Tadeusz Olszański. Człowiek niezastąpiony Tadeusz Olszański, fot. Newspix

Tadeusz Olszański. Człowiek niezastąpiony

Wiadomość o śmierci Tadeusza Olszańskiego zastała mnie w Jaremczu, w czasie rokrocznie odbywającej się konferencji Dni Polsko-Ukraińskie. Była to już szesnasta edycja. To miejsce wydało mi się symboliczne, bo nie sposób myśleć o konferencji w Jaremczu, nie wspominając śp. Mirosława Rowickiego, założyciela Kuriera Galicyjskiego. On to był pomysłodawcą spotkań w karpackim kurorcie i właśnie tam przyszła do mnie owa smutna wieść.

Poczułem pustkę. Odchodzą ludzie niezastąpieni. Nieprawdą bowiem jest sentencja, że ludzi niezastąpionych nie ma. „Kurier Galicyjski” przekonał się o tym trzy lata temu i zapewne przekonuje każdego dnia. Gdy myślę o śp. Tadeuszu Olszańskim, odradza się w mej pamięci Mirek. Obydwu łączyła przyjaźń, uznanie własnych dokonań i miłość do Stanisławowa. Mirek mawiał był, że Tadeusz Olszański bardzo pomógł „Kurierowi Galicyjskiemu” na samym początku. Tadeusz Olszański z kolei bardzo cenił szefa Kuriera Galicyjskiego za to, że stworzył niemal z niczego prężny dwutygodnik. Wszystko zaczęło się przecież od stanisławowskiego dodatku do „Gazety Lwowskiej” – „Z grodu Rewery”.

Nie pamiętam, kiedy rozmawiałem z Tadeuszem Olszańskim po raz pierwszy. Ile lat temu? Spotkaliśmy się na ul. Chłodnej w Warszawie. To miejsce nie było przypadkowe: tam bowiem znajdowała się restauracja węgierska, a Węgry i kuchnia węgierska były kolejną jego miłością. Czemu? Czytelnicy książek o Stanisławowie z pewnością pamiętają panującą w Stanisławowie „modę na żony Węgierki”. Mamą Tadzia była właśnie Węgierka, która wpoiła mu miłość do języka i kultury węgierskiej. Duża część jego życia była związana z Węgrami. Przełożył między innymi „Chłopców z placu broni”, którymi zaczytywały się kolejne pokolenia dzieciaków, ale to temat na inny, duży artykuł.

Doświadczyłem kilka razy jego wsparcia. Tadeusz Olszański nie szczędził bowiem dobrych słów. Chwalił pracę innych, cenił ich pomysły. Zadzwonił kiedyś, by pogratulować reportażu z Euro 2016 w Rosji. To było niesamowite doznanie – legenda polskiego dziennikarstwa sportowego zadzwoniła do mnie, by pochwalić jeden, nie tak znowu obszerny tekst w Kurierze Galicyjskim. Później też dzwonił. Zawsze w pierwszych tygodniach nowego roku w moim telefonie pojawiał się sygnał dźwiękowy i nazwisko „Olszański”. Bardzo przejmował się losami „Kuriera Galicyjskiego” i Ukrainą w czasie aktywnej wojny. Będzie mi brakowało tych telefonów i żałuję, że ja tak rzadko dzwoniłem, zawsze w „niedoczasie”, zawsze z zaległościami.

Tadeusz Olszański był pogodnym człowiekiem, niezwykle życzliwym i oddanym, nawet osobom, które nie były bardzo bliskie. Mówił czasem, jak my wszyscy, o kłopotach, narzekał na zdrowie, ale najwięcej emocji okazywał, gdy mówił o Stanisławowie i o mieszkańcach tego miasta. Kochał ludzi, których pasją był Iwano-Frankiwsk – ten obecny, ale i ten stary, dobry Stanisławów. Mówił o nich z wielkim uznaniem, z młodzieńczym błyskiem w oczach. Stawał się nagle młody, gdy mówił o tych ludziach. W nich odnajdował radość życia: cieszył się, że są inni którym tak bliskie jest to miasto.

