W pamięci Polaków Siemianówki Krzyż pamięci ofiar (fot. Konstanty Czawaga)

W pamięci Polaków Siemianówki

Nowy proboszcz parafii w Siemianówce ks. Bazyli Pawełko zaproponował parafianom wspólną modlitwę za zamordowanych 26 lipca 1944 roku Polaków z Siemianówki.

Siemianówka do zakończenia II wojny światowej była polską wsią liczącą 2 tysiące mieszkańców. Położona jest nieopodal miasteczka Szczerzec, w odległości około 29 kilometrów na południe od Lwowa. Mieszkający tam ludzie szczęśliwie przetrwali okres pierwszej okupacji sowieckiej w latach 1939-1941, przetrwali też omalże cały okres okupacji niemieckiej. Powojenny los ludności polskiej i ukraińskiej na ziemiach położonych na zachód od Zbrucza został wyznaczony na konferencji aliantów w Jałcie. Tymczasem, pod okupacją niemiecką zbrojne oddziały polskie i ukraińskie toczyły na tych ziemiach zawziętą walkę „o wolność i swoje przyszłe niepodległe państwa”. Pod wpływem nacjonalistycznej propagandy pierwszym wrogiem stawał się najbliższy sąsiad innej narodowości.

83-letni Bronisław Szachnowski posiada świadectwa, spisane również w „Zeszytach Siemianowskich” ułożonych przez Bolesława Bednarskiego, który zgromadził wspomnienia żyjących w Polsce rodaków, dokonał analizy tragedii w Siemianówce i okolicy. Według wspomnień starszych mieszkańców wsi, poczucie bezpieczeństwa jej mieszkańców zwiększał fakt, że pod koniec zimy 1944 roku, w jej południowej części zakwaterowany został niewielki oddział Wehrmachtu. Ich dowódca, pochodzący z okolic Kluczborka, mówił i rozumiał nieco po polsku. Zarówno on, jak i podlegli mu żołnierze, cieszyli się pewną sympatią ze strony miejscowych. Ich obecność była bowiem gwarancją, że do napadu nie dojdzie.

Sprawiedliwi Ukraińcy
W zapisanych przez Bolesława Bednarskiego wspomnieniach świadków czytamy, że 26 marca 1944 roku, w położonej niedaleko stąd wsi Rakowiec: „w czasie kazania ks. Błażeja Jurasza wtargnęli do kościoła uzbrojeni mężczyźni, przebrani w mundury niemieckie. Sterroryzowali zebranych, wypędzili ze świątyni, ustawili trójkami, razem z księdzem 96 osób w tym 9 mężczyzn. Napastników było 36 na koniach, otoczyli swoje ofiary i skierowali na drogę prowadzącą do lasu. W czasie prób ucieczki zginęli Helena i Maria Czubate z dzieckiem, Janisiów z Nowosiółki, ranna została Marysia, służąca Chorkawego i Jan Oleszczuk, który zmarł po dwóch dniach. Na polanie pod lasem stało się coś nieoczekiwanego. Przybyli miejscowi Ukraińcy, z sołtysem Ptasznikiem i greckokatolickim księdzem Bereziukiem z Polany i wstawili się za polskimi sąsiadami. Swoją postawą uratowali życie Polakom. Napastnicy zadowolili się okupem: trzema parami koni z saniami, znaczną ilością chleba i dziesięcioma tysiącami złotych. Po napadzie, życie we wsi zamarło. Mężczyźni kryli się po schronach, a niektóre rodziny opuściły wieś”.

Do grona sprawiedliwych Ukraińców można by zaliczyć też greckokatolickiego księdza (nazwiska w tym spisie świadectw nie podano), który przed cerkwią w Leśniowicach odmówił błogosławieństwa zbrodniarzom: „Upadł przed nimi na kolana mówiąc, że jeśli chcą mordować Polaków w Pustomytach, to żeby zaczęli od niego. Ta postawa duchownego ostudziła morderczy zapał napastników i zapewne ocaliła dalsze, potencjalne ofiary” – twierdzą Polacy z Siemianówki.

