Wędrówka do wnętrza Karpat – na linii Arpada

Wędrówka do wnętrza Karpat – na linii Arpada

Jeszcze kilka miesięcy temu było praktycznie niemożliwe, aby zagłębić się i zwiedzić jeden z największych bunkrów Linii Arpada – potężnej węgierskiej linii obronnej, zbudowanej w latach 1943-1944 na południowych zboczach Karpat Wschodnich. Po II wojnie światowej, aż do niedawna, stacjonowała tam jednostka wojskowa. Wcześniej sowiecka, potem ukraińska.

Gdy wojsko opuściło schrony bojowe, miejscowa ludność szybko „rozparcelowała” wszystko, co się dało – metal, kable, różne urządzenia. Pozostała tylko czarna dziura wejścia do tajemniczej jaskini. Ciemnej, zawilgoconej, niezbadanej do końca i dlatego nieco… strasznej.

Ta potężna linia obronna mająca chronić Węgry przed atakiem armii sowieckiej jest dziś prawie zapomniana. Tu i ówdzie można spotkać jakieś wzmianki. Linia Arpada, która była nowoczesnym dziełem sztuki wojennej, nie była ciągła i składała się z niezależnych punktów oporu. Przed każdą przełęczą stworzono węzeł obrony z betonowych schronów bojowych, wielkiej liczby betonowych pojedynczych stanowisk strzeleckich, przeszkód przeciwczołgowych, zasieków, przeznaczonych dla długotrwałej obrony. Co prawda, nie spełniła swej roli do końca. Wojska radzieckie w 1944 przełamały front, obchodząc obronę armii węgierskiej. Sowieci puścili czołgi korytami rzek i potoków górskich.

Podobna sytuacja była też na kierunku mukaczowskim, w pobliżu dzisiejszej wsi Wełyka Hrabiwnycia. Tam umocnienia składały się z 2 potężnych węzłów obrony typu polowego zlokalizowanych na przełęczach oraz 6 bunkrów długotrwałej obrony, osłaniających dolinę Latoricy, w tym przeszkód przeciwczołgowych, pól minowych, zawałów leśnych oraz 95 żelbetonowych i 37 drewniano-ziemnych schronów bojowych.

Mój znajomy, pan Wasyl, wicedyrektor firmy budowlanej w Swalawie, przed kilku dniami zadzwonił do mnie i powiedział, że załatwił wycieczkę do największego bunkra Linii Arpada, który obecnie jest zamknięty. Na Zakarpaciu, podobnie jak i we Lwowie, każda sprawa zaczyna się z kawy. W centrum miasteczka nad rzeką Łatoricą spotykamy się w malutkiej kawiarence „Chwyłynka” (Chwileczka), gdzie właścicielka, pani Ania, proponuje by spróbować kawę z masełkiem, ażeby nam „droga gładko się ścieliła”. Dołącza do nas jeszcze dwóch mężczyzn i ruszamy samochodem między zielone pasma gór.

„A o tam gdzieś w krzakach powinien być bunkier” – mówi Wasyl. Kilkanaście metrów od drogi, pod wysokimi, strzelistymi bukami, zobaczyłem zarośnięte wejście do betonowego podziemia. Potrzebna jest latarka, jednak Wasyl przekonuje mnie, ażeby jechać do Wełykiej Hrabiwnyci, bo tam już na nas sam wójt czeka. Wójtem okazał się inteligentny młody człowiek Arkadiusz Kowacz (Kovacs?), energetyk z wykształcenia. Sam otwiera ciężkie drzwi w skale, pod górą porośniętą młodym lasem. Włącza światło i od razu zamyka za nami drzwi na klucz.

Arkadjusz Kowacz: Tu mógł być szpital, magazyn broni, koszary (Fot. Konstanty Czawaga)

Przez kilka metrów pozostajemy w kamiennym, zimnym worku. Pod nogami zauważyłem świeżą podłogę. Deski ścielone są też w licznych korytarzach i salach podziemnych dokąd prowadzi nas wójt. Twierdzi, że to wszystko, udało się dokonać w kilka miesięcy.

Teraz bunkier już ma gospodarza, który opiekuje się tym obiektem. Bardzo chcą sprowadzać tam turystów. Jednak na razie trzeba wyczyścić te podziemia i je zabezpieczyć.

„Budowa w tym miejscu trwała już od 1939 roku – mówi Arkadiusz Kowacz. – Sprowadzano do tej pracy ludność z okolicznych terenów.

 Tu mógł być magazyn broni czy amunicji wojskowej, a tam było miejsce pod szpital. Niestety nie posiadamy żadnych dokumentów czy planu wszystkich korytarzy. Zwracaliśmy się w tym celu do Budapesztu, do urzędów węgierskich, niestety, nie mamy żadnej odpowiedzi”.

Patrzymy na kolejną zamurowaną ścianę. Prowadzi do niej wentylacja i kanalizacja. Arkadiusz mówi, że nikt nie wie, co tam może być. Może jest nawet broń czy zaminowane przejście. Z przekazów osób starszych wójt wie, że przed nadejściem Sowietów Węgrzy wywieźli skrzynie z dokumentami. Później twierdza została otoczona przez wojska sowieckie. Część Węgrów trafiła do niewoli. Wśród nich znalazło się też sporo Rusinów zakarpackich, których zmobilizowano do armii węgierskiej.

Niektórzy próbowali uratować swoje życie uciekając stąd. Cczęść Węgrów popełniła samobójstwo. Potem przez kilka dni enkawudziści wywozili z tego bunkra wory różniej broni, amunicji, produktów spożywczych. Dalej próbowano bez skutku wysadzić wejście oraz wszystkie wyjścia. Później, przez jakiś czas, obiekt zajmowało wojsko sowieckie. Potem należał do systemu obrony cywilnej.

Po jeszcze jednym rozgałężeniu wciskamy się w wąski i długi korytarz. Dalej idziemy po schodkach w głąb góry. Z grubsza wyczyszczono i oświetlono około 500 metrów podziemia – powiedział Arkadiusz Kowacz. Tam dalej jeszcze ciemność, pod nogami woda i nie wiadomo co.

Sami nie potrafimy wyjść z tych labiryntów, dokąd zaprowadził nas Arkadiusz. Powoli idziemy za wójtem, który dzieli się pomysłami, jak zagospodarować to podziemie. Liczy też na nasze pomysły i na pożegnanie mówi, że czeka tu na czytelników „Kuriera Galicyjskiego”, z Ukrainy, Polski i innych państw.

Konstanty Czawaga
Tekst ukazał się w nr 12 (160) 29 czerwca – 16 lipca 2012

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X