Tajemnice i legendy Cmentarza Łyczakowskiego. Część 2 Medalion Alusi Bartoszewiczówny, fot. Jurij Smirnow / Nowy Kurier Galicyjski

Tajemnice i legendy Cmentarza Łyczakowskiego. Część 2

Aura Cmentarza Łyczakowskiego przyciągała ludzi z wrażliwą psychiką. Niektórzy w jego cienistych alejkach słyszeli nawet głosy z „tamtego świata”. Od czasu do czasu na łamy prasy trafiały niesamowicie sensacyjne historie, związane z członkami znanych  rodzin lwowskich. Zły los prześladował nie tylko rodzinę Drexlerów czy Makolondrów.

Grobowiec rodziny Barwiczów, fot. Jurij Smirnow / Nowy Kurier Galicyjski

Oto tragiczna historia rodziny Barwiczów we Lwowie, znanej i cenionej. Senior rodziny Karol Barwicz (1872–1940) całe życie poświęcił pracy na kolei lwowskiej i krakowskiej, zaś w latach 20. sprawował funkcję dyrektora Dyrekcji Kolei Państwowych we Lwowie, od 1925 roku – dyrektora w Krakowie. W latach 1932–1935 pełnił obowiązki dyrektora Miejskiej Kolei Elektrycznej we Lwowie (tramwaju lwowskiego). Zamieszkał z rodziną w prestiżowej dzielnicy we własnej willi przy ul. Własna Strzecha 21 w okolicach elektrowni lwowskiej. Był odznaczony Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski (1924 rok). Miał dwóch synów, Stanisława i Aleksandra i najmłodszą w rodzinie córeczkę Irenę (urodzona 9 marca 1904 roku). Losy tej szanowanej we Lwowie rodziny złożyły się jednak tragicznie.

W styczniu 1920 roku 16-letnia Irenka zachorowała na grypę, tzw. hiszpankę, która szalała we Lwowie, jak również w całej Europie. Po krótkiej, ciężkiej chorobie padła ofiarą podstępnej epidemii. Śm,ierć ukochanej córeczki była przygnębiającym ciosem dla rodziców i braci. Pochowano Irenkę na Cmentarzu Łyczakowskim w rodzinnym grobowcu. Pomnik, ustawiony na grobowcu zamówiono w firmie znanego lwowskiego rzeźbiarza Henryka Karola Periera. Przedstawia Irenkę siedzącą obok złamanej kolumny „z książką w bezwładnie opuszczonej ręce”. Niżej umieszczono napis: „Jedynej i najukochańszej córce Irence Karol i Stanisława Barwiczowie”.

Postać Irenki Barwiczówny, fot. Jurij Smirnow / Nowy Kurier Galicyjski

Brat Irenki Aleksander Barwicz (1902–1932) był utalentowanym inżynierem, absolwentem Politechniki lwowskiej, konstruktorem aparatów radiowych. Po zakończeniu politechniki przeniósł się do Krakowa, gdzie został zatrudniony jako inżynier w znanej fabryce Zieleniewskiego. Życie jego układało się pomyślnie, w pracy słynął jako utalentowany konstruktor, ceniony przez kolegów i przełożonych. Absolutnie niespodziana tragedia stała się dwanaście lat po śmierci Irenki. Tym razem ofiarą okrutnego losu padł jej brat Aleksander. Tragiczna jego śmierć zaskoczyła wszystkich. 26 kwietnia 1932 roku Aleksander bez żadnego objaśnienia zostawił pracę w fabryce, nieoczekiwanie przyjechał do Lwowa i dwa dni później, w czwartek 28 kwietnia popełnił samobójstwo na Cmentarzu Łyczakowskim przy grobie siostry. Profesor S.S. Nicieja napisał, że „nikt nigdy nie dowiedział się  co było przyczyną tej desperackiej decyzji”.

Prasa lwowska i krakowska umieściła kilka artykułów o tej tragedii, lecz żaden z reporterów nie umiał objaśnić powodów samobójstwa młodego inżyniera. Zostały tylko same pytania i przypuszczenia. Na przykład, „Gazeta Lwowska” z dnia 30 kwietnia 1932 roku opublikowała reportaż swego dziennikarza pod tytułem „Samobójstwo syna dyrektora Barwicza na grobie siostry we Lwowie”. W reportażu czytamy: „Na Cmentarzu Łyczakowskim znaleziono w czwartek w godzinach rannych na jednym z grobów zwłoki młodego mężczyzny z tkwiącym nożem w sercu. Przybyły na miejsce wraz z policją lekarz dzielnicowy stwierdził śmierć. Z dokumentów znalezionych przy zwłokach stwierdzono, że desperatem był Aleksander Barwicz, syn dyrektora tramwajów lwowskich i byłego prezesa kolei we Lwowie, a następnie w Krakowie. Tragicznie zmarły był urzędnikiem fabryki maszyn Zieleniewskiego w Krakowie i liczył lat 30. Do Lwowa przybył nieoczekiwanie przed dwoma dniami. Samobójstwo przy pomocy noża popełnił denat o świcie na grobie siostry, zmarłej przed kilku laty. Przyczyną rozpaczliwego kroku był prawdopodobnie rozstrój nerwowy. Ojciec i rodzina zmarłego, uwiadomieni o wstrząsającej tragedii, popadli w bezgraniczną rozpacz.

