Ukraina nadal… w poczekalni

Późnopaździernikowe wybory parlamentarne na Ukrainie miały być, a przynajmniej mogły stać się „głęboką orką” na scenie politycznej, a zakończyły się co najwyżej „podorywką”.

Po raz kolejny potwierdziła się prawda, że bez konsolidacji sił reformatorskich i proeuropejskich –„przełomu” żadnego nie będzie. Jest mały kroczek do przodu, ale to zaledwie wariant „minimum”. Natomiast z całą mocą ujawniła się bariera zastygłej „mentalności” starszego pokolenia  czyli „betonowego” elektoratu i, jak to określają potocznie nie tylko niektórzy -„rusofilów”.

Ten stan rzeczy – paradoksalnie – odpowiada częściowo też „biurokracji unijnej”, bo hamuje podaż środków z będącego „na diecie” budżetu unijnego na „przeobrażenia” ukraińskie, a także „nie drażni” Rosji, głównego partnera na Wschodzie, bo przezorność w biznesie obowiązuje. Swoista kohabitacja!

Rysuje się więc kolejna wizja „poczekalni” – i dla Ukrainy, i dla współbraci z Brukseli. Będzie to poczekalnia pełna kolejnych szans.

A co ten stan rzeczy oznacza dla Polski? Ani nic dobrego, ani nic złego. Może być co najwyżej „impas” partnerstwa na dotychczasowym poziomie, bez znaczących „impulsów”.

Nadal będziemy zmierzać do osiągnięcia poziomu 10 mld USD w obrotach handlowych i do 1 mld USD w inwestycjach na terenie Ukrainy. A nie są to przecież poziomy imponujące. Trwać będzie zapewne swoisty „minimalizm” w obszarze realizacji życzeniowych haseł – partnerstwa wschodniego i… strategicznego. A jeżeli tak – to wszystko to może być tylko „wyzwaniem”, by coś robić, bo „kto stoi – ten się cofa”, a to byłby już „marsz – przodem do tyłu”. A na razie – „niebiescy” czyli Partia Regionów triumfuje, „stary” pociąg odjechał, bez opozycyjnych „reformatorów”, a na kolejny, „nowy – do odnowy” trzeba poczekać… w poczekalni. Ten nadjedzie dopiero w 2015 roku, w czasie wyborów prezydenckich.

I tak to wygląda na dzień dzisiejszy. Fakt pozostaje jednak faktem, że z trzech cnót teologicznych prawosławia, tj. wiary, nadziei i miłości, pozostają jeszcze dwie: wiara, że będzie lepiej i nadzieja, że coś się zmieni. Bo miłość do tego, co jest – wyraźnie stygnie. I tyle na tę chwilę… optymizmu.

Mikołaj Oniszczuk, Warszawa, 29 października 2012 r.
Tekst ukazał się w nr 20 (168) 30 października–15 listopada 2012

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X