Wielkanoc z Kolbergiem

Wielkanoc z Kolbergiem

Barwne zwyczaje wielkanocne łączyły w sobie od najdawniejszych czasów tradycję ludową, dworską i mieszczańską. Spotkania rodzinne, malowanie jaj, wielkanocne orszaki, śmigusy, chodzenie z barankiem czy kurkiem dyngusowym… Staropolskie tradycje wielkanocne spisywał Oskar Kolberg w różnych częściach kraju.

W swoich dziełach uwiecznił regionalne ciekawostki świąteczne związane z Mazowszem, Małopolską, Ziemią Przemyską, Lwowską, Pokuciem i wieloma innymi regionami. Tradycje niedzieli palmowej, Wielkiego Tygodnia, zalotne i szalone zabawy wielkanocne – w Roku Oskara Kolberga przypominamy zanotowane przez uczonego opowieści, przyśpiewki, zabobony i zwyczaje.

Podróżując przyglądał się zwyczajom i tradycjom kościelnym, pracy przezornych gospodyń szykujących święcone i pilnujących „aby wszystkie szynki kiełbasy placki baby, dostały po kropli błogosławionej wody – ta bowiem odejmuje im wszelką szkodliwość”. Przygotowanie stołu wielkanocnego odbywało się niegdyś dzięki zręczności i kunsztowi gospodyni, „wszystkiego używano ku bogactwu i ozdobie święconego. Zastawiano nim stoły ogromne ciągnące się wzdłuż sali jadalnej. W środku stał baranek z chorągiewką misternie wyrabiany z masła, z wełną lekką jak puch, z oczyma drogich kamieni. Wokoło zastawiano wedle zamożności domu: to dziki wieprze i jelenie upieczone w całości i wypchane drobną zwierzyną, to szynki i prosięta lub drób, to zwoje kiełbas sięgające aż do pułapu, to różne wędzonki ozory półgęski i stosy jaj malowanych. Dalej placki przeróżnego rodzaju i ciasta z bakalią, baby potwornej wielkości, kołacze i jajeczniki, serowce, maczniczki, przekładańce i mazurki. Napitku wszelkiego rodzaju dostatek wódki piwa miody i wina w butlach krużach garncach i antałkach. Układano zaś specjały w sposób, aby wyobrażały jedną myśl alegorycznie lub symbolicznie reprezentowaną”. Posługując się pracami starszymi – Kitowicza, Anczyca, zapisami z prasy lokalnej – z żalem pisał, że „dawne święcone z dawną zamożnością zniknęły”. Nie zmienił się za to zwyczaj dzielenia się jajkiem i jak przed wiekami „rodzina i przyjaciele częstują wszystkich jajkiem święconym dzieląc je na części z których jedną bierze do ust, przyczem wzajemne składają życzenia, aby w zdrowiu i pomyślności dozwolił Bóg doczekać następnej Wielkiejnocy”. W Małopolsce spotkał Kolberg zwyczaj przechowywania małych kawałeczków placka czy baby wielkanocnej. Rozdawano go przy stole, domownicy i goście przechowywali takie kawałki cały rok – miały ubezpieczać od wszelkich nieszczęść. W wielu miejscowościach wiejskich pilnowano, aby nic z święconego nie zjadły kury, zabobon ludowy głosił: takie okruchy są przyczyną tego, że „będą piały, a jaj nie będą niosły”.

W drugi dzień Wielkanocy jak kraj długi i szeroki młodzież urządzała rozmaite zabawy. W Małopolsce chłopcy obnosili po wsi osadzoną na dwóch kółkach skrzyneczkę, siedział w niej drewniany baranek udekorowany bukszpanem i młodymi gałązkami, całość dopełniały pozawieszane dzwonki. Często konstrukcje były bardziej skomplikowane. Noszono też „Bożą mękę” i koguty ulepione z gliny. Podobnie jak po kolędzie chodzono od domu do domu, wiejskie przebranie uzupełniały „czapki papierowe ułańskie, na piersiach czerwone rabaty i na krzyż bandolery papierowe, a na nich pałasze drewniane i ładownice”. Głośno wyśpiewywali regionalne przyśpiewki:

Ojcze nasz we Lwowie,
bili się dziadowie,
ciele im uciekło.
Oj, ty ciele nie chrobocz,
bo ja nie spał całą noc,
bo mi baby nie dały,
o kury mnie posądzały.
A bodaj ja z góry spadł
aniżeli kury kradł!
Wędrowałem po świecie
napadłem sześć koszul na płocie,
trzy m wziął, trzy m zostawił
żeby mi Bóg błogosławił,
cobym lepiej kradł.
Zachodzę do baby,
baba masło robi.
Ja do masła,
baba mię w łeb trzasła.
Ja do maślanki,
baba do kijonki.
Ja do chleba krajać,
baba na mnie łajać.
O babo przeklęta,
niech Ci Bóg pamięta

Gospodarze obdarowywali uczestników orszaku jedzeniem bądź pieniędzmi. Młodzież wędrowała dalej. Przy stole tymczasem słychać było wołanie „śmigus!” i w ruch szły dzbanki i naczynia z wodą – wśród wesołych krzyków oblewano domowników i gości. Pisząc o Poniedziałku Wielkanocnym na Ziemi Lwowskiej notował Kolberg: „W drugie święto oblewają się wodą. Jak która dziewka nie da parobkowi malowanego jajka, to ją ten wodą obleje. Często pod studnię wloką złapaną niewiastę”.

W samym Lwowie przypominał siedemnastowieczne zapisy Bartłomieja Zimorowicza: „Wspomina Zimorowicz o zabobonnym obrzędzie Wielkosobotnim po dawnych w Polsce kościołach zachowanych, że w dniu tym obchodzono wkoło chrzcielnicę tyle razy, ile od Trzech Króli upłynęło niedziel. Zwyczaj ten, wraz z wielu innymi przez Kościół nie uznawanymi, około roku 1605 został zniesiony. Może z powodu tego obrzędu obchodzenia chrzcielnicy jest wzmianka w historii katedry lwowskiej, że chrzcielnica została odsunięta od ścian, w pośrodku kościoła. Fundował ją (w XVII wieku) kosztem swoim Jan Wolfowicz, radca lwowski; była z alabastru wytwornie rzeźbionego, w kształcie kubka, wokoło balasami mosiężnymi obwiedziona”.

Zgodnie z tym zwyczajem żeby w roku bieżącym dobrze się nam działo chrzcielnicę obejść powinniśmy 15 razy…

Miły gospodarzu, puśćcie nas
do izby,
Boć nas tu niewiela, nie zrobimy ciżby.
Stoimy za drzwiami, jest Pan Jezus z nami.
Do izby nas puśćcie, bo my
po śmigusie.
A dajcie co macie dać, bo nam tutaj zimno stać,
Krótkie mamy kożuszki, to nam pomarzną brzuszki.

Beata Kost
Michał Piekarski
Tekst ukazał się w nr 7 (203) za 15-28 kwietnia 2014

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X