Świętowanie Polaków ziemi drohobyckiej fot. Konstanty Czawaga / Nowy Kurier Galicyjski

Świętowanie Polaków ziemi drohobyckiej

Obchody Święta Niepodległości Polski w Drohobyczu przebiegły pod patronatem Konsulatu Generalnego RP we Lwowie. Rozpoczęły się Mszą św. dziękczynną w kościele pw. św. Bartłomieja, której przewodniczył ks. Jerzy Raszkowski. Potem przedstawiciele organizacji polskich i goście przenieśli się do Domu Ludowego im. Iwana Franki. Uroczystość, której organizatorem była miejscowa Fundacja św. Antoniego zaszczycili swoją obecnością władze lokalne i duchowieństwo.

– W tym dniu łączymy się ze wszystkimi Polakami w Polsce i rozsianymi na całym świecie – powiedziała w swoim słowie Olga Pawłowska, prezes Fundacji św. Antoniego w Drohobyczu. – Aby być Polakiem, nie potrzeba mieć polskiego obywatelstwa. Trzeba mieć Polskę w sercu. Trzeba pielęgnować tradycje, język, pamiętać o przodkach. Miłość do Ojczyzny dostaliśmy z mlekiem matki i staramy się dzielić tą miłością i pielęgnować nasze tradycje, ucząc tego naszą młodzież. Jesteśmy Polakami, którzy urodzili się na ziemi ukraińskiej. Wiemy ile kosztuje Niepodległość i dlatego dzisiaj całym swym sercem, wszystkimi swoimi czynami jesteśmy tu na miejscu z Ukrainą, która walczy o Niepodległość.

fot. Konstanty Czawaga / Nowy Kurier Galicyjski

Polaków ziemi drohobyckiej przywitała Konsul Generalna RP we Lwowie Eliza Dzwonkiewicz. Przytoczyła słowa Adama Mickiewicza, które zna każdy Polak: „Litwo, Ojczyzno moja! Ty jesteś jak zdrowie; Ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie, Kto cię stracił”.

– I my, Polacy, wiemy co znaczy utrata Ojczyzny – zaznaczyła konsul. – Na tych ziemiach byli u siebie Polacy, tutaj byli u siebie Ukraińcy, tutaj byli u siebie Żydzi, tutaj byli u siebie przedstawiciele innych narodów. I dlatego zadaniem i zobowiązaniem dla nas jest żyć w pokoju, szanować się nawzajem, ale przede wszystkim wymieniać się tą myślą wolnego człowieka, bo tylko wewnętrzna wolność, którą się nosi w sercu, pomaga doprowadzić ostatecznie do tego, że i kraj staje się wolny. My dzisiaj nie mamy wątpliwości po czyjej stronie jest prawda w tym strasznym konflikcie. Polska stoi murem za Ukrainą i będzie stała do zwycięstwa Ukrainy. Jesteśmy tego pewni.

fot. Konstanty Czawaga / Nowy Kurier Galicyjski

Stepan Kułyniak, przewodniczący Drohobyckiej Rejonowej Administracji Wojskowej, składając życzenia miejscowym Polakom wręczył odznakę Administracji Arturowi Desce, znanemu polskiemu wolontariuszowi, który mieszka w Drohobyczu od ponad 20 lat, za jego otwarte serce i nawiązywanie stosunków polsko-ukraińskich na przestrzeni lat. List wdzięczności otrzymała Olga Pawłowska, założycielka i prezes Polskiej Fundacji św. Antoniego, która angażuje się w wolontariat i pomoc od początku inwazji rosyjskiej.

– Naszymi przyjaciółmi są Polacy, ci, którzy już wywalczyli niepodległość – powiedział Stepan Kułyniak. – Bohatersko walczymy o nią teraz, ale wierzymy, że po wygranej walce z naszym wspólnym wrogiem będziemy mogli budować wolną i silną Europę. Życzę całemu narodowi polskiemu pomyślności i pokoju. Razem mamy wielkie perspektywy na drodze do europejskiej demokracji. Polacy nadal wspierają Ukraińców jako prawdziwego przyjaciela i sojusznika. I nigdy nie przestaniemy dziękować!

Artur Deska powiedział, że odbiera wyróżnienie Drohobyckiej Rejonowej Administracji Wojskowej jako znak wdzięczności dla Polski, a również wszystkich swoich przyjaciół-dobroczyńców i wolontariuszy, którzy wspierają walczącą Ukrainę.

Z okazji 105. rocznicy Dnia Niepodległości Polski przygotowano też wielki koncert z udziałem Polaków i Ukraińców.

Olga Pawłowska: „Jestem potrzebna w Drohobyczu”

Po rozpoczęciu pełnoskalowej inwazji wojskowej Rosji na Ukrainę Olga mogła wyjechać do Polski, gdzie teraz mieszka cała jej rodzina. Pozostała jednak w rodzinnym mieście i prowadzi działalność Fundacji św. Antoniego.

