Świętujemy odzyskanie przez Polskę niepodległości

Mimo tego, że ostatnie dni października są w tym roku ciepłe i słoneczne, trudno się w moim sercu doszukać optymizmu.

Zarówno buszujące w świecie awantury i błyskawiczność (internet) z jaką docierają do mnie o nich wieści nie sprzyjają spokojowi duszy. Wojny, zdrady, kampanie przedwyborcze, protesty powyborcze, oskarżenia, wyroki, kontr wyroki, afery… Zaprawdę, trudno jest żyć w takim świecie! Szukając jakiejś „przeciwwagi” dla płynącego ze wszystkich kierunków negatywu – zapewne tak jak wielu – rozglądam się za czymś co cieszy, co jest jednoznacznie pozytywne, co przeczy wrażeniu, że dobro jest w odwrocie. Dlatego poszukuję dobra tak w wielkich, jak i w maleńkich jego przejawach i kiedy znajdę je, cieszę się dziecięcą radością. Znajduję. Znajduję je w uśmiechach, spotkaniach, uściskach dłoni. Znajduję je w rozmowach pełnych marzeń o lepszym świecie, znajduję je w dniach wyjątkowych, świątecznych – szczególnie tych „polskich”. Stało się bowiem tak, że od kiedy mieszkam poza Polską, czyli od lat kilkunastu, polskie święta zaczęły mieć dla mnie wielkie znaczenie i „napełniać” mnie tak potrzebnym mej duszy pozytywem. Oczywiście, kiedy jeszcze mieszkałem w kraju, te święta też były. Pamiętałem o nich i w większym lub mniejszym stopniu je „świętowałem”, tyle tylko, że były one dla mnie czymś oczywistym, naturalnym i formalnym nawet. Takie też było i moje ich „świętowanie” – formalno-oczywiste – bez uniesień, bez jakiś nadzwyczajnych refleksji. Późniejsza pobudka (dzień wolny), codzienne, rutynowe czynności, obiadek, spacer, książka, telewizor, fajeczka, czasami spotkanie z przyjaciółmi. Nic szczególnego. Teraz jest inaczej.

Może to dlatego, że Polska przestała być moją codziennością i przestała mnie w oczywisty sposób otaczać, zaskakująco intensywnie odczułem potrzebę i radość z każdego z Nią kontaktu. Tak, przyznaję się – tęsknię. Tęsknię za ludźmi, tęsknię za miejscami, za zapachami, za dźwiękiem słów. Dlatego, aby choć trochę tę tęsknotę ukoić, aby radość znaleźć, staram się teraz „bardziej żyć Polską”. Tak, wiem – powyższe brzmi patetycznie, ale to pozory tylko. Dla mnie „życie Polską” wcale nie oznacza biegania z polską flagą po drohobyckich ulicach, epatowania polskością wszystkich i wszędzie, śledzenia i oddawania się namiętnościom toczącej się w kraju polsko-polskiej wojny czy recytowania Mickiewicza w drohobyckim parku. Nie oznacza to też wszystkiego tego, co prowadzi do przekonania o polskiej doskonałości i wyższości, do narodowego „nadęcia”. Dla mnie, „życie Polską”, to radość z usłyszanego dźwięku ojczystej mowy, odnaleziony w drohobyckim bruku ślad polskiej historii, duma z rodaków którym udaje się dobro i piękno czynić, polsko-ukraińskie rozmowy o Polsce. To także cieszenie się związanymi z Polską drobiazgami (chociażby bigosem na święta). „Życie Polską”, to dla mnie poszukiwanie wiedzy o Niej, refleksja nad przeszłością, znajdowanie radości w dniu dzisiejszym i marzenia o przyszłości. Tak, wiem – to wszystko można potraktować jako deklaracje naiwnego idealisty, ale tak „u mnie” jest właśnie i nic na to nie poradzę. Więcej – ja tego zmieniać nie chcę!

Dlatego też tegoroczny koniec października to dla mnie nie tylko wielkie smutki i małe smuteczki, ale także oczekiwanie – za kilkanaście dni 11 listopada, 101. Rocznica Odzyskania Niepodległości. Dla mnie jest to święto wdzięczności, radości, nadziei – dzień, w którym „żyję Polską” szczególnie intensywnie. Nie, nie, proszę bez paniki! Sformułowanie „szczególnie intensywnie” nie kryje w sobie żadnych ekscesów! Świętuję spokojnie i radośnie, także poważnie, choć bez patosu. Wstaję wcześniej, ubieram się staranniej, modlę się dłużej, zjadam coś smacznego, jeśli się uda, to obejrzę relację z Placu Piłsudskiego (internet) i… „ruszam w miasto”. Spotkania z ukraińskimi przyjaciółmi, z „moimi” dzieciakami, z podopiecznymi i rozmowy, rozmowy, rozmowy… o Polsce oczywiście. O niepodległości, o tym jak łatwo ją stracić, o tym jak trudno odzyskać, o tym czy jest ważna czy nie. Niekiedy i z niektórymi są to rozmowy „szersze” – o tożsamości narodowej, o patriotyzmie, który oprócz tego, że miłość do Ojczyzny znaczy, to jeszcze szanuje i inne narody, o słowach które po polsku i ukraińsku brzmią tak samo, ale nie koniecznie to samo znaczą i nie pozwalają się zrozumieć. Wieczorem wracam do domu, a tam spotkań z przyjaciółmi ciąg dalszy – przy „kawie po polsku”, przy dźwiękach Grechuty, Piwnicy Pod Baranami, niekiedy Dżemu. Niby nic nadzwyczajnego, ale dla mnie ten (i taki) dzień jest pięknym i niezwykłym. „Ładuje” moje „akumulatory” radością na bardzo długo! Naiwny idealista? Tak, zgoda! Tylko proszę do tego dodać jeszcze „szczęśliwy”!

Wiem, jestem w wyjątkowej, jednocześnie nieszczęśliwej i szczęśliwej sytuacji. Z jednej strony mieszkam poza Polską i tęsknię. Inni ludzie, inny język, inne tradycje, inna mentalność. Proszę uwierzcie, to nie jest łatwe. Z drugiej strony, mieszkanie poza krajem „chroni mnie” przed „werbownikami” i przed intensywnym „zapędzaniem” w szeregi jednej z wojujących ze sobą w Polsce armii. Taki stan rzeczy pozwala mi na hołdowanie zdrowemu rozsądkowi, na zwracanie uwagi na istotny sens rzeczy i nie ogranicza mnie do powtarzania, sformułowanych na potrzeby tych armii i „jedynie słusznych” myśli. To, że jest właśnie tak, w kontekście spraw, wydarzeń i ocen „wynikających dookoła” Święta Odzyskania Niepodległości, okazuje się być niebywale ważnym. Mam bowiem wrażenie, że w imię taktycznego zwycięstwa w polsko-polskiej wojnie, Święto to jest „obdzierane” z tego co w nim jest najistotniejsze oraz (na przeróżne sposoby) znieważane, zawłaszczane, postponowane, wykorzystywane. Czynią to liczni „wojownicy” i „wojowniczki” wszystkich armii toczących polsko-polskie boje. Aby się nie dać opętać ich propagandzie, nie pozwolić się sprowokować, umieć oddzielić istotne od pobocznego, w postrzeganiu i ocenianiu wydarzeń trzeba zachować zdrowy rozsądek właśnie. Tak, tak – ja znowu o „zdrowym rozsądku” piszę!

Tradycyjna uwaga (i zapewniam, to nie jest unik) – aby tylko zasygnalizować, cóż dopiero opisać, to, co z Dniem Niepodległości przeróżni politycy, aktywiści i propagandyści wyczyniają absolutnie nie wystarczy mi w tym felietonie miejsca. Dlatego przepraszam czytelników za „skrótowe” potraktowanie sprawy, ale ograniczę się jedynie do kilku słów na temat tego czym te działania skutkują. Kolejna tradycyjna uwaga – dla „czytających inaczej”. Nauczony przykrym doświadczeniem i koniecznością walki ze stosującymi manipulacje i sofizmaty rozszerzenia moich tekstów „komentatorami”, wyprzedzając ich prawdopodobne kombinacje i zarzuty (a tak! potrafię przewidzieć ich pokrętny tok myśli!) uprzejmie informuję, że w tym tekście nie zamierzam nikogo pouczać, umoralniać, oceniać czy przekonywać nawet. To jest prezentujący osobisty punkt widzenia tekst. Nic więcej.

Wiem – nie wszyscy będą świętowali. Wiem też, że przez wielu 11 listopada zostanie potraktowany instrumentalnie. Nie będzie radości – będzie polityczne kunktatorstwo. Nie będzie jednoczenia – będzie rozdzielanie. Nie będzie wezwań by kochać Ojczyznę – będą wezwania by nienawidzić „wrogów”. Będą marsze i kontrmarsze – później ich będą oceny. Też „politycznie uwarunkowane”. Będzie wszystko możliwe i niemożliwe do wymyślenia, od nacjonalistycznego nadęcia, po libertyńską hucpę. Tyle tylko, że tak naprawdę, to wszystko z Dniem Odzyskania Niepodległości nic wspólnego mieć nie będzie. Posłużenie się tak często już przeze mnie wspominanym zdrowym rozsądkiem pozwoli zauważyć, że przeróżne działania podejmowane w okolicach 11 listopada, najrozmaitsze deklaracje i oświadczenia w związku z nim ogłaszane, przemądre i jedynie słuszne, głoszone później oceny – są tylko politykierskim szumem, w którym dzień 11 listopada tonie. Co świętujemy 11 listopada? Odzyskanie niepodległości! Niepodległości! „Ojcowie” polskiej niepodległości – Korfanty, Piłsudski, Daszyński, Dmowski, Paderewski, Witos. Różne życiorysy, różne partie. Diametralnie różne poglądy polityczne, ludzie z różnych zaborów, różnych warstw społecznych, a jednak zjednoczyli się, aby Polska stała się Polską! Jednocześnie ich zjednoczenie wcale nie znaczyło, że wyrzekli się swoich poglądów i zrezygnowali z wyznawanych idei. Walczyli ze sobą, wygrywali, przegrywali, ale w imię dobra wspólnego potrafili się wznieść ponad podziały. Moim zdaniem w tym właśnie można znaleźć wagę 11 listopada – w radości odzyskanej przez Polskę Niepodległości i w umiejętności współpracy w imię „wyższego dobra”. Cała reszta to didaskalia, a całe to politykierstwo i kunktatorstwo, które w naszych czasach 11 listopada „zaśmieca” to manipulacja i tyle!

Dlatego będę świętował! Po pierwsze, dlatego, że 11 listopada Polska „zmartwychwstała”. Po drugie, dlatego, że Ci, których imiona 11 listopada są wspominane, potrafili dostrzec coś więcej od własnej politycznej korzyści i mieli odwagę wyciągnąć do siebie dłonie. Po trzecie, pisałem, tak bardzo mi radość i wiara w zwycięstwo dobra potrzebne.

O tegorocznych obchodach Święta Niepodległości, o „Marszu…” i o wszystkim innym napiszę jeszcze – najpierw muszę zobaczyć…

Artur Deska
Tekst ukazał się w nr 20 (336), 29 października – 14 listopada 2019

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X