Tajemniczości tragicznym wydarzeniom, związanym ze śmiercią Aleksandra Barwicza, dodało zagadkowe samobójstwo Alfreda Tęczarowskiego, który pełnił funkcję kierownika administracyjnego Elektrowni Miejskiej. Alfred Tęczarowski odebrał sobie życie w piątek 29 kwietnia po południu „…celnym wystrzałem z rewolweru w prawą skroń w biurach Dyrekcji M.Z.E.  przy ul. Wuleckiej 1a”. Denat był jednym z najbliższych współpracowników dyrektora Karola Barwicza i pełnił we Lwowie poważne funkcje polityczne, będąc sekretarzem rady Grodzkiej BBWR. Prasa podała jako przyczynę samobójstwa „zniechęcenie do życia”, również wyraziła przypuszczenie, że cierpiał on „w ostatnich czasach na silny rozstrój nerwowy, w który wciągnęły go ciężkie kłopoty materialne i jeszcze cięższe zawody, jakich nie szczędziło mu życie”. Alfred Tęczarowski zmarł w wieku 48 lat w sile wieku. Podane w prasie powody samobójstwa wyglądały niezrozumiale dla niewtajemniczonych. Trudno wyobrazić jak z lwowskimi kłopotami Tęczarowskiego mógł być związany Barwicz – młodszy, od lat mieszkający w Krakowie.

Również tragicznie skończył życie i Karol Barwicz, ale już w całkiem innych  okolicznościach. W 1940 roku został aresztowany przez NKWD, wywieziony w głąb Związku Radzieckiego i zmarł w więzieniu w grudniu 1940 roku.

W kwaterze 78, przy alejce prowadzącej od bramy wejściowej do kaplicy Barczewskich, znajduje się grobowiec rodziny Bartoszewiczów-Szymanowskich. W grobowcu został pochowany Stefan Bartoszewicz (1870–1934), przemysłowiec, dyrektor rafinerii naftowych w Galicji, jego małżonka Stanisława Korwin-Szymanowska (1884–1938) i ich ukochana córeczka Alina (Alusia) Bartoszewiczówna. W 1909 roku ślub Stefanowi Bartoszewiczowi i Stanisławie Korwin-Szymanowskiej udzielił sam arcybiskup Józef Teodorowicz, metropolita ormiański lwowski. W 1911 roku urodziła się ich jedyna córeczka Alusia. Stanisława Korwin-Szymanowska była znaną, cenioną polską śpiewaczką operową, solistką opery lwowskiej, następnie warszawskiej. Była siostrą Karola Szymanowskiego, najwybitniejszego kompozytora Młodej Polski. Stanisława Korwin-Szymanowska była po prostu zafascynowana talentem i twórczością brata. Oto bardzo charakterystyczne jej wyznanie, co do wpływu osobowości i twórczości brata na jej życiową postawę i karierę artystyczną: „Karol był dla mnie czymś więcej niż ukochanym bratem, on był światłem mojego całego życia, on był jak cieplarnia, w której rozwinęły się moje uczucia, moje poglądy, moja sztuka wokalna, mój gust muzyczny”.  Ciepłym uczuciem darzył też siostrę wybitny kompozytor. Karol Szymanowski przez całe życie blisko przeżywał jej sukcesy, również jej rodzinne problemy i tragedie. Właśnie straszliwa tragedia miała miejsce 23 stycznia 1925 roku. W tym dniu we Lwowie w Zakładzie Wychowawczym sióstr Sacre Coeur przy placu św. Jura, z powodu absolutnie nie przewidzianego wypadku, zginęła 14-letnia córeczka Bartoszewiczów Alusia. Matka Stanisława Korwin-Szymanowska w owym czasie przebywała w Warszawie, gdzie otrzymała angaż w Operze stołecznej. Wyjeżdżając do  Warszawy, przez dłuższy czas nie mogła zdecydować się czy zostawić córeczkę we Lwowie. W końcu zdecydowała się, posłuchała w tej sprawie rady brata, by zostawić Alusię w Zakładzie u sióstr Sacre Coeur. Sama również była wychowanką tegoż Zakładu, miała o nim jak najlepsze zdanie. Śmierć Alusi Bartoszewiczówny nastąpiła z powodu zawalenia w ogrodzie klasztornym starej kamiennej figury św. Stanisława Kostki. Grupa wychowanek bawiła się i śpiewała obok tej rzeźby, która spadła wprost na Alusię.

