Talerz z Hotelu Francuskiego Talerz z Hotelu Francuskiego (własność rodziny Zalewskich)

Talerz z Hotelu Francuskiego

Kresowe przedmioty mają głos

W tym krótkim cyklu „opowiadać” będą przedmioty, bowiem w każdym z nich zaklęta jest jakaś historia – czasem niezwykła, czasem zwyczajna. Przedmioty nigdy nie są do końca nieme – uwięzione są w nich emocje; emocje czekające tylko na słowo, które je uwolni. Są niczym pamiętnik. Ożywiają pamięć i ją karmią. Nie ma przedmiotów błahych. Każdy z nich to wehikuł czasu. Jeden przedmiot to jedna opowieść, a bywa, że więcej. Przedmiot jest bowiem niczym soczewka, skupiająca wiele losów, wiele historii, wiele zdarzeń. Jedno wspomnienie przywołuje drugie z zakamarków pamięci, kątów szuflad, z pożółkłych listów. Gawędzą przedmioty o ludziach, ale i mieście – Lwowie, Włodzimierzu, Stanisławowie, Kołomyi, Tarnopolu… Tekst, po niewielkich zmianach, pochodzi z książki „Sekrety kresowych kuferków” (Poznań 2019), autorki artykułu.

Na stole leży płaski talerz z serwisu z malowaną dekoracją na obrzeżu – w błękitną banderolę z napisem „Hotel de France” wpleciony żółty monogram „JFN”. Talerz kupiono zapewne w magazynie porcelany i szkła Tadeusza Okornickiego przy ul. Halickiej lub Emila Lewickiego przy ul. Trybunalskiej, a malunek zrobiono na zamówienie – niewykluczone, że w malarni Lewickiego. Malarnia ta, mieszcząca się wtedy przy ul. Trybunalskiej 6, cieszyła się bowiem renomą i popularnością. W „Gazecie Lwowskiej” pisano o powstałych w niej malunkach na porcelanie i szkle, że „chwytają za serce i oko nie tylko swojskością tematu, lecz także rzeczywistą wartością artystyczną wykonania”, jako że na gotowych wyrobach pojawiały się „przepysznie uchwycone typy ludowe z całej Polski, krajobrazy i motywy utrzymane w modnym stylu zakopiańskim”.

Winieta firmy Kazimierza Lewickiego
Sygnatura Kazimierza Lewickiego na jednym z talerzy
Jan Franciszek Nowakowski

Na zamówienie wygrawerowano też ten sam monogram na platerowych sztućcach, imbryku do herbaty, mleczniku i wazie. JFN – Jan Franciszek Nowakowski.

Na początku 1900 r. Jan Franciszek Nowakowski, dotychczasowy naczelny kelner restauracji na Dworcu Głównym we Lwowie, objął w zarząd restaurację w Hotelu Francuskim przy pl. Mariackim 5. Jak to się mówiło, został pryncypałem. Z tego też powodu musiał zrzec się pełnionej od ponad dwóch lat funkcji prezesa korporacji towarzyszy gospodnio-szynkarskich. Pryncypał przecież przestawał być towarzyszem, czyli zwykłym pracownikiem. Decyzja zapadła podczas nocnego zebrania korporacji 19 kwietnia 1900 r. Dlaczego nocnego, ktoś mógłby się zdziwić. Z prostej przyczyny: członkowie korporacji byli wolni od swoich obowiązków zawodowych dopiero po godzinie 1 w nocy! W sali hotelu „Bristol” u Zehngutów przy ul. Karola Ludwika – jak co roku – zebrało się więc 269 członków, by omówić najważniejsze dla związku sprawy, w tym dokonać wyboru osoby mającej pełnić obowiązki prezesa do końca trzyletniej kadencji. Jednogłośnie zadecydowano, iż będzie nim Edmund Rückeman, płatniczy w kawiarni „Imperial”.

Reklama kawiarni Secesja

Z bliżej nieznanego powodu hasłem reklamowym pana Nowakowskiego było „Warszawa we Lwowie”. Serwowano więc w restauracji „śniadania po warszawsku” – składające się z 4 dań i z nieodłącznym jajkiem sadzonym na grzance „a la princesse” oraz „flaczki po warszawsku”. Ach te flaczki! Potrawa znana w dawnej Polsce od wieków. Lubił ją ponoć sam król Władysław Jagiełło. Nie omieszkał ją utrwalić w rysunku XVIII-wieczny artysta Jan Norblin, przedstawiając przekupkę warszawską stojącą pod kolumną Zygmunta III i sprzedającą flaki wprost z parującego gara. Potrawa znana była i w innych krajach, jednak w każdej kuchni przyprawiana była inaczej, a te sławne „po warszawsku”, w zawiesistym bulionie, podawane były z pulpetami. U Nowakowskiego można było dostać również pyszny kulebiak litewski, rybę po żydowsku lub szynkę na gorąco z grochowym puree, by wymienić tylko kilka z dań z bogatej karty doborowych potraw. Nie brakowało też win austriackich, węgierskich i „zagranicznych” tudzież własnego wyrobu wódki „Kujawiak” i „Kujawianka”.

W maju 1900 r. hucznie otworzono letnią krytą werandę restauracji, zwaną „ogrodem pilzneńskim”. Nowakowski postawił najwyraźniej na inne gatunki piwa, bowiem za czasów poprzedniego właściciela restauracji (i hotelu), Wilhelma Webera, piwiarnia tu działająca nosiła miano „Schwechackiej” ze względu na podawane piwa ze słynnego browaru w Schwechat w południowo-wschodniej Austrii. A jako że był to już sezon na raki, nowy szef restauracji zapraszał na to wykwintne danie, wabiąc dodatkowo koncertami muzyki wojskowej w wykonaniu kapeli 24 pułku piechoty. Rok później atrakcją była natomiast przybyła prosto z Wiednia kapela… damska „Tegetthoff”, grająca pod batutą panny Mitzi Pechotsch. Zespół ten występował zresztą również w restauracji hotelu „Metropole” Krzysztofa Janowicza przy ul. Pańskiej 1 i w restauracji „Pod Gambrinusem” Salomona Reicha przy Rynku 13. Nie wiedzieć czemu kwartet ten określano mianem damskiego. W zespole bowiem występowały dwie panie i dwóch panów. Panna Maria (Mitzi) grała na skrzypcach, na wiolonczeli Pechotsch junior – zapewne jej brat, na fisharmonii Poldi Haas, a na fortepianie Anna Haas. Orkiestry „damskie”, a właściwie o składzie mieszanym, zaczynały być w tym czasie modne. Wcześniej trudno było sobie wyobrazić, by szanujące się kobiety występowały publicznie w jakimś lokalu – co innego w zamkniętym kręgu towarzyskim, na salonach. Popisy panienek grających na fortepianie czy skrzypcach należały tam do dobrego tonu. Oczywiście, dawano też publiczne popisy uczennic szkół muzycznych, ale w kawiarni? Pomysł taki wydawał się jeszcze do niedawna paradny, jak mówiły dystyngowane panie. Niebawem jednak, stopniowo, liczba zespołów mieszanych rosła. W większości nazwiska występujących w nich muzyków niestety poszły w zapomnienie. Ot, chociażby kapeli „damskiej” grającej w restauracji Jakuba Hellera „Pod Słowikami” na pl. Bernardyńskim 1. We Lwowie na przełomie XIX/XX w. koncertowała w restauracjach i kawiarniach „Kapela Narodowa” pod dyrekcją Heleny Bayer de Werba, w Stanisławowie w restauracji Jana Königsfelda – kapela „Lira”, w kawiarni „Pod Złotym Orłem” przy ul. Belwederskiej i u Sonderlinga – „Mickiewiczowska”, ubrana w stroje sokolic, co zresztą budziło u niektórych mieszkańców miasta spory niesmak. Również w podrzędniejszych knajpkach tego typu występy zyskiwały sobie coraz większą popularność.

