Szkoło, szkoło kochana…

Szkoło, szkoło kochana…

W roku bieżącym na Ukrainie do pierwszej klasy przyjęto 400 tysięcy maluchów, w tym 2000 w Stanisławowie. Do klasy pierwszej z polskim językiem nauczania w Ogólnokształcącej Szkole Średniej nr 3 z polskim i rosyjskim językiem nauczania rodzice zapisali 28 dzieci.

Wielu Polaków miasta doczekało się tego, że ich pociechy mogą się kształcić w języku ojczystym.

W tym roku na uroczystości z okazji rozpoczęcia roku szkolnego przybyli nie tylko rodzice i dziadkowie małych uczniów, lecz również prababcie. Przyszły, ażeby zobaczyć swoich prawnuków w murach stuletniej niemal szkoły.

Co rok na studia w Kraju, w tym na kierunki nauczycielskie, wyjeżdża wcale niemała liczba młodzieży. Jednak Centralny Ośrodek Doskonalenia Nauczycieli w Warszawie nadal kieruje do pracy do dawnych republik Związku Radzieckiego, w tym i na Ukrainę, sporo nauczycieli z Polski. Absolwenci uczelni polskich rodem ze Wschodu po ukończeniu studiów nadal nie wracają do rodzinnych stron.

O podzielenie się pierwszymi wrażeniami poprosiliśmy nauczycielkę, która niedawno przybyła do nas z Polski. Ma bogate doświadczenie pedagogiczne, ale na Ukrainie jest po raz pierwszy.

Przed nowym rokiem szkolnym w polskiej szkole w Stanisławowie
Poniedziałek – 27.08.2007 r. – moje pierwsze spotkanie w szkole, w której będę pracowała. Wszędzie widzę uczniów, osoby dorosłe, pracowników i domyślam się, że są to również rodzice, bo czekają przed gabinetem dyrekcji i sekretariatu.

Jestem też tą osobą, którą przyjmuje pani dyrektor, dopełniając ważnych formalności. Z uwagą staram się wszystko zapamiętać. Korzystam z pomocy osoby już tu pracującej. Zastanawia mnie ruch, pośpiech, niepokój… Zorientowanie się, gdzie znajdują się określone pomieszczenia, jak też gabinety i jaką funkcję pełni określona osoba – to również wyzwanie. Otrzymuję klucze do klasy. Codziennie spędzam tam wiele godzin.

Zastanawiam się, czy sprostam wysokim wymaganiom. Obserwuję przeogromne zaangażowanie nauczycieli, dzieci i młodzieży. Przecież to jeszcze wakacje, a one tak intensywnie pracują, wykonują bogatą dekorację i przygotowują zapewne program artystyczny.

Sobota – 1.09.2007 r. Jadąc miejscowym autobusem widzę wszędzie kwiaty i odświętnie ubrane dzieci. Kokardy są imponujące. Zdobią prawie każdą dziewczynkę. Podziwiam małych chłopców, którzy przywdziali garnitury.

Próbuję znaleźć swoje miejsce na dziedzińcu szkoły. Pomagają mi rodzice, których poznałam w dniu wczorajszym.

Rozpoczyna się uroczysty apel. Jest rzeczywiście uroczysty… I ci wspaniali pierwszoklasiści, którzy są tak ważni, najważniejsi w tym dniu.

Będę opowiadać o uczniach klasy XI, którzy z usadowionym wysoko na ramieniu maluchem defilując wokół dziedzińca szkoły i dzwonkiem oznajmiają rozpoczęcie roku szkolnego.

Do pracy dydaktycznej za granicą intensywnie przygotowywałam się przez cały rok. Towarzyszą mi jednak obawy – czy sprostam, pomimo bogatego doświadczenia zawodowego.

Zastanawia mnie i niepokoi daleko idąca ingerencja niektórych rodziców w proces realizacji zamierzeń dydaktyczno-wychowawczych.

Korzystając z uprzejmości zespołu redakcyjnego pisma, dziękuję dyrekcji szkoły za wyrozumiałość…

Dziękuję koleżankom – nauczycielkom z Polski i nie tylko z Polski, oraz Pani Wandzie Ridosz, której troskliwość odczuwam każdego dnia.

Ale… z każdym dniem wiem coraz więcej o dzieciach, ich rodzicach i myślę, że będzie łatwiej…

Renata Klenczańska
Tekst ukazał się w nr 3 (45) 17 września 2007

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X