Święta, święta… w PRL-u

Święta, święta… w PRL-u

Święta Bożego Narodzenia w okresie PRL-u nie nagłaśniano w prasie w szczególny sposób – wszystko „zgodnie z zaleceniami ostatniego zjazdu PZPR i kolejnych plenum KC”. Ale świętowali wszyscy – wierzący i praktykujący katolicy, niewierzący i nawet sami członkowie PZPR. Ci ostatni najchętniej u rodziny na wsi. Tradycja była ponad podziały partyjne i społeczne.

Tli się mój opłatek
wśród śniegów i cienia,
rozjaśnia bladym światłem
wąwozy mej duszy.
Na pobliskich wzgórzach
łodygi mrozu kwitną
i wiatr północny
kolędę intonuje dziką.
Wśród takiej nocy głos tężeje
i mędrcy świata radzą
nad zbawieniem ciszy.
Marek Baterowicz

Przeglądnąłem dostępne świąteczne numery „Przekroju” (lata 1978 i 1979), „Kobiety i Życia” (1982 i 1983) i „Widnokręgów” z roku 1980. Temat świąteczny przedstawiony najszerzej był w Przekroju, którego ukazywały się podwójne numery. W innych pismach święta czuło się po przepisach kulinarnych.

W „Kobiecie i Życiu” z 1983 roku jest jedyny artykuł redakcyjny – jednak bez tytułu…

Ostatnia przedświąteczna krzątanina. Pośpiech i nerwy. Powinny być: karp, szynka i ciasto. Tak każe obyczaj i w bardzo wielu polskich domach dokona się znów cud rozmnożenia, wbrew prognozom ekonomicznym, statystyce i logice. W wielu domach wszakże cudu nie będzie i święta wypadną skromniej.

Tradycyjna najpewniej pozostanie Wigilia, nastrojowa, z choinką i kolędami, niezależnie od tego, czy do stołu siądą ludzie wierzący czy niewierzący. Dla jednych łamanie opłatka będzie symboliką religijną, dla drugich – ludzkim gestem dzielenia się chlebem, by nikt nie był głodny. Będą też życzenia. Zespół redakcyjny naszego tygodnika pragnie już dziś się do nich przyłączyć.

Polska już wkrótce rozjarzy się światłem choinek. Niech to będzie jedyny blask, jaki go nam oświetla. Dobry i ciepły. Przyjazny ludziom.

„Przekrój” naturalnie zaczynał się tematyką polityczną – krajową i zagraniczną…

Wszyscy odpowiadamy
W dniach 13 i 14 grudnia obradowało w Warszawie plenarne posiedzenie Komitetu Centralnego PZPR. Porządek dzienny wytyczał referat pierwszego sekretarza KC Edwarda Gierka „O pełne wykonanie zadań społeczno-gospodarczych na 1979 rok, o kształtowanie partyjnej i obywatelskiej odpowiedzialności w ich realizacji”…

Przeciwko życiu
W Brukseli sesja NATO podjęła decyzję o uruchomieniu produkcji i rozmieszczeniu w trzech krajach zachodnioeuropejskich — RFN, W. Brytanii i Włoszech — dodatkowych 572 rakiet amerykańskich. Społeczność światowa przyjęła zapowiedź „dozbrojenia” Zachodu jako próbę zmiany układu sił na naszym kontynencie, próbę rozbijania europejskiego pokoju.

Mimo jednoczesnych zapowiedzi inicjatyw zmierzających do możliwie szybkiego otwarcia negocjacji z Układem Warszawskim na temat redukcji broni nuklearnych, rokowania „z pozycji siły” jakie proponuje NATO nie mogą nie budzić niepokoju…

Temat świąteczny przedstawiał artykuł „Przekroju” o słynnych szopkach krakowskich.

Święta w miniaturze
Któż z nas nie widział, bodaj na pocztówce czy ilustracji w kolorowym magazynie, słynnych nie tylko w Polsce, lecz i na świecie szopek krakowskich? Tych miniaturowych Ratuszy, kościołów Mariackich, Sukiennic i Barbakanów, wykonanych pracowicie z dykty lub tektury oklejonej staniolem i cynfolią, posypanej gdzieniegdzie srebrnym szychem, lub też pyłem utłuczonych na proch choinkowych bombek?

Od stu lat z górą, kiedy to murarz z Krowodrzy, Michał Ezenekier, obchodził ze swoją kolędniczą kompanią krakowskie domy, odgrywając na miniaturowej scence swej szopki barwne widowisko, krakowskie jasełka zaczęły zdobywać ogromną popularność. Nazwiska Ezenekiera, Tadeusza Ruty z Grzegórzek, Antoniego Wojciechowskiego ze Stradomia, Stefana Mitki czy Franciszka Tarnowskiego przeszły do annałów polskiego szopkarstwa, a dzieła ich podziwiać dziś można w Muzeum Historycznym m. Krakowa.

Szopki nagrodzone na konkursach nieraz brały udział w europejskich i światowych biennale szopek lub kongresach belenistów (szopkarzy) w Santa Fe, Madrycie, Brooklynie czy Neapolu.

Swoją oryginalną szopkę zrobił też i prof. Filutek (patrz ilustrację)

Anioły i demony są obowiązkowymi elementami świątecznych szopek i jasełek. Oto co nieco na ich temat z „Przekroju”…

Jeśli spytać przeciętnego człowieka żyjącego w naszych czasach, z czym kojarzy mu się postać diabła czy anioła, większość zapytanych odpowie, że z figurkami ze świątecznej szopki. Bo przecież właśnie w okresie świąt Bożego Narodzenia odbywają się mniej lub bardziej stylizowane jasełkowe przedstawienia, w telewizyjnych programach występują kolędnicze zespoły ludowe, wśród których zawsze zobaczyć można diabła i anioła. Dlatego też teraz właśnie warto by przypomnieć różnego rodzaju wizerunki symboli dobra i zła – czyli jak przedstawiano diabły i anioły w sztuce różnych epok.

Jako personifikacje dobra i zła były obecne w sztuce od czasów, gdy powstały pierwsze malowidła religijnej treści. Te najstarsze anioły, spoglądające ze ścian mrocznych romańskich kaplic czy bizantyjskich świątyń, są pokazane zwykle en face: ustawione w karne szeregi kroczą jeden za drugim do postaci Chrystusa namalowanej nad głównym ołtarzem. Diabły pojawiają się w malarstwie tamtych czasów niezbyt często i występują na ogół w statycznie przedstawionych scenach sądu ostatecznego: gdzieś na obrzeżach tłumu zasmuconych grzeszników stoją wsparte na widłach czarne postacie.

Czasy gotyku bez przesady nazwać by można w malarstwie wiekiem aniołów. Nigdy chyba dobre duchy nie doczekały się tylu przedstawień: Fra Angelico, Simone Martini, bracia van Eyckowie, oraz dziesiątki pomniejszych artystów zapełniali swe obrazy gromadami aniołów ubranych w powłóczyste, lamowane złotem szaty. Anielskie suknie miały wszelkie odcienie różu. błękitu. seledynu i purpury, a w rękach mieszkańcy niebios trzymali lilie, palmowe gałęzie, szarfy z łacińskimi napisami. Im bliżej renesansu, tym częściej przedstawiano anielskie chóry i kapele. Bracia van Eyckowie pokazali w słynnym Ołtarzu gandawskim anioły grające na lutniach i fletach. Fra Angelico namalował anioła z wiolą.

Anioły gotyckie pokazywano w najrozmaitszych pozach, stosowanych do okoliczności: chyliły kornie głowy w niskim pokłonie, klęczały ze złożonymi rękoma, wzlatywały tryumfalnie w niebo, wznosiły karzące miecze nad głowami potępionych grzeszników.

Renesans stworzył anioły idealnie piękne, przywodzące na myśl posągi antycznych bogów, odziane w aksamity i jedwabie, ze skrzydłami u ramion. Archanioły pojawiają się w postaci dorodnych młodzieńców w rycerskich zbrojach, anioły – szczególnie te adorujące Madonnę z Dzieciątkiem – to raczej dziewczyny o subtelnych rysach, lub urocze dzieci z dużymi oczami.

Symbolizm wprowadził znowu do malarstwa diabły i anioły. Ale tym razem pełniły one funkcję czystej personifikacji dobra i zła, ale w znaczeniu czy sytuacjach zaczerpniętych z ksiąg. Anioł stał się tu czymś w rodzaju areopagu geniusza, szatan – smutnego demona, piekielnego kata czy kusiciela.

Dziś stylizowane anioły i diabły pojawiają się u surrealistów i w sztuce ludowej. Te ostatnie są trochę naiwne, trochę śmieszne, a przede wszystkim wzruszające. Dlatego może tak chętnie kupujemy je na targach ludowej sztuki.

Świąteczne stoły przeważnie zastawione są tradycyjnymi 12 daniami. Czy będziemy mogli to wszystko zjeść? A co z resztą – czyżby na śmietnik? O tym jest kolejny artykuł z „Przekroju”.

Szanuj chleb
Kto chociaż raz w życiu był głodny, ten nigdy nie przejdzie obojętnie obok chleba porzuconego na chodniku, na ulicy, podeptanego, zbezczeszczonego. „Głodny” nie dlatego, że spóźnił się na obiad, ale głodny tym potwornie piekielnym uczuciem ustawicznego pożądania jakiegokolwiek jedzenia, żądzą chleba, która prześladowała w długie dnie i takie same noce. Nikt nie rozumie tej męczarni, kto sam nie zaznał tego koszmaru. Współczesne pokolenie młodzieży nie zaznało (na szczęście!) tego uczucia i dlatego też nie szanuje chleba. Przedszkola, żłobki obłożone są kromkami chleba, kanapkami, które troskliwi rodzice ładują w swoje pociechy. Z balkonów betonowych bunkrów, zwanych wieżowcami, fruwają całe bochenki chleba, albo wyrzucane są do zsypów lub innych śmietników.

Obowiązkowym świątecznym daniem jest… karp pod różnymi postaciami. Karp osiąga swój smak i wagę w jeziorach. Kiedyś Polska rybą słynęła…

W dawnych czasach, gdy byliśmy europejskim potentatem karpiowym – płynęły w polskich rzekach czyste wody zaopatrujące tysiące dworskich, najczęściej, stawów hodowlanych. Pielęgnacja ich, mimo iż ciężka to robota, problemów nie stwarzała, ponieważ rąk do pracy było aż nadto.

Ogólna powierzchnia stawów ogromna: 89 000 hektarów. Produkcja: 13 000 ton rocznie.

Karpie miały cenę dobrej wędliny, dobrego mięsa. Nie brakowało ich więc w sklepach, nawet prowincjonalnych.

Trzydzieści osiem lat temu ubyło nam ponad 20 000 ha stawów. Wiele z tych, które zostały rozparcelowane między chłopów – dziczało, zmieniało się w bagna; tylko wielkie obszary hodowlane; przejęte przez państwowe gospodarstwa poddawane były pielęgnacji.

Poziom produkcji przedwojennej osiągnęliśmy dopiero w 1969 r. Potem był spadek, po 1979 r. – skoki w górę i w dół. W tym roku przewiduje się odłowić w całym kraju 12 000 ton i tę wysoką produkcję zawdzięczać będziemy – jak mi mówią w centrali – dobrej Bozi, która dała ciepłe lato.

W przededniu Nowego Roku w zwyczaju jest robienie prognoz na nadchodzący rok. Takie prognozy robił „Przekrój” na rok 1979.

Meteorolodzy radzieccy ustalili, że na 79 rok kolejnych stuleci często przypadały klęski żywiołowe i poważne zakłócenia klimatyczne. Sprawdzono dostępne zapisy za ostatnie tysiąc lat:

W r. 979 nad Rosją przeszły niezwykle silne burze połączone z huraganowymi wiatrami, „przynosząc nieszczęście ludziom, bydłu i zamieszkującej lasy zwierzynie”. W 1279 r. wschodnią Europę dotknęła klęska suszy, a w 1579 cały kontynent zalały potężne powodzie.

W pechowym roku 1679 w Europie środkowej zapanowały takie upały, że „z hukiem pękały wysychające z żaru dęby”, podczas gdy równo sto lat później przyszły mrozy: „ptaki zamarzały w locie”, a lodowce Alp i Kaukazu znacznie powiększyły swój zasięg.

Natomiast w r. 1879 przyszły katastrofalne powodzie, a Morze Kaspijskie osiągnęło najwyższy notowany w dziejach meteorologii poziom.

Swoje prognozy na kolejny 1980 rok robią również dyktatorzy mody.

Co będziemy nosili
Nadciągają wiadomości nie do wiary: krótko. Słuchaj, ale: zupełnie krótko. Kolano ledwo przykryte, ale to nic; do pół kolana, to też nic; nad kolano, i to nic; do pół ud, ale i to jeszcze nic. Nie będę dłużej ukrywać: mini. Normalne mini. Ledwo przykrywające. Wracają lata 60. Masa rzeczy z tego okresu: spódnice zwężające się ku dołowi, suknie-worki, rzeczy krótkie, wzory z lat 60., w letnich sukniach: wysoki golf i gołe ramiona, rzeczy podrzucone nad biodra. Bardzo wąskie doły, ale i inna linia: góra dopasowana, przecięcie w talii i dół marszczony w pasie, równo. Dekolty na plecach, zapięcie z tyłu, z boku, na ramieniu, z przodu i z góry na dół. Zupełnie płaskie obcasy. Wraca op-art i różne kombinacje białego z czarnym, np. prawa część sukni biała, lewa czarna. Zestaw biało-granatowy. Jeżeli jesteśmy przy kolorach, to jeszcze modne będą te ostre: szafir, żółty, fiolet, amarant, turkus, czerwony, bardzo modne biały i czarny. Bordo trzyma się bohatersko, ale już wchodzą nowe kolory pastelowe: różowy, niebieski, fioletowy, popielaty. Jasne, czyste oraz w wersji bordo blade.

Nadal szerokie ramiona. Talia wędruje: w sukniach równych nie ma talii, może być podkreślona w pasie, a może być i poniżej, nawet podkreślona paskiem na biodrach.

Nadal obłęd rzeczy sportowych, styl treningowy, skafandrowe wdzianka, podkoszulki, bokserskie spodenki, szorty, koszulki polo. No i królują kombinezony (już pisałam, pokazywałam). Od rana w lecie 80 r. w kombinezonie drelichowym typu stacja benzynowa. Od kombinezonów roboczych do wieczorowych, jedwabnych, bez ramion.

To mini jest inne, to nie klosik typu łyżwiarka, tylko jest równe. Raczej wyobraźcie sobie dłuższy podkoszulek, ewentualnie z luźnym paskiem poniżej talii.

Spodnie o tej samej linii co dotąd, może nie tak bardzo szerokie górą, ale luźne i koniecznie wąskie dołem — zwężają się zwykle w połowie łydek. Są często przykrótkie. W ogóle spodnie damskie nadal b. