Tajemnice i legendy Cmentarza Łyczakowskiego fot. Jurij Smirnow / Nowy Kurier Galicyjski

Tajemnice i legendy Cmentarza Łyczakowskiego

Miejscem, w którym roi się od tajemnic i sekretów, jest we Lwowie Cmentarz Łyczakowski. Jego historia liczy już ponad 230 lat, zajmuje obszar ponad 42 hektary, a pochowano na nim ponad 350 tys. osób. Każdy zaś rok przynosi nowe legendy i mnoży sekrety. Są tajemnice mistyczne, w które można uwierzyć tylko z wielkim trudem.

fot. Jurij Smirnow / Nowy Kurier Galicyjski

Opowiadają o kamiennych figurach, które po nocach samodzielnie koczują z jednego grobu na drugi. Opowiadają też, że w niektórych grobowcach obok gospodarzy pochowano ich ulubione zwierzęta. Na przykład, na grobie Józefa Iwanowicza, obok jego portretowego popiersia ustawiono kamienne rzeźby dwóch psów. Historia doniosła nam nawet ich imiona – jeden wabił się Pluto, drugi Nero. Wiemy też na pewno, że kiedy rodzina wystawiła ten pomnik, zamówiony u znanego rzeźbiarza Pawła Eutelego, wybuchł skandal. Tak mocno wyeksponowane postacie psów budziły u niektórych zwiedzających cmentarz niesmak, a historyk sztuki Władysław Ciesielski napisał w książce o Łyczakowie, że taką symbolikę „…niepodobno inaczej tłumaczyć jak tylko kaprysem lub pogardą ludzi”.

Trudno to zrozumieć, skoro takie postacie psów – to w pierwszej kolejności alegoria wierności. Z czasem dookoła tego pomnika, który znajduje się przy wielkim rondzie, niedaleko wejścia głównego, powstały legendy o wiernych psach, które zostały w domu podczas pogrzebu ich pana, ale w nocy uciekły i przez cały nocny Lwów pędziły w stronę cmentarza. Pierwszy dobiegł Pluto, zobaczył grób, w  jego oku pojawiła się łza i umarł. Dotarł Nero, zobaczył tak wstrząsający obraz, łzy spłynęły z obu oczu i ten też zdechł obok.

Nie zważając na popularność tego grobu i opowieści o wiernych psach, nikt nigdy nie sprawdził czy są one naprawdę pochowane w grobowcu obok swego pana. Zaś w księgach cmentarnych są zapisy dotyczące wyłącznie pochowanych ludzi. Zwierząt nie rejestrowano nawet w czasach pedantycznych, przesadnie dokładnych urzędników austriackich.

W latach 20–30. XX wieku teren Cmentarza Łyczakowskiego stał się popularny wśród „złotej młodzieży”. Młodzi ludzie umawiali się tu na romantyczne randki, spotkania koleżeńskie przy dobrym alkoholu. Więc nie dziw, że niejeden taki zobaczył między grobami prawdziwe duchy, a batiarzy lwowscy ułożyli nawet wesołą piosenkę:

„Na cmentarzu wrzaski, krzyki,
Tam balują nieboszczyki…”.

fot. Jurij Smirnow / Nowy Kurier Galicyjski

Cmentarz przyciągał też samobójców i kilka takich historii trafiło na łamy gazet lwowskich. Oto jedna z takich niewyjaśnionych do końca opowieści. Otóż 21 stycznia 1925 roku „Słowo Polskie” donosiło, że przy głównej alejce Cmentarza Łyczakowskiego na polu nr 30 na ławce odnaleziono zwłoki młodego człowieka, jak później wyjaśniono – o nazwisku Stefan Roman Kornella. Najpierw sądzono, że było to samobójstwo, a rewolwer skradł ktoś z pracowników cmentarza. Stefan Roman Kornella był dobrze znany w kręgach tzw. „lwowskiej złotej młodzieży”. Według relacji dziennikarzy „Słowa Polskiego” do wypadku doprowadził tryb życia denata, „który spędzał czas w modnych cukierniach, na dancingach, corsach i flirtach. Celem i ideałem takiej młodzieży są uciecha i zabawa. Lektura ich – modne erotyczne powieści”. Wypadek, który rozegrał się wśród niemych grobowców cmentarnych był „przykładem upadku etyki i osłabienia uczuć moralnych, gonitwy za życiem łatwym, niefrasobliwym, pociągnął za sobą szarganie czcią i dobrą sławą wielu szanowanych rodzin w mieście”. Policja najpierw poszła najprostszą drogą, chwytając „na prawo i na lewo podejrzanych o kradzież broni”. Ale to do niczego nie doprowadziło. Wtedy sprawdzono, co Kornella robił w dniu śmierci i w czyim przebywał towarzystwie. W ten sposób ujawniono postać jego przyjaciela Romana Filasiewicza, dwudziestodwuletniego młodego człowieka, „syna szanowanych w mieście rodziców”.

