Uniwersalny obraz wojny w projekcie „Iskry” Wiktorii Wojciechowskiej Wiktoria Wojciechowska, fot. Konstanty Czawaga / Nowy Kurier Galicyjski

Uniwersalny obraz wojny w projekcie „Iskry” Wiktorii Wojciechowskiej

W Municypalnym Centrum Artystycznym we Lwowie przy ul. Stefanyka 11 zaprezentowała swój projekt artystyczny o trwającej wojnie na Donbasie absolwentka Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie Wiktoria Wojciechowska, która specjalizuje się w subiektywnym dokumencie i cyklach portretowych. Mieszka obecnie w Paryżu i Warszawie. Po ekspozycji tej wystawy multimedialnej w wielu krajach świata przywiozła ją do miasta, gdzie siedem lat temu po raz pierwszy poznała żołnierzy ukraińskich, którzy przybywali tam z frontu na krótki urlop. Wtedy odwiedziła też strefę działań wojennych.

fot. Andrzej Borysewicz / Nowy Kurier Galicyjski

– Tę wystawę Wiktorii Wojciechowskiej odbieram jako jeden z najmocniejszych projektów artystycznych o wojnie na wschodzie Ukrainy – podkreślił w wywiadzie dla Kuriera Galicyjskiego Andrij Bojarow, ukraiński artysta pracujący w sztuce nowych mediów, badacz sztuki, niezależny kurator. – Projekt był zrobiony pięć lat temu. Uważam, że ma wartość historyczną, ale też jej nabiera. Z czasem jeszcze nabierze, chociaż nadal jest to wszystko aktualne. Dzisiaj rano znów była wiadomość o zabitym żołnierzu ukraińskim. Sytuacja na froncie jest inna, ale jest ta sama.

W związku z tym, że 18 listopada br. Lwów znajdował się w czerwonej strefie otwarcie wystawy zostało rozciągnięte na cały dzień. Aż do późnego wieczora przychodziło po kilka osób. Przede wszystkim byli to żołnierze ukraińscy, bohaterowie eksponowanej galerii obrazów oraz wolontariusze, którzy wspierali Wiktorię Wojciechowską w latach 2014–2015.

Po obradach Konferencji Międzynarodowej w Lublinie miałem spotkanie ze Zbigniewem Wojciechowskim, polskim politykiem i samorządowcem, którego znam od dawna. Kiedy dowiedział się, że mój syn przebywa na froncie i od czasu do czasu przyjeżdża na krótko do Lwowa, poprosił mnie, bym pomógł jego córce, która jest artystą fotografikiem i pragnie zrobić w tym mieście zdjęcia portretowe młodych żołnierzy z batalionów ochotniczych. To była Wiktoria. Wkrótce była już we Lwowie z całym swoim sprzętem fotograficznym.

– Pomysł na projekt „Iskry” wziął się stąd, że po prostu byłam zaszokowana sytuacją na Ukrainie, że zaczęła się tu wojna i że tak naprawdę nikomu nie udało się jej zapobiec – wspomina Wiktoria Wojciechowska. – Myślałam o tym, że młode osoby w moim wieku, które mogły być moimi znajomymi, moimi kolegami, poszły walczyć i jakby zmienili swoje życie. Zastanawiałam się nad tym, jak to na nich wpłynęło, jak wygląda teraz życie ludzi w Ukrainie. We Lwowie poznałam wolontariuszy, którzy przedstawili mi żołnierzy. Chodziło mi o to, żeby to nie byli profesjonalni żołnierze. Byli to ludzie, którzy poszli walczyć jako ochotnicy, bądź byli po prostu zmobilizowani do armii, ale nie mieli przygotowania wojskowego. Poprzez te spotkania, które robiłam tutaj we Lwowie i później w różnych miejscach w kraju, po prostu zdecydowałam, że muszę też pojechać na front i zobaczyć te miejsca, o których żołnierze mi opowiadali, które były ważne dla nich, w których przeżyli różne, często tragiczne wydarzenia.

