, podczas gdy Stryjski służył do publicznego użytku do r. 1893, a w czasie pierwszej wojny światowej stanowił miejsce spoczynku wiecznego poległych żołnierzy rosyjskich. Cmentarz Łyczakowski otwarto pierwszy raz w r. 1786, liczy sobie zatem przeszło półtora wieku istnienia, świadectwem czego jest już tylko jeden zachowany w środkowej części pomnik na którym widnieje data 1787. Piękno tego cmentarza da się najlepiej wyrazić tym stwierdzeniem, iż sama przyroda ułożyła się tu na kształt mogilnika dla ludności Lwowa.

Szereg grobów i pomników najznakomitszych obywateli Lwowa, poczynając od czasów dawnej Galicji a na najnowszych kończąc; pomniki i nagrobki znakomitego dłuta rzeźbiarzy takich, jak C. Godebski, T. Błotnicki, Dykas, P. Eutele, Kurzawa, Perier, bracia Schimserowie, H. Witwer i w. in. czynią to wielkie pole spoczynku drogim każdemu Lwowiakowi. Punkt ciężkości pogrzebów przeniósł się w ostatnich latach w stronę położonego po drugiej, przeciwległej stronie miasta cmentarza Janowskiego, założonego w r. 1888, który był długo cmentarzem maluczkich, a dopiero przez obranie go na miejsce wiecznego spoczynku kochanego przez wszystkich arcybiskupa Bilczewskiego wszedł do rzędu świętych dla każdego mieszczanina lwowskiego miejsc.

Przewidując w miarę rozrostu miasta potrzebę nowych miejsc wiecznego spoczynku dla jego zmarłych, rozpoczęto już przed wojną zakładanie nowego centralnego cmentarza na Zamarstynowie oraz drugiego w lesie Białohorskim.

Tradycyjną była rubryka Z notatnika reportera, gdzie umieszczano wiadomości o wypadkach:

Pedusako Aleksandra, lat 17 (Łyczakowska 19) wpadła pod koła przejeżdżającego samochodu u zbiegu ulic Kościuszki i Kołłątaja doznając kontuzji ogólnych. Po udzieleniu pierwszej pomocy lekarz Pogotowia przewiózł ofiarę nieszczęśliwego wypadku do szpitala przy ul. Pijarów 4.

Prowadzący przez jezdnię wózek ręczny Słabiniak Piotr lat 81 (pl. Prusa 7) został potrącony przez samochód, wskutek czego upadł na dyszel wózka doznając poważnych kontuzji brzucha. Po prowizorycznym zaopatrzeniu lekarz Pogotowia przewiózł go do szpitala przy ulicy Rappaporta 8.

Natomiast Wieści z powiatów podawały ciekawostki z życia w różnych regionach:

Huculszczyzna. Duża wieś Żabie, wysunięta na południe od Kołomyi, ma za sobą paręset lat przeszłości niezwykle bujnej i obfitej. Wysokogórskie położenie i specyficzne warunki terenowe stanowiły swego rodzaju azyl dla różnego materiału ludzkiego, z którego wyrosło bogactwo opowieści, „gadek” o rozbójnikach i opryszkach, legend i baśni podawanych z ust do ust przez całe pokolenia. Może właśnie dzięki tej bujności życia, Żabie stało się ośrodkiem najbogatszych gospodarstw, najpiękniejszych ubiorów i pieśni. Żabie ciągnie się wzdłuż 7.5 km, liczy 2717 numerów gospodarstw, 9028 ludności, w tym szkolnych dzieci 1747.

Duża ta wieś obejmuje 31.465 ha lasów, 7298 ha pastwisk, 9176 ha połonin, oraz przeszło 100 tysięcy ha obszaru ziemi ornej, nieużytków i in. Czasy bolszewickie pozostały w pamięci mieszkańców jako koszmar aresztowań i wysiedleń, które dotknęły około 150 osób. Obecnie życie w Żabiem idzie normalnym torem w codziennej trosce pokonywania trudów i wysiłku pracy dla lepszego jutra.

Leczy się z ran. Zbaraż, wsławiony historią swej obrony w r. 1649 przez księcia J. Wiśniowieckiego, przeżywał niegdyś liczne zdarzenia wojenne, leżał hołdem na średniowiecznym szlaku tatarskim, t.zw. „czarnym szlaku”. Również i w czasie gigantycznych zmagań dzisiejszej doby przeżyło miasto wiele. Sporo domów zostało uszkodzonych pociskami, gdzieniegdzie powstały pożary. Największą stratę wyrządził pożar kościołowi oo. Bernardynów, gdyż od wybuchu granatu zapalił się dach kościelny, który został doszczętnie strawiony przez ogień. Na szczęście zabytkowy ten kościół, wzniesiony w XVII w. w stylu barokowym ocalał wraz z pięknym klasztorem z r. 1627. Również ruiny starożytnego zamku Wiśniowieckich nie doznały uszczerbku w czasie ostatnich walk.

