Wiwat, Ciotunia!

Wiwat, Ciotunia!

Zbigniew Chrzanowski (Fot. Maria Basza)O pracy nad przedstawieniem opowiada reżyser Zbigniew Chrzanowski

Dlaczego z repertuaru Fredry właśnie „Ciotunia” została wybrana przez nasz teatr?
Przede wszystkim przyświecała tu idea roku Fredrowskiego – 220-lecia od dnia urodzin komediopisarza, a z drugiej chciałem wybrać pozycję, która była bardzo rzadko grywana. Tu, uważam,  udało mi się połączyć te dwie rzeczy. A z drugiej strony to okazja już bardziej prywatna, teatralna – jubileusz naszej aktorki Luby Lewak. Tytułową rolę komedii Fredry „Ciotunia” grywały znane polskie aktorki i przeważnie były to spektakle benefisowe. Pomyślałem sobie, że jest to dobra okazja, żeby uczcić jej podwójny jubileusz. Cieszę się bardzo, że to się udało. Z jednej strony praca Luby nad postacią głównej bohaterki wymagała dużego poświęcenia, energii, pomysłowości i czasu, a z drugiej strony pozwoliło wykorzystać jej wieloletnie doświadczenie sceniczne. To wszystko złożyło się na stworzenie tak wspaniałej postaci Ciotuni.

Pamiętam Lubę, którą przyprowadziła do naszego teatru jej matka. Było to 45 lat wstecz, była wtedy uczennicą. Obawiałem się trochę jej młodego wieku, ale już po roku – w 1969 roku – gdyśmy przygotowywali „Wesele” Wyspiańskiego, widząc jej zaangażowanie i pracowitość, nie zawahałem się obsadzić jej w roli Panny Młodej. W tamtych czasach twórczość Wyspiańskiego nie byłą znana naszym uczniom, nie uczono się o nim w szkole. I zresztą jest to trudna sztuka. Ona już wtedy wykazała się pełną świadomością swojej postaci, wiedziała jak się do tego przygotować, jak zagrać. W naszym trochę starszym, bardziej doświadczonym otoczeniu odnalazła się doskonale z wielkim wyczuciem. Po premierze w listopadzie we Lwowie, już w grudniu byliśmy w Moskwie na II Festiwalu dramaturgii polskiej w ZSRR. Graliśmy wtedy na scenie mojej szkoły teatralnej na Starym Arbacie. Wtedy potwierdziła, że mimo młodego wieku bardzo poważnie podeszła do tej roli, udało jej się przeżyć tę rolę, wczuć się i przepuścić przez siebie. To była niezapomniana, wspaniała kreacja.

Dziś wystąpiła przed nami osoba bardzo doświadczona, świadomie traktująca wszystkie role, podejście do nich, kim jest grana postać, okoliczności epoki itd. To owocuje perfekcją postaci.

Co do samej sztuki, to komedia Fredry, chociaż zapomniana, nie należąca do najpopularniejszych jego dzieł, ale napisana z charakterystycznym dla niego humorem, bardzo potoczyście, wspaniałym wierszem, cudownie literacka, ujęła mnie swoją melodyką. Luba miała doświadczenie ról fredrowskich. Grała Podstolinę w „Zemście”, Elżbiety w „Pierwszej lepszej” – znała twórczość Fredry i jego podejście do swych postaci, więc wiersz fredrowski, materiał fredrowski miała opanowany już wcześniej. To jej ułatwiło pracę i kontynuowała te tradycje w tym przedstawieniu.

Byłem szczęśliwy z reakcji i przyjęcia sztuki przez publiczność, która przyjęła sztukę wspaniale i oddała hołd mistrzostwu głównej postaci. Był to jednocześnie aplauz dla całej grupy aktorów zajętych w tej sztuce. Z drugiej strony cieszę się, że w naszym repertuarze pojawiła się jeszcze jedna sztuka wielkiego Fredry. Będziemy mieli możliwość z tym przedstawieniem odwiedzać różne ośrodki w kraju i za granicą i przybliżać tam dzieła naszego komediopisarza.

W przedstawieniu są bardzo skromne dekoracje. Daje to możliwość dogodnego ich przewożenia.
Scenografia i mała obsada pozwala wystawiać tę sztukę praktycznie na każdej scenie, nawet tam, gdzie nie ma dogodnych warunków. Jako dekoracje do sztuki wykorzystałem fragmenty dekoracji, które stworzył nasz nieodżałowany Walera Bortiakow do sztuki Fredry „Odludki i poeta”. Udało mi się te dekoracje zachować. Zostały odświeżone w pracowniach opery i teraz zostały wykorzystane w tym przedstawieniu. Muszę tu dodać, że te zwieńczenia drzwi są wzorowane na oryginalnych z pałacu Fredrów w Beńkowej Wiszni. Tam Walera je szkicował i potem wykorzystał we wspomnianej sztuce. Kolorystycznie zostały dostosowane do całości tej sztuki. Cieszę się, że spuściznę Walerego nadal wykorzystujemy i korzystamy z jego dorobku, który stworzył dla teatru.

 

Scena ze spektaklu (Fot. Maria Basza)Dlaczego „Ciotunia” – chociaż jest tak wspaniałą sztuką – tak rzadko trafiała na scenę?
Myślę, że nie w każdym teatrze znajdzie się odpowiednia aktorka, która mogłaby zagrać tytułową role. Jak już wspominałem, jest to rola raczej benefisowa, która wymaga wysokich zdolności aktorskich. Po prostu nie było okazji i potrzeby przygotowywać takiego rodzaju benefisów. Zazwyczaj, utarło się w teatrach, że na benefisy składają się poszczególne fragmenty kilku najlepszych ról aktora z różnych przedstawień. Jest to prostsze i nie wymaga takiego wysiłku, jak przygotowanie odrębnego przedstawienia. Ale materiał fredrowski w tej sztuce jest tak skomponowany, że daje możliwości wspaniałego pokazania swych aktorskich możliwości dla wszystkich postaci, biorących udział w sztuce i cieszyć się i bawić tym, co się gra na scenie.

Muszę tu jednak podkreślić, że w repertuarze naszego Teatru na przestrzeni ponad 55 lat istnienia było wystawianych kilka sztuk Aleksandra Fredry. Wspaniałe przedstawienie Walerego Bortiakowa „Zemsta”, graliśmy „Śluby panieńskie” – moją pracę dyplomową w 1966 roku, była też „Pierwsza lepsza”, „Odludki i poeta”. Następnie było wznowienie „Ślubów panieńskich” w nowej obsadzie i w nowej scenografii. Ten duch Fredry towarzyszy nam stale w naszej twórczości. Uważam, że ważne jest że w roku fredrowskim udało nam się przygotować zapomnianą sztukę, która uzupełnia przekrój twórczości Aleksandra Fredry.

Czy nie planuje pan wznowienia niektórych dzieł z okazji roku fredrowskiego?
Jeżeli chodzi o tematykę fredrowska myślę, że możemy coś powtórzyć z dawnych pozycji. Nie ukrywam jednak, że bardzo by mi zależało, żeby w tym roku, lub w najbliższym czasie przedstawić szerszej publiczności „Pana Jowialskiego”. Takie są moje plany na najbliższą  przyszłość.

Krzysztof Szymański
Tekst ukazał się w nr 7 (179) 16 – 25 kwietnia 2013

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X