Jednym z tych lwowskich wolontariuszy był młody prawnik Wasyl Bardyn. Miał trójkę małych dzieci, dlatego nie poszedł do wojska, lecz pomagał żołnierzom. Chłopaki szybko znaleźli dla Wiktorii kamizelkę kuloodporną i hełm wojskowy. Co prawda były dla niej za duże, jednak je zabrała.

– Pojechałam z wolontariuszami i na froncie też dużo osób mną się opiekowało, i żołnierze, i wolontariusze – wspomina dalej Wiktoria. – Myślę, że bardzo polegałam na nich i ufałam tym osobom, że nic mi się nie stanie i że oni wiedzą lepiej dokąd powinnam pojechać, do jakich miast, w których w tym momencie nie będzie walk, które mogłyby mi zagrozić.

Kramatorsk, Nowotoszkiwka, Hirskie, Słowiańsk, Semeniwka, Mironowskij, Awdiiwka – dotarła do opustoszonych miejscowości, których nazwy wcześniej słyszała z raportów wojennych w mediach lub z ust żołnierzy, z którymi spotkała się we Lwowie.

– Myślę, że największe wrażenie robiło na mnie to, w jaki sposób ludzie, którzy są w ciągłym stresie i mogą zginąć, jak oni walczą po prostu o życie– opowiadała Wiktoria. – Bo gdy pytała żołnierzy o motywacje, mówili najpierw o tym, że chcą walczyć za kraj, że chcą bronić swoje rodziny. Ale tak naprawdę, w pewnym momencie to wszystko rozgrywało się na granicy życia i śmierci. I tak samo, kiedy rozmawiałam z cywilami – to życie w ciągłym strachu, w tym zagrożeniu, że właśnie te iskierki tak zwane spadają, czyli te wszystkie odłamki z bomb, które spadają na nich, że to po prostu może w jednym momencie ich zabić. I myślę, że to było coś, co sprawiło, iż zrozumiałam jak życie jest ważne i w jakiej komfortowej sytuacji jesteśmy na Zachodzie, bo nie mamy tego zagrożenia. Jeśli chodzi o tytuł projektu – „Iskry”, to właśnie portretując żołnierzy, chciałam w jakiś sposób sprawdzić czy fotografia może w ogóle złapać te emocje, te doświadczenia, które jakoś wypisały się na ich twarzach. Ponieważ te wszystkie portrety były robione podczas długich rozmów, bardzo często te osoby opowiadały mi o pewnych miejscach, o pewnych sytuacjach. Często były to wybuchy. Były różne sytuacje, w których oni tracili swoich przyjaciół. Patrzyłam na ich twarze i widziałam, że oni opowiadając mi o tych chwilach, widzą je. W ich oczach mogłam widzieć to, co oni widzieli. I te iskry to są właśnie oczy z tymi światełkami, te osoby mają iskry w oczach.

– Czy odczuwałaś strach? – zapytałem Wiktorię.

– Nie, nie bałam się – stwierdziła. – Jak już mówiłam, raczej ufałam osobom, które mi towarzyszyły. Była jedna taka sytuacja, gdy byłam w mieście Awdijiwka z grupą osób Kościoła ewangelickiego. Poszłam z nimi na ich nabożeństwo i w tym momencie zaczęło się bombardowanie, nie bezpośrednio samego miasteczka, ale bardzo blisko. I widziałam, że byli bardzo, bardzo przestraszeni. W tym momencie zaczęłam trochę się bać i mówię, że możemy się schować do piwnicy, bo wiedziałam że w tych piwnicach na froncie ludzie spędzali bardzo dużo czasu podczas bombardowań. Że tam tak naprawdę mieszkali. Wtedy jedna z tych kobiet mówi do mnie: „No, ja to już chyba się nie będę chować, zobaczę co Bóg mi daje”. Wtedy się trochę przestraszyłam, myśląc, że wolałabym się schować do piwnicy z nimi. A tak ogólnie czułam się bardzo dobrze i widziałam, że ludzie o mnie dbają.

fot. Konstanty Czawaga / Nowy Kurier Galicyjski

Projekt „Iskry” obejmuje elementy tworzone z wykorzystaniem rozmaitych mediów, od fotografii i filmów dokumentalnych poczynając, na sztuce wideo, kolażach oraz instalacjach kończąc.

Wiktoria Wojciechowska wyjaśniła też niektóre szczegóły ekspozycji.

– Tutaj, w tych witrynach jest rozłożona książka, która składa się z cytatów, które zbierałam przez ten czas nagrywając rozmowy z żołnierzami i z cywilami. Dotyczy ona wielu doświadczeń, które ludzie opisywali i które były dla mnie inspiracją, które przetwarzałam w tym projekcie. Jest tutaj duża część poświęcona dokumentacji tej wojny, bo jest to jeden z pierwszych konfliktów, podczas którego ludzie sami mogli tworzyć obraz wojny. Mogli sami robić zdjęcia tych miejsc, tych wydarzeń. Tutaj też mówimy o tym, jaka jest rola fotografii jako nośnika pamięci. I tego co się pamięta, czego się nie zapomina. Wielu z tych żołnierzy mówiło mi: „Robiłem te zdjęcia, żeby tego nie zapomnieć i żeby wiedzieć, bo w pewnym momencie będzie mi się wydawało, że niemożliwe jest to, co się wydarzyło.

Wiktoria zwraca naszą uwagę na kolejne zdjęcia w gablocie:

– Cały przebieg jakby od początku, od treningu na poligonie, na którym byłam w Kijowie i widziałam tam osoby walczące kijami. Wydawało się to mi całkowicie absurdalne: jak można ćwiczyć walkę na wojnie poprzez walkę kijami? I właśnie wtedy rozmawiałam z żołnierzem, który trenował tych wolontariuszy i który powiedział mi: „Ja wiem, że oni są nie przygotowani, ale za dwa tygodnie pójdą na front”. I to było dla mnie bardzo poruszające wiedzieć, że oni nie są przygotowani, że oni nie wiedzieli o tym, że nie są przygotowani, najprawdopodobniej. Ten obraz walki na kije przypomniał mi bardzo malarstwo Francisco Goyi, który w czarnych obrazach pokazywał dwóch mężczyzn walczących na kije i których nogi zapadają się w błocie. Więc poprzez te zdjęcia, które zrobiłam na poligonie, powstały czarne kolaże, które będą też przy wejściu na wystawę.

Jednym z takich ochotników był też mój syn Aleksander. Wiktoria wykonała jego portret, gdy służył w batalionie ochotniczym „Czernihow”.

– Wszystkie wydarzenia, które miały miejsce w 2014 roku, zastały mnie na Majdanie – wspominał. – Wtedy byłem bez przeszkolenia wojskowego, nigdy nie służyłem w wojsku, w stanie, kiedy armia ukraińska była moralnie nieprzygotowana i militarnie nieprzygotowana do poważnej konfrontacji, my, ochotnicy, ludzie bez doświadczenia, musieliśmy udać się na Wschód, aby wstąpić do batalionów ochotniczych, do batalionów obrony terytorialnej. Tak się złożyło, że od razu wysłano nas na wschód Ukrainy, a już tam z bronią w ręku, dosłownie po dwóch miesiącach szkolenia weszliśmy do bitwy, byliśmy ostrzeliwani nie przez jakichkolwiek „opołczeńców” lub osoby niezidentyfikowane, ale przez regularne oddziały Federacji Rosyjskiej. Dlatego twierdzę, że my, „majdanowcy”, stworzyliśmy zalążek sił ochotniczych, które były w stanie oprzeć się i powstrzymać pierwsze ataki. Niewiele zostało zrobione przez nas, jednak wkład ruchu ochotniczego, ruchu Majdanu, przyczynił się do tego, że daliśmy czas na utworzenie silnej, potężnej armii, którą teraz widzimy na Ukrainie.

Jurij Żerebećkyj, którego zdjęcie też jest w galerii portretów, przyszedł na wystawę z półtoraroczną córeczką Elenką.

–Napróżno czekałem około dwóch miesięcy na pobór do wojska, i wtedy zgłosiłem się do nowej Gwardii Narodowej – powiedział Jurij. – Pod koniec maja wysłano nas do Słowiańska, który był wtedy okupowany przez Girkina, bojowników i Rosjan. Zostaliśmy wysadzeni helikopterami i byliśmy w punkcie między Słowiańskiem a Kramatorskiem, żeby bojownicy nie mieli tam bezpośredniego połączenia. Już następnego dnia stoczyliśmy bezpośrednie walki z bojownikami. To nie była artyleria, ale walka wręcz z karabinami maszynowymi. Oni próbowali się przebić. Kilka razy strzelali do nas z artylerii, było trzech rannych, ale generalnie podczas pierwszej zmiany nasz pluton nie poniósł strat. Obecnie jestem inżynierem testowania oprogramowania automatyki. Pracuję w firmie IT.

Osobne miejsce w ekspozycji zajmuje zdjęcie zbiorowe, na którym część żołnierzy jest pokryta kawałeczkami folii.

– Ze zdjęć, które zbierałam od żołnierzy, z którymi rozmawiałam, powstała seria złotych kolaży – wyjaśniła Wiktoria Wojciechowska. – Są to zdjęcia z ludźmi, którzy zginęli na wojnie. Pokrywałam ich złotymi płatkami. Jest to trochę tak jak odwrócona ikona – ikona jest otoczona złotem, a tu postać zakryta złotem. Ta osoba zostaje bohaterem, jest tym złotem jakby okryta, ale w tym samym momencie jej tożsamość znika i już jej nie widzimy. Dużo w tej książce jest też o tych iskrach, o tych odłamkach. Ludzie na froncie opowiadali mi o nich jak o tym największym strachu, że „iskierki lecą z nieba”. I te iskierki, które tak naprawdę wydają się może nawet piękne, taki deszczyk, ale one potrafią przebić jedną ścianę, drugą ścianę. Potrafią przebić całe mieszkanie na wylot i nie ma gdzie się schować. I dla tych osób to był taki symbol, dla tych cywili na froncie, tej zbliżającej się nieuniknionej, śmierci.

Jest też kilka zdjęć, na których widzimy przerażające krajobrazy wojny na Donbasie.

– Są to miejsca, które odwiedziłam w miastach, w miasteczkach przyfrontowych – opowiada dalej Wiktoria. – Takie obrazy, tak naprawdę krajobrazy wojny, czyli to, co widzieli żołnierze. Te miejsca, o których mi opowiadali, bo nawet jest tam most w Semeniwce, o którym jeden z chłopaków mi bezpośrednio opowiadał. Jeden z pierwszych punktów linii frontu, w którym zaczęły się bombardowania „Gradami”. Tutaj z kolei piwnica, gdzie siedziały kobiety, u których później mieszkałam. To jest zdjęcie budynku w Kramatorsku, który został zbombardowany. Mieszkanie w Nowotoszkiwce, które zostało opuszczone i niestety dwaj lokatorowie zginęli. I takie symboliczne zdjęcie ognia jako linii, też zrobione na Donbasie.

Projekt „Iskry” zdobył wiele prestiżowych nagród. Wiktoria Wojciechowska nadal jeździ w tą wystawą po świecie.

– To jest wystawa, która opowiada o wojnie i o tym jak wojna wpływa na ludzi, o tym, że wojna się powtarza w różnych miejscach świata i ta wojna niesie ze sobą konsekwencje, które są zawsze tragiczne – mówi autorka projektu. – Ona niszczy ludzi, niszczy całe rodziny. Także problemy psychologiczne, które z tym idą. Myślę, że w jakiś sposób udało mi się stworzyć uniwersalny obraz, który przemawia do wielu poprzez indywidualne podejście do każdego. Poprzez to, że nie patrzyłam na tych żołnierzy jak na żołnierzy, tylko jak na ludzi, że pozwalałam im opowiedzieć o swoich historiach i słuchałam tego, co mają do powiedzenia. Wystawa była pokazywana w wielu krajach, m.in. w wielu miejscach we Francji, oczywiście w Polsce, na Islandii, w Chinach, w Libanie. Tak naprawdę w każdym kraju ten odbiór był trochę inny. Natomiast przede wszystkim to, co najczęściej słyszałam to było to, że ci ludzie bardzo się utożsamiają z bohaterami tego projektu. Że utożsamiają swoich synów na przykład, że jakby rozumieją, co to znaczy, że syn musi iść i walczyć, że wracali pamięcią do wspomnień swoich rodziców, swoich dziadków na temat poprzednich wojen. Uważam, że ludzie odbierali ten projekt bardzo emocjonalnie.