Kainowy dzień
Niestety nie wszędzie tak było. Narastała psychoza strachu i terroru. Ze względu na narodowościowo jednolity charakter Siemianówki przez cały czas okupacji niemieckiej rozwijała się działalność konspiracyjna AK. Miejscowi Polacy posiadali broń. Nie brakowało też luźnych uzbrojonych grup, nie podporządkowanych żadnemu dowództwu, niekiedy ze skłonnościami do samowoli i warcholstwa. „Decydująca dla dalszych losów Siemianówki okazała się polska „akcja prewencyjna”, podjęta nocą z 23 na 24 lipca przeciwko ukraińskiej wsi Miłoszewice, skąd padały pojedyncze strzały – czytamy dalej we wspomnieniach: „Akcja SS Galizien w Siemianówce dnia 26 lipca 1944. – Podejrzewano, że stacjonujący w folwarku Radwan własowcy planują ze swej strony napad na północną cześć Siemianówki”. Razem z kilkoma Ukraińcami został zabity też Polak Michał Szachowski, który zginął z rąk własnych rodaków. „Były to działania (…), podejmowane w większości przypadków zapewne bez wiedzy miejscowych dowódców AK; akcje tyleż nieskuteczne co niecelowe i szkodliwe – czytamy dalej. – Te nieroztropne działania przesądziły niewątpliwie o ostatecznym losie Siemianówki, i to w ostatnich niemal godzinach okupacji niemieckiej. 23-go lipca 1944 roku ( w ramach Akcji „Burza” – red.) wyszedł ze wsi oddział AK w kierunku wschodnim, na Bóbrkę i Stare Sioło, na spotkanie ze zbliżającymi się oddziałami Armii Czerwonej, dla zademonstrowania polskiej obecności na terenie, do którego Rosjanie rościli sobie pretensje (…) Po drodze podpalono zabudowania ukraińskiej wioski Chrusno. Po spotkaniu z Armią Czerwoną w okolicach Starego Sioła, siemianowskie zgrupowanie AK zostało rozbrojone i rozwiązane”.

Stara karczma – miejsce egzekucji Polaków (fot. Konstanty Czawaga)

Front był już w okolicach Lwowa, gdy 26 lipca w godzinach porannych została przeprowadzona akcja przeciwko Polakom Siemianówki. Żyjący, ocaleni z pogromu, nadal twierdzą, że był to oddział dywizji SS Galizien, który wydostał się z kotła w bitwie pod Brodami oraz rabusie z sąsiednich ukraińskich wiosek. W wyniku tej akcji śmierć poniosło 30 osób. Spalono też kilkadziesiąt zagród.

„Ja miałam wtedy 11 lat – wspomina Stefania Bernat. – Pamiętam wszystko jak się tutaj paliło. U nas Bogu dzięki, na Zagreblu (przysiółek Siemianówki), jakoś ani jednej chałupy, bo my tam osobno żyli. Ale wszystko co w domu było nam zabrali. Ubrania. Rabowali wszystko. A chłopi pouciekali, nie było ich w domu. A my schowali się pod porzeczkami, w krzakach. Do naszej chałupy sprowadzili dużo ludzi. Obmacali, czy ja czasem czegoś nie mam. To byli sami sąsiedzi. Moja mama nieboszczka poznała z Ostrowa coś trzech. Ze Szczerca, i innych wiosek też. Wszystko nam pozabierali z domów”.

„Do dzisiaj pamiętam ten strach dziecięcy” – mówi Janina Wołoszyn, która miała wtedy niecałe pięć lat i bawiła się na ulicy z dziewczynką z polskiej rodziny, która znalazła schronienie w Siemianówce.

„Po zakończeniu mszy św. w kościele, esesowcy zabrali około150 zakładników na podwórze dawnej karczmy wraz w dwoma księżmi Adamem Habratem i Wojciechem Ślęzakiem, który odmówił słowa spowiedzi powszechnej – wspomniał Bronisław Szachnowski. – Później przyjechał na motocyklu jakiś oficer niemiecki i przerwano akcję, która trwała od rana gdzieś do godziny trzeciej. Odchodząc podpalili budynki. Niektórzy Polacy pochowali się w piwnicach i podusili się. Rankiem już przyszli Sowieci, wszystko się uspokoiło”.

Ks. Bazyli Pawełko z parafianami (fot. Konstanty Czawaga)

Jako mniejszość polska
Stefania Bernat opowiada, że po wymuszonej ekspatriacji większości Polaków do powojennej Polski, do Siemianówki przesiedlono Ukraińców z terenów Lubaczowa, Tomaszowa, Jarosławia, Włodawy, Łemkowszczyzny. „Jak przyjechali, to ich dzieci rozmawiały z nami po polsku” – wspomina.
„Przyzwyczaili się jedni do drugich, zżyli. Ten idzie do cerkwi prawosławnej, ten do greckokatolickiej, my do kościoła” – stwierdza Bronisław Szachnowski.