–Działamy od ponad 15 lat na terenach Drohobycza i okolicy, ale oficjalnie zarejestrowani zostaliśmy 10 lat temu i w tym roku obchodziliśmy dziesiątą rocznicę – powiedziała w wywiadzie dla Kuriera. – Generalnie Fundacja była założona dla pomocy Polakom na zachodnich terenach. Kiedyś prowadziłam PCK (Polski Czerwony Krzyż), miałam pod opieką 78 wiosek. I zobaczyłam jakie są potrzeby. Cały czas staram się wychodzić naprzeciw tym potrzebom. Po zakończeniu swojej kadencji w PCK, po pięciu latach działalności założyłam Fundację św. Antoniego. Na początku pomagaliśmy Polakom, starszym, samotnym. Pomagaliśmy chorym dzieciom, którzy byli zmuszeni szukać leczenia za granicą, bo tutaj wyczerpały się możliwości. Po jakimś czasie założyłam świetlicę. Moim marzeniem było wyciągnąć dzieci z wiosek, głównie z rodzin trudnych, żeby ukazać im inną perspektywę i że jest jakieś inne życie. Ale oczywiście jako Fundacja, która działa na rzecz polskości, zabierałam dzieci ze sobą do Polski. Żeby zobaczyli, jak na przykład wyglądają święta Bożego Narodzenia w Polsce. Uczyłam ich języka polskiego. I tak krok po kroku zobaczyłam, że dzieci są chętne, przychodzą na zajęcia i po roku powstała Szkoła Języka Polskiego, sobotnio-niedzielna. Teraz do szkoły uczęszcza około 80 uczniów. W szkole odbywają się też katechezy parafialne. Prowadzimy różne spotkania. Ponieważ chcemy, żeby ta polskość była tu podtrzymywana, to możemy własnym przykładem uczyć polskiej historii, kultury, tradycji. Takie wydarzenie jak dzisiaj to nasza inicjatywa. Dzieci i młodzież dwa tygodnie przygotowywały tę uroczystość do obchodów 105. rocznicy Dnia Niepodległości Polski. W ostatnich dniach wychodziły stąd o jedenastej wieczorem, bo wiedziały jakie to ważne dla nas święto.

fot. Konstanty Czawaga / Nowy Kurier Galicyjski

Uczniowie szkoły języka polskiego również uczestniczą w działalności charytatywnej Fundacji św. Antoniego.

– Dzieci mają teraz dużo różnych dodatkowych zajęć w swoich szkołach, ale gdy robimy paczki przed świętami Bożego Narodzenia czy Wielkanocy, to oczywiście zabieram dzieci ze sobą i dla niektórych jest to dość mocny szok, bo one nie wyobrażają sobie, że mieszkamy obok ludzi potrzebujących – powiedziała Olga Pawłowska. – Dzieci przebywają jakby w różnych rzeczywistościach. Kiedy przyjeżdżają z nami do babci, która mieszka sama i potrzebuje pomocy, przeżywają szok na widok tej rzeczywistości. Na przykład rok temu, gdy robiliśmy i rozwoziliśmy paczki świąteczne, zapytałam czy jest ktoś wśród ich znajomych, sąsiadów, kto potrzebuje pomocy, dzieci odpowiadały, że nie ma. Później pojechaliśmy, żeby zawieźć ludziom te rzeczy. Gdy przygotowywaliśmy opłatek dla podopiecznych, wszystkie dzieci się zaangażowały, bo zobaczyły jak to wygląda. Warto brać ze sobą młodzież za rękę i pokazać im, przeprowadzić je przez nasze tradycje. Również rodzice angażują się w naszą działalność. Dzisiaj było to widać na koncercie do Dnia Niepodległości Polski. Ten chłopczyk, który grał na marimbie, uczy się u nas od małego. Chodzi do nas chyba od sześciu lat. Kiedyś jego tata przechodził obok i widząc, jak pracujemy z dziećmi, zachęcił synka do nauki języka polskiego. Wyjaśnił, że ma znajomych Polaków i chce, ażeby syn nauczył się języka polskiego, tradycji. Staramy się, żeby te dzieci, które wyjeżdżają do Polski, szanowały kraj, do którego jadą, żeby szanowały tych ludzi i żeby szanowały ich tradycje. Kiedy zaczęła się wojna, kilku naszych wychowawców wróciło z Polski, gdzie pracowali i poszli na front.

Podobnie jak w każdej polskiej organizacji, w Fundacji św. Antoniego powstają projekty, ciągle poszukuje się sponsorów i wsparcia w Polsce. Od lat współpracujemy z Fundacją Wolność i Demokracja.

Służbie bliźniemu Olga Pawłowska nauczyła się przede wszystkim w swojej rodzinie.

– Pamiętam czas, gdy byłam dzieckiem i widzę, jak teraz się wszystko zmieniło – mówiła dalej. – W Medenicach, gdzie mieszkał mój dziadek z babcią, kościół był zamknięty. Kiedy go otwierano, babcia z dziadkiem zawsze byli w coś zaangażowani. Ja jako dziecko, wtedy jeszcze do końca wszystkiego nie rozumiałam. Było tak, że w soboty lub popołudniu po pracy kobiety przygotowywały ludziom, którzy pracowali przy kościele, jedzenie. Babcia i dziadek brali wszystko co było w domu – deska, gwoździe, młotek (nie mieli dofinansowania żadnego) i szli odbudowywać kościół, ażeby ta świątynia wróciła do wiernych i żeby oni tam mogli przychodzić. I to jest to dobre świadectwo mojej rodziny. Wiem, że gdyby ktoś nas zmuszał chodzić do kościoła czy jakąś tradycję pielęgnować, to nie wiem czy to by zadziałało. A teraz my, tak jak kiedyś oni, staramy się poprzez własny przykład uczyć dzieci jak być dobrymi ludźmi i Polakami.

Drugim przykładem wychowawczym dla Olgi stali polscy bonifratrzy, którzy przyjechali do Drohobycza.

– Jako młoda dziewczyna zaangażowałam się jako wolontariuszka. Wtedy w Drohobyczu był ojciec Bruno Maria Neumann. Budował tu klasztor bonifratrów. To były trudne czasy i angażowaliśmy się w różne sprawy. I charytatywne, i jeździliśmy na cmentarze. I do ludzi jeździliśmy. On dawał dobry przykład, który został nam na całe życie. W mojej sytuacji to zaowocowało. Nie wiem jak by się potoczyły losy, bo może w dzieciństwie się wydawać, że będziesz jako szefowa prowadzić firmę, a Bóg ma swoje plany. Ojciec Bruno bardzo nas zmienił, bo pokazał inny świat. Pokazał ludzi, których w tym codziennym zabieganiu nie zauważamy. Niedawno byliśmy z dziećmi na festiwalu w Warszawie. Kupiłam tam książkę „Nauczanie przez doświadczenie”. W czasach dzisiejszych, kiedy dzieci mają laptopy, komórki, mają dużo zajęć, trudno je zatrzymać i skupić ich uwagę na czymś innym. Dlatego ważne jest zabierać je ze sobą, pokazywać z własnego doświadczenia jaka może być jeszcze inna rzeczywistość. Kto mi pomaga? To są ludzie, którzy mają wrażliwe serce. Różnie bywa. Jedni przychodzą i im pasuje, innym – nie. Każdy ma swoją drogę, a zostaje zawsze ten, kto czuje sercem, bo tego nie można się nauczyć, nie można do tego zmusić. Trzeba chcieć. Znajdujemy się w samym centrum Drohobycza i bardzo często ktoś przychodzi. Zawsze myślałam, że nawet jak z parafii ktoś przychodzi, to muszę od razu spakować jakąś paczkę, bo przyszedł, żeby coś dostać. Ale po jakimś czasie zrozumiałam, że nie zawsze tak bywa. Kiedyś przyszedł taki starszy pan Julian i mówi:

– Nie, pani Olu, ja przyszedłem tak po prostu.

I czasem ludziom trzeba otworzyć ten kuferek, dać trochę serca i czasu. Zrobić herbatkę, przytulić czy porozmawiać. A to takie proste.

Czasem słyszę pytanie:

– Ale tu wojna, a ty sama zostałaś?

– Tak.

– Dlaczego tu zostałaś?

– Cała moja rodzina w Polsce, ale ja chyba poczułabym się zdrajcą. Jestem potrzebna w Drohobyczu. Ci ludzie, którzy tu przychodzą, potrzebują wsparcia, ale ja też od nich dostaję dużo ciepła. I to nigdy nie jest tak, że to jakby w jednym kierunku idzie. Kontakt z ludźmi zawsze dodaje sił, oni widzą żywego człowieka, jego twarz, oczy. Trudno przenieść drzewo z korzeniem. Nie zawsze ono zaowocuje w innym miejscu. I z Polakami jest podobnie. W Drohobyczu mieszka bardzo wielu wspaniałych ludzi, i wśród Polaków, i wśród Ukraińców i wśród Żydów.

Konstanty Czawaga

Tekst ukazał się w nr 21 (433), 17 – 29 listopada 2023

Przez całe życie pracuje jako reporter, jest podróżnikiem i poszukiwaczem ciekawych osobowości do reportaży i wywiadów. Skupiony głównie na tematach związanych z relacjami polsko-ukraińskimi i życiem religijnym. Zamiłowany w Huculszczyźnie i Bukowinie, gdzie ładuje swoje akumulatory.

X