Pamiętam nasz wywiad, który ukazał się w „Kurierze Galicyjskim”. Być może był to ostatni wywiad z Tadeuszem Olszańskim. Opowiedział wówczas wiele fascynujących szczegółów ze swojej biografii. Niezwykle cenił stanisławowiankę Natalię Tkaczyk, która nie mając pewności, że ktoś wyda jej tłumaczenia, przełożyła na język ukraiński „Kresy Kresów. Stanisławów” i „Stanisławów jednak żyje”. Natalia uznała, że te książki są tak ważne dla współczesnych mieszkańców Iwano-Frankiwska, że należy je udostępnić w ich języku. Miała rację. Fragmenty drukowane w „Hałyckim Korespondencie” wzbudziły zainteresowanie czytelników, a przekład na język ukraiński „Kołys’ u Stanisławowi” stał się niemal białym krukiem. Książka wydana z dotacji Konsulatu RP we Lwowie, powstała dzięki staraniom Marii Osidacz i Centrum Kultury Polskiej i Dialogu Europejskiego, miała niewielki nakład, zaledwie 500 egzemplarzy. Jakże wspaniale byłoby, gdyby ukazało się kolejne!

Maria Osidacz, była drugą stanisławowianką (tym razem z wyboru, bo urodzoną w obwodzie lwowskim), którą Tadeusz Olszański bardzo cenił. Z przejęciem opowiadał o pracy CKPiDE. Był zachwycony faktem, że działa ta instytucja. Tam właśnie odbyła się prezentacja ukraińskiego tłumaczenia jego książki. Gościem była Natalia Tkaczyk, a ja miałem zaszczyt prowadzić to spotkanie. Tadeusz Olszański był szczęśliwy, że jego książki o Stanisławowie ukazały się w Iwano-Frankiwsku. W czasie prezentacji miał okazję przez telefon przekazać swoje emocje. Uczestnicy nie mogli spotkać się z autorem, ale usłyszeli jego głos. Piękny, mocny, głos korespondenta sportowego.

Do listy cenionych „stanisławowian z wyboru” należał również Jarosław Krasnodębski, którego wiele inicjatyw naukowych, dokumentalnych i dziennikarskich dotyczyło Stanisławowa. Cenił Pan Tadeusz również miejscowych młodych historyków – Petra Hawryłyszyna i Romana Czorneńkiego. Wszystkim nie szczędził słów uznania i był szczęśliwy, że między innymi dzięki nim „Stanisławów jednak żyje”.

Chyba nie skłamię, gdy napiszę, że pragnieniem Tadeusza Olszanskiego było opublikowanie trzeciego tomu książki, poświęconego stanisławowskim Żydom. Życie osobiste, strata żony, coraz słabsze zdrowie nie pozwoliło mu napisać tej książki, choć miał wiele zebranych materiałów i chyba rozglądał się za kimś, kto by udźwignął pracę nad książką, która już niestety nie powstała. Wielka szkoda…

Na ostatnie pożegnanie na Wojskowych Powązkach przyszli ludzie ze świata dziennikarstwa, w tym sportowego, literatury, również ze „świata węgierskiego”. Przyszli Adam Pomorski, prezes polskiego Pen Clubu, dziennikarz i pisarz Krzysztof Varga, a także dyrektor Instytutu Węgierskiego Gábor Lagzi. Nie zabrakło stanisławowian z urodzenia, bądź wyboru. Z Gliwic przyjechał urodzony w Stanisławowie Jan Hickiewicz, profesor Politechniki Opolskiej. Byli Natalia Tkaczyk i profesor Wojskowej Akademii Technicznej Adam Ostanek.

I znów został przywołany śp. Mirosław Rowicki. Profesor Hickiewicz powiedział w rozmowie, że brakuje Mirka, zwłaszcza teraz, gdy stosunki polsko-ukraińskie się pogorszyły. On umiał gasić takie pożary.

I smutna konkluzja nasuwa się na zakończenie: Są ludzie niezastąpieni. Właśnie odszedł kolejny z nich.

Wojciech Jankowski

Tekst ukazał się w nr 20 (432), 31 października – 16 listopada 2023

X