Polskiej szkoły już nie było i nie ma. Za czasów sowieckich kościół był zamieniony w magazyn nawozów sztucznych.

„A my po polsku cały czas mówili, nic po ukraińsku – wyjaśnia Stefania Bernat. – Tak sami się od siebie uczyli. Cały czas był czynny kościół w Szczercu, chodzili tam na piechotę i do katedry we Lwowie jeździli”.

„W 2008 roku założyliśmy w Siemianówce oddział Towarzystwa Kultury Polskiej Ziemi Lwowskiej – powiedział prezes oddziału Walery Sidziński. – Dziś Towarzystwo liczy około 100 członków. Niestety, nie za bardzo działa. Nie mamy nawet swojej świetlicy. Opiekujemy się starym cmentarzem”.

Ks. Bazyli Pawełko jest tu proboszczem dopiero niecały rok:
– Poznaję z dnia na dzień i samych ludzi, parafian, i te wszystkie wydarzenia, które miały miejsce w dziejach tej parafii – powiedział. – Oczywiście, historia bardzo smutna, gdy chodzi o 26 lipca 1944 roku. To jest wydarzenie, które tragicznie zaznaczyło się w dziejach Siemianówki. Niestety, dużo ludzi zginęło, dużo także spaliło się mienia ludzkiego, dorobku całego życia. Na szczęście, bo straty mogły być większe, ale jakoś ci co byli trzymani pod strażą, zostali zwolnieni razem z dwoma księżmi, którzy wrócili i dalej kontynuowali swoją pracę aż do czasu zamknięcia kościoła. Ze spalonej wtedy plebanii na dzień dzisiejszy pozostały ogromne fundamenty. Plebania była dość duża, z poddaszem zaadaptowanym na mieszkanie, z balkonem. Kościół na szczęście, nie uległ zniszczeniu. Część Polaków wyjechała do powojennej Polski, część pozostała. Zostałem tutaj skierowany przez naszego metropolitę ks. arcybiskupa Mieczysława Mokrzyckiego. Powiedział mi wtedy: „Kieruję ciebie do takiej typowo polskiej parafii”. Język polski jest tutaj obecny na co dzień. Dzieci, młodzież, kobiety, mężczyźni, starsze osoby raczej posługują się językiem polskim. I na ulicy i przy ołtarzu, i w kościele, i w konfesjonale, i w domu. I oczywiście, święta obchodzą. Przeżyłem z nimi po raz pierwszy Boże Narodzenie. Pięknie kolędowali po pasterce na podwórku kościelnym. Tym samym daliśmy znać, że się cieszymy. Było już późno, po godzinie dziesiątej, echo się rozchodziło dalej.

Wracając do smutnych wydarzeń w historii Siemianówki, ks. Bazyli Pawełko pokazuje na starym cmentarzu krzyż poświęcony wszystkim zabitym i pomordowanym z napisem: „Pamięci ofiar Kainowych dni 1944 w Siemianówce i okolicy ten znak umieścili rodacy. 1944–1994”.

– Ciągle pamięta się 26 lipca 1944 roku – zaznaczył. – W samym kościele jest pod chórem tablica, która została ufundowana przez rodaków z Polski w 50. rocznicę wydarzeń, czyli w 1994 roku. Z tego kościoła przez mieszkańców Siemianówki, wyjeżdżających do Polski zostały wywiezione niektóre rzeczy, w tym także piękny obraz malowany na desce z połowy XIX wieku – Matka Boska z Dzieciątkiem na ręku. Najprawdopodobniej to była kopia Matki Bożej Częstochowskiej, nazywano ją Matką Bożą Siemianowicką. Była w głównym ołtarzu. Obecnie ten obraz znajduje się w Doboszewicach koło Kamiennej. To blisko Ząbkowic Śląskich, obok Wrocławia. Co roku 26 lipca zbierają się tam wychodźcy z Siemianówki. Czy ktoś upamiętnia modlitwą te ofiary? Czas najwyższy, żeby zapoczątkować wspólne modlitwy w intencji pomordowanych. Wspomnieć o tych duszach. Wtedy ożyje pamięć o nich.

Konstanty Czawaga
Tekst ukazał się w nr 16 (236) 28 sierpnia – 14 września 2015

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X