W domu była duża biblioteka. W 1937 dziadka rozstrzelano za posiadanie polskich książek, ocalały tyko modlitewniki Dziadek Jan Załucki z rodziną. Na kolanach trzyma Stefanię

W domu była duża biblioteka. W 1937 dziadka rozstrzelano za posiadanie polskich książek, ocalały tyko modlitewniki

Wspomnienia Janiny Maleckiej

Mieszkam w Gródku [Podolskim] od urodzenia, pracuję jako lekarz w szpitalu rejonowym. Moja jedyna siostra też jest lekarzem, pracuje w Kijowie.

Moi rodzice również są z Gródka, mama Stefania z domu Załucka pracowała w biurze, a tato, Władysław Malecki, uczył chemii i biologii w gródeckiej szkole.

W domu zawsze rozmawialiśmy po polsku, mama nauczyła mnie czytać, a tata modlić się po polsku. Tata uczył mnie też historii Polski, bardzo interesował się historią Polaków w Gródku i razem szukaliśmy polskich śladów.

Mój tata w czasie II wojny światowej walczył na froncie w Japonii.

Obchodziliśmy święta kościelne, ale było to bardzo trudne ze względu na nauczycielską posadę taty. To, co wyróżniało Polaków od innych narodowości, to wiara katolicka. Kiedy w 1936 roku dwa kościoły zostały zburzone, Polacy pobudowali nowy wokół kapliczki cmentarnej. Było to w latach 1970–1980.

Do 1937 roku w naszym domu była cała biblioteka z polskimi książkami. W 1937 roku rozstrzelano mojego dziadka Jana Załuckiego za posiadanie polskich książek. Z dużej biblioteki ocalały tylko modlitewniki. Moja mama była wtedy dzieckiem, po latach opisała moment aresztowania swojego ojca [nieliczne poprawki pochodzą od redaktora].

Wspomnienie Stefanii Załuckiej:
Mój Ojciec, Załucki Jan syn Franciszka, urodził się w Gródku Podolskim w 1886 roku. Pochodził z bardzo religijnej katolickiej rodziny, sam był gorliwym katolikiem. Pracował w cukrowni jako główny mechanik. Cieszył się autorytetem i był dobrym ojcem. Przy zaciągniętych na oknach zasłonach co wieczór odmawialiśmy wszyscy razem różaniec. Dużo mieliśmy literatury religijnej, którą potajemnie dostarczano nam z Polski. Ojciec najpierw czytał sam, a potem dzielił się z kolegami. W nocy z 8 na 9 września 1937 roku usłyszeliśmy gwałtowny stuk do drzwi. Otworzono. Wpadli do domu enkawudziści. Przewrócili wszystko, jak to się mówi, do góry nogami. Coś szukali. Znaleźli książki do modlitwy i dużo religijnej literatury. Enkawudzista zadrżał ze złości, cofnął się, jakby oparzony. Opisał wszystko. Od szumu obudziłam się. Serce mi kołatało. Obok łóżka mego brata stała moja starsza siostra, rzewnie płakała. I mnie zbierało się na płacz. Usłyszał ojciec płacz dzieci, zatrzymał się na chwilę, a w oczach jego kręciła się łza. Chcąc dodać otuchy dzieciom, chciał się uśmiechnąć, ale usta wykręciły się w grymas. Enkawudzista trącił go w plecy i krzyknął: „Idi”. I on odszedł na zawsze. Odwieziono go do Proskirowa i w tym samym roku rozstrzelano, a nas długi czas traktowano jako rodzinę wroga ludu.

W naszej rodzinie jest stary, ponad dwustuletni fortepian i tak samo stare regały na książki. Jest także krucyfiks z 1760 roku, który był przekazywany z pokolenia na pokolenie z modlitwą o opiekę nad całą rodziną.

Polką czułam się zawsze. Jestem dumna z mojego dziadka, ojca i całej rodziny.

Robert Szpyczko
Tekst ukazał się w nr 4 (344), 28 lutego – 16 marca 2020

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X