Od samego początku realizacji projektu „Iskry” zapytywałem Wiktorię, kiedy przywiezie swoją wystawę do Lwowa. Wcześniej nie było takiej okazji. O tym, jak w końcu udało się zrealizować ten pomysł opowiedział Antoni Bużyński, kurator wystawy ze strony polskiej:

– Jakiś rok temu razem z Pawłem Kowaczem, kuratorem z Lviv Municipal Art Center zaczęliśmy rozmawiać o tym projekcie. Doszliśmy do wniosku, że jest bardzo ważne, aby pokazać go na Ukrainie, i to z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że dotyczy wojny na Ukrainie i że wielu ludzi z Ukrainy było zaangażowanych w powstanie tego projektu. Więc wydawało się nam, że trzeba to w końcu tutaj pokazać i jakby oddać częściowo ludziom to, co nam dali, co dali Wiktorii. Ich wkład w projekt, że podzielili się historiami i pomogli na różne sposoby, że oni też powinni tę wystawę zobaczyć. Nie tylko ludzie we Francji czy w Chinach, czy w Polsce.

A druga sprawa, na którą Pawło Kowacz zwrócił nam bardzo mocno uwagę i która jest ważna dla Wiktorii, to ta, że ludzie, którzy brali udział w wojnie, z ich doświadczeniem wojennym muszą wrócić do normalnego życia i że jest to bardzo trudne. Że trochę brakuje pomocy dla tych ludzi, że tych ludzi trzeba wspierać. Więc pomyśleliśmy, że wystawa, mimo iż upłynęło wiele lat od powstania tego projektu, jest ważna, ponieważ pomoże trochę nagłośnić sprawę pomocy ludziom wiele lat po ich pobycie na froncie. Pomoc im w odnalezieniu się w zwyczajnym życiu.

Wystawa zaczyna się od serii portretów, ale tak naprawdę wykorzystuje różne media. Mamy i portret-wideo. Mamy krótkie nagrania, które Wiktoria zrobiła na froncie, albo które nawet dostała od żołnierzy. Są wywiady. Jest rodzaj książki artystycznej. Tak że jest to obraz wojny złożony z różnych mediów, współczesnych mediów artystycznych. Ta wystawa odbyła się już w wielu krajach. Była w Polsce, w Chinach, była na Łotwie, we Francji. Tak iż wydaje się, że będzie jeździć dalej, gdyż jest to temat wciąż ważny dla ludzi na świecie. Jest to też bardzo dobry projekt artystyczny, który dostaje nagrody na świecie i który interesuje ludzi zarówno ze względu na temat wojny jak i na artystyczną jakość wykonania. Dla nas teraz w Polsce jest to chyba szczególnie gorący temat i trochę przypominający o pewnym zagrożeniu… Ta wojna jest tak blisko nas. Wydawało się, że wojny już w Europie nie istnieją, a tu nagle okazało się, że zaraz obok niedaleko polskiej granicy, na Ukrainie może mieć miejsce konflikt w takiej skali, o której myśleliśmy, że już się w Europie nie wydarzy. To jest ważne dla wszystkich pokoleń. Może dla młodych ludzi jest to przypomnienie, że rzeczy z historii, o których uczyli się tylko z książek, być może nie zniknęły na zawsze. Musimy cały czas wszyscy starać się o to, ażeby wojen na świecie nie było. Bo nie jest tak, że wojny skończyły się wraz z II wojną światową. Cały czas musimy wkładać wysiłek w to, żeby te wojny się nie wydarzały. A jeżeli się wydarzają, to ażeby się szybko kończyły.

Konstanty Czawaga

Przez całe życie pracuje jako reporter, jest podróżnikiem i poszukiwaczem ciekawych osobowości do reportaży i wywiadów. Skupiony głównie na tematach związanych z relacjami polsko-ukraińskimi i życiem religijnym. Zamiłowany w Huculszczyźnie i Bukowinie, gdzie ładuje swoje akumulatory.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X