W niewoli komedii

W niewoli komedii

Dwie wyraziste postacie. Natalia Stupko tworzy postać swej bohaterki na granicy groteski i… czułości. Udało się jej połączyć rzeczy nie do połączenia. A Irena Słobodiana rozbudowuje swoją bohaterkę tak, że widz wierzy, że tak właśnie powinna wyglądać idealna kobieta, która nie pozwala sobie na emocje, która robi wszystko, żeby zachować swe domowe ognisko.

 

W rolę kobiety, która zaraz zniszczy to szczęśliwe małżeństwo i idyllę obu jego żon wcieliła się Jadwiga Pechaty. Trzeba zaznaczyć, że zagrała swoją rolę jako benefis. Nie boi się być śmieszną i nieładną, nie boi się wybuchu emocji i staje się swego rodzaju adwokatem ich nieszczęśliwej miłości. Jadwiga tak przekonywująco wcieliła się w rolę, że widz wierzy, że to właśnie w jej sercu żyła prawdziwa miłość i tylko ta kobieta umiała kochać, uświadamiając sobie beznadziejność tej miłości.

Bohaterka Jadwigi Pechaty wspaniale rozumie, że nie jest ostatnią kochanką w życiu tego sześćdziesięcioletniego chłopaka-lowelasa. Ona, jak nikt żyje w przeczuciu nieuchronnego końca, chociaż jeszcze stara się zachować kochanka… iluzją miłości z wielką porcją humoru.

 

Gdy w tą historię wdziera się młoda dziewczyna (młoda aktorka Elżbieta Gelich – godna partnerka dojrzałym aktorkom), dla której, wydaje się na początku, wszystko jeszcze przed nami i historia nabierze nowego zabarwienia.

Cztery kobiety, jak cztery strony świata, niby na ołtarzu kładą swoje życie dla, proszę nie pomyśleć, dla czarującego łajdaka, a dla miłości, ale każda ze swoimi iluzjami i rozczarowaniami. W rolach epizodycznych nie gubią się aktorzy drugiego planu Anna Gordijewska i Bogusław Kleban. Dodają przedstawieniu szarmu, starając się pomóc widzowi spojrzeć na sytuację inaczej, z innej strony, oczyma gości. Zresztą wszyscy jesteśmy gośćmi czyichś stosunków.

Zbigniew Chrzanowski delikatnie prowadzi rozmowę z widzem o poważnych problemach (bo co może być w życiu ważniejszego od miłości) środkami komedii, prowadzi ją estetycznie, delikatnie, tak, że widzowi pozostaje tylko z zachwytem śledzić wydarzenia na malutkiej scenie, nie zauważając szybko mijającego czasu. Wtedy staje się przykro, że już się skończyło, ale duma rozpiera, że takie miłe przedstawienie powstało we Lwowie.

Halina Kanarska


Obejrzyj galerię:

„Czarujący łajdak” wg Pierre Chasnota

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X