Zamek zbaraski, wzniesiony za księcia Jerzego Zbarazkiego przez holenderskiego aręhitektę Henryka van Poene niemiecką współczesną sztuką fortyfikacyjną, przedstawiał potężny obiekt obronny, którego walory wystąpiły w pełni w czasie długotrwałych oblężeń. Do właściwego pałacu w stylu renesansowym prowadziła piękna barokowa brama wjazdowa, do dziś dosyć dobrze zachowana, podczas gdy pałac został w czasie poprzedniej wojny europejskiej spalony i zburzony przez wojska rosyjskie. Odkładając na lepszą przyszłość odbudowę zamku, Zbaraż leczy swe wojenne przez bolszewików zadane mu rany. Odbudowa widoczna na każdym kroku. Nie ma już szczerb i ruiny, wszędzie znać nowe życie.

Gabinet dentystyczny w niemieckim szpitalu wojskowym, NAC

Nie brakło też kącika z humorem, bo dopóki człowiek się śmieje, to żyje…

Ząb za ząb

W poczekalni dentysty długim rzędem siedzą pacienci. Wiercą się na fotelikach, postękują, a od czasu do czasu jędrne „psia krew” daje wyraz bólu do ostateczności doprowadzonego pacjenta. Wtem otwierają się drzwi gabinetu dentysty. Ukazuje się w nich urocza asystentka:

– Następny, proszę – oznajmiła.

Spod ściany odzywa się głos

– Następny wyszedł, miał coś pilnego do załatwienia. Wróci za godzinę.

– To poproszę pana…

– Nie, musi być porządek, ja dopiero po owym następnym.

– Ależ jego przecież nie ma, wyszedł. Za godzinę będzie pan już w domu, szczęśliwy, że pozbył się bólu.

– Niech stracę, chodźmy.

Stanąwszy przed doktorem, pacient przedstawił się:

– Wyrwa jestem.

Chwiejnym krokiem podchodzi do krzesła, wzrok jego błądzi po ścianach, z lękiem zatrzymuje się na gablotce z instrumentami…

– Ładne pan doktor ma mieszkanie. Ile też czynsz wynosi? No, więcej niż bym płacić pragnął.

– Ale proszę siadać. Szkoda czasu.

Pan Wyrwa opuszcza się na fotel z miną skazańca sadowionego na krześle elektrycznym,

– Usta otworzyć. Który ząb pana boli? – padają słowa dentysty.

– Proszę odłożyć kleszcze, widok ich denerwuje mnie.

– Ależ ja wprzód obejrzę i opukam ząb, niechże więc się pan nie boi.

– Ja się wcale nie boję. Mam tylko trochę strachu ze zdenerwowania.

– Niechżeż się pan uspokoi. No, proszę…

– Na diabła panu doktorowi kleszcze do obejrzenia. Można palcami zbadać ząb.

– Dość tej gadaniny rzucił zniecierpliwiony już dentysta. Przecież pana ząb boli i należy ból uśmierzyć. Widzi pan szczypce odkładam.

– Nareszcie! Dlaczego pan doktor zaraz tego nie zrobił, zamiast godzinę całą trzymać mnie na tym przeklętym krześle.

– Panie Wyrwa, proszę przestać. Usta otworzyć. O, jest! Tak, chwileczkę. Usta trzymać rozwarte.

– Doktorze, jeżeli się pan zbliży z kleszczami strzelam.

– Czym? Strzelam, jak mi Bóg miły.

– Dość tej zabawy. Spełniam swą powinność. Gębę rozszerzy. Tak…

– Do jasnej cholery, co pan zrobił.

– Au!.. Siotro, siostro ?

Mimo asystentki, jakby furią gnany, wybiegł z gabinetu pan Wyrwa.

– Wyrwał? – pyta żałośnie doktor. – Wyrwał? To pan doktor wyrwał…

– Proszę, niechżeż pani patrzy.

I dentysta wskazał na olbrzymich rozmiarów kieł leżący obok krzesła.

– Olbrzymi – orzekła asystentka. – Ekstrakcja musiała być bolesna.

– Diabła tam ekstrakcja. To nie ząb pacjenta! To mój własny! Ten wariat wybił mi go, gdy tylko kleszczami dotknąłem jego zęba.

Z innych ciekawostek: Niemcom widocznie znudziła się ersatz-kawa, i postanowili zasadzić… krzewy kawowe w Niemczech.

Moguncja. Pewien rolnik nad górnym Renem zasiał w swej winnicy, przesyconej słońcem, kilka ziarnek niepałonej kawy, z których rozwinęły się krzewy kawowe. Krzewy te wydały dojrzałe owoce, odznaczające się pięknym aromatem. Zresztą od około 30-tu lat w ciepłych okolicach nad górnym Renem czyniono już tego rodzaju próby ze zmiennym rezultatem.

Opracował Krzysztof Szymański

Tekst ukazał się w nr 20 (408), 31 października – 14 listopada 2022

X