Reklama Restauracji Pilzneńskiej w Hotelu Francuskim

Wydawało się, że przedsięwzięcie pana Nowakowskiego nabiera rozpędu. „Hotel de France” lub też „Francuzki” był miejscem doskonale znanym na mapie Lwowa. Zainaugurowano jego działalność w grudniu 1884 r. w odnowionych i na nowo urządzonych „na sposób zagraniczny” pomieszczeniach istniejącego w tym miejscu już od, bagatela, 1856 roku hotelu Franciszka Langa! Nowy właściciel Wilhelm Weber wkrótce też otworzył w nim restaurację. Nie narzekano na brak gości, choć obok siebie od dawna znajdowały się tu trzy hotele – Europejski, Francuski i sławny „George”. Położenie w centrum miasta było doskonałe, pokoje wygodne, a przy tym w umiarkowanych cenach. Zatrzymywał się w nim w tym czasie m.in. młody Mieczysław Orłowicz i zawsze jego rodzina. Z pewnością więc wpadali do Nowakowskiego choćby na śniadanko po warszawsku. Jednakże w niespełna dwa lata później nastąpił krach. Nowakowski popadł w spore kłopoty finansowe. Zniecierpliwieni dłużnicy w listopadzie 1902 r. wnieśli do trybunału zwykłego wniosek o upadłość restauracji. Prokurator Zagórski zarzucił Nowakowskiemu, że zaniedbał całkowicie dotąd dobrze prosperującą restaurację i znacznie ją zadłużył, lekkomyślnie doprowadzając do jej bankructwa. Rzeczywiście, dług wynosił 11.486 koron, a w kasie było jedynie 3.188 koron. Nowakowski bronił się rozpaczliwie, tłumacząc, że popadł w niewypłacalność wskutek komisowej sprzedaży koniaku, na której sporo stracił oraz, że niedogodności samego lokalu – jakoby pomieszczenia były zbyt niskie – odstraszały coraz więcej gości. Gdy jednak przewodniczący trybunału dr Kazimierz Łuczkiewicz nie chciał dać temu wiary, zaczął się zasłaniać dużymi wydatkami związanymi z ciężką chorobą żony, choć jako żywo pani Wincentyna Nowakowska cieszyła się i wtedy i przez długie dalsze lata dobrym zdrowiem. Nie wiadomo, który z argumentów przekonał prokuratora, koniec końców bowiem Nowakowski został uwolniony od winy. Zapewne i obrońca, mecenas Tadeusz Dwernicki stanął na wysokości zadania. Restauracja przeszła jednak pod nowy zarząd – znanego we Lwowie winiarza Ludwika Stadtmüllera.

Reklama Kazimierza Lewickiego

Sprawa upadłości nie podcięła p. Nowakowskiemu skrzydeł i w kilka lat później, w 1906 r. otworzył do spółki z Michałem Toepferem nowy lokal – kawiarnię „Secesya” przy ul. Czarnieckiego 1, lecz i to przedsięwzięcie długo nie przetrwało. Cztery lata później wspólnicy sprzedali kawiarnię Janowi Mossowi.

Czy to nadmierne angażowanie się w sprawy kolejnej firmy, czy to zbytnia skłonność do rozrywek i miłego spędzania czasu w męskim towarzystwie, sprawiły, że rodzinne stosunki w domu Nowakowskich zaczęły się psuć. Pani Wincentyna miała już serdecznie dość trybu życia, jaki wiódł pan Jan i coraz bardziej krzywym okiem spoglądała na przyjaciół małżonka, widząc właśnie w nich przyczynę niemal nieustannych birbantek. Pewnego dnia – bodajże w 1910 r. – pan Jan spakował manatki i zabrawszy kilkuletniego synka Zygmunta, znikł. Znikł z życia rodziny na dobre. Opuścił żonę i trzy córki, opuścił Lwów. Pomysłów mu jednak dalej nie brakowało na restauracyjne przedsięwzięcia. Tym razem otworzył lokal w Rabce w willi „Pod Gwiazdą” – ale to już inna historia.

Talerz zaś wiele lat później wyjechał ze Lwowa zapakowany wraz z innymi rzeczami w kuferku czy walizie jednej z córek Jana Nowakowskiego – pani Władysławowej Katarzyny Zalewskiej, synowej właściciela słynnej firmy cukierniczej „L. Zalewski”, i przypomina dawne czasy.

Anna Kozłowska-Ryś

Tekst ukazał się w nr 8 (444), 30 kwietnia – 16 maja 2024

X