Medalion Alusi Bartoszewiczówny, fot. Jurij Smirnow / Nowy Kurier Galicyjski

Kompozytor zawsze był wrażliwy na problemy bliskich mu ludzi, boleśnie przeżywał tragedie swoich krewnych. Właśnie z tragedią rodzinną, śmiercią ukochanej Alusi jest związana tajemnica powstania słynnego utworu kompozytora „Stabat Mater”. „Karol Szymanowski swoją siostrzenicę darzył szczególną sympatią” – pisze Michał Piekarski w swojej książce „Muzyka we Lwowie”. 23 stycznia 1925 roku stała się straszliwa tragedia, w rezultacie której dziewczynka zmarła. Lwowski „Wiek Nowy” tak relacjonował wydarzenie: „Wczoraj w południe w dużym ogrodzie Zakładu Naukowo-Wychowawczego Sacré-Coeur zaszedł fakt nieszczęśliwego wypadku, w którym straciła życie 14-letnia uczennica Alina Bartoszewiczówna, córka znanej śpiewaczki operowej p. Szymanowskiej. Oto w czasie tym w ogrodzie zabawiały się pensjonarki, tańcząc i biegając dokoła figury św. Stanisława Kostki. Nagle w pewnym momencie cały posąg zachwiał się i rozlatując się na dwie części runął na ziemię. W miejscu tym znajdowała się Bartoszewiczówna. Półtora metrowa kolumna kamienna uderzyła dziewczynkę, powaliła ją na ziemię. Przy tym nieszczęśliwa uczennica dostała uderzenie w głowę, wskutek czego nastąpiło załamanie czaszki […] Wszelki ratunek stał się niemożliwy wskutek śmiertelnej rany”. Stanisława Korwin-Szymanowska na tak tragiczną wieść z powodu doznanego wstrząsu straciła dziecko, które nosiła pod sercem”. Znajdowała się w sytuacji bliskiej załamania psychicznego. Załatwianiem formalności pogrzebowych zajął się Karol Szymanowski, który w owym czasie przebywał we Lwowie. Później „zwierzył się Jarosławowi Iwaszkiewiczowi, jednemu ze swoich bliskich przyjaciół, że był to najtrudniejszy okres w jego życiu”.

Wstrząśnięty straszliwym wypadkiem, Karol Szymanowski wyraził swoje uczucia, swój ból skomponowaniem jednego z najlepszych i szeroko znanych utworów, mianowicie „Stabat Mater” do polskiego przekładu Józefa Jankowskiego. To tragiczne arcydzieło kompozytor poświęcił pamięci siostrzenicy. Fragmenty utworu kompozytor przedstawiał sądowi kolegów podczas tradycyjnych spotkań we Lwowie bliskiego koła przyjaciół w willi Toeplitza przy ulicy Potockich 94. W 1929 roku odbyło się prawykonanie „Stabat Mater” w Warszawie, rok później utwór zaprezentowano lwowskiej publiczności z udziałem Stanisławy Korwin-Szymanowskiej, która wykonała „partię sopranową z tekstem „Chrystus niech mi będzie grodem, krzyż niech będzie mym przewodem”. Pamięci Alusi Karol Szymanowski zadedykował również cykl 18 pieśni „Rymy dziecięce”. Przez długie lata grobowiec rodziny Bartoszewiczów-Szymanowskich znajdował się w stanie zaniedbania, podobnie jak większa część starych grobowców dookoła. Ceramiczne zdjęcia córki i matki, Alusi i Stanisławy Korwin-Szymanowskiej zostały uszkodzone.

Grobowiec rodziny Bartoszewiczów-Szymanowskich, fot. Jurij Smirnow / Nowy Kurier Galicyjski

W 2022 roku staraniem polskich konserwatorów z warszawskiego Instytutu Polonika i Fundacji Dziedzictwa Kulturowego grobowiec poddano renowacji, oczyszczono i uzupełniono ubytki, uczytelniono napisy. Ze smutkiem wpatrujemy się w oczy matki i córeczki na uratowanych od zagłady medalionach. Ich oczy kryją kolejną tragedię rodzinną, tragedię ludzi, którzy mieli wszystkie szanse przeżyć szczęśliwe i spokojne życie.

Jurij Smirnow

Tekst ukazał się w nr 4 (416), 27 lutego – 16 marca 2023

X