fot. Jurij Smirnow / Nowy Kurier Galicyjski

Śledztwo w tej sprawie trwało dziewięć miesięcy i zakończyło się procesem sądowym, na który powołano do rozprawy aż 64 świadków. Jednak nie udało się do końca wyjaśnić wszystkich okoliczności tragedii na Cmentarzu Łyczakowskim. Omówiono kilka wersji wydarzenia i żadna nie była bez zarzutu. Publiczność zaś tłumnie przychodziła na wszystkie rozprawy sądowe, „w gmachu sądu robiło się jakieś widowisko sceniczne, gdzie rozmaici ludzie, mający dużo czasu wolnego, szukali emocji”. Właśnie według zeznań Romana Filasiewicza, brakowało mu w życiu emocji, podobnie jak jego koledze Stefanowi Kornelli. W tragicznym dniu 20 stycznia 1925 roku spotkali się w cukierni Zalewskiego przy ul. Akademickiej, później udali się do pokoju śniadankowego Musiałowicza przy tejże ulicy (były to najmodniejsze lokale lwowskie). Wypili po dwa kieliszki alaszu. Filasiewicz powiedział, że chce skończyć życie samobójczym strzałem i pokazał Kornelli rewolwer swego ojca. Wybrał na ten cel Park Kilińskiego (Stryjski), ale Kornella radził entourage Cmentarza Łyczakowskiego. Też chciał być świadkiem samobójstwa, „bo to musi być kolosalną emocją”. Przyjaciele pospacerowali po ciemnych alejkach cmentarnych, weszli na Cmentarz Orląt, wrócili na główną aleję, usiedli na ławce. Filasiewicz wyciągnął z kieszeni rewolwer, by wykonać zaplanowany zamiar, ale Kornella nie wytrzymał, „…chwycił go za rękę, wtedy brauning przypadkiem wypalił i kula ugodziła w skroń nieszczęśliwego”.

W taki tok wydarzeń nie uwierzyło śledztwo i Filasiewicz wymyślił następną wersję. Otóż, Kornella w podniosłych słowach miał wyrazić radość z powodu silnych emocji, jakich dozna przypatrując się samobójstwu. Na to Filasiewicz nie wytrzymał moralnie i z krzykiem: „Będzie to twoja najsilniejsza emocja w życiu!” strzelił mu w skroń, kładąc go trupem na miejscu.

Sąd przysięgłych orzekł, że Filasiewicz jest winien zbrodni skrytobójczego morderstwa. Został skazany „na 4 lata ciężkiego więzienia, obostrzonego postem i odosobnieniem co kwartał oraz ciemnicą w każdą rocznicę zabójstwa”. Prasa podawała, że ani powody, ani okoliczności zbrodni nie były wyjaśnione, pomimo, że śledztwo prowadzili znani komisarze policji Franciszek Batorski i Tadeusz Konarski.

fot. Jurij Smirnow / Nowy Kurier Galicyjski

Po II wojnie światowej, kiedy Lwów znalazł się pod rządami sowieckimi, Cmentarz Łyczakowski był stopniowo dewastowany. Zabrakło opieki nad grobami i grobowcami, znaczna część przedwojennej ludności wyjechała do Polski. W ten sposób na cmentarzu w latach 50–60. XX wieku zjawiły się szajki złodziei, którzy wykradali cenne rzeźby, kolorowe metale, włamywali się do okazałych grobowców. To, co działo się po nocach na terenie nekropolii już nigdy nikt nie opisze. Były to naprawdę przerażające, mroczne tajemnice, a świadkowie od dawna już nie żyją.

Są też inne bardziej interesujące tajemnice Cmentarza Łyczakowskiego. Cmentarz powoli odkrywa się krajoznawcom, badaczom historii Lwowa. Na tym cmentarzu pochowano niemało znanych i zasłużonych ludzi, którzy wnieśli duży wkład w historię, kulturę, literaturę, naukę polską i ukraińską. Z czasem jednak zapomniano o ich czynach, wynalazkach, dziełach. Odkrywamy na nowo ich życiorysy, zasługi oraz ich groby.

Jurij Smirnow

Tekst ukazał się w nr 3 (415), 14 – 27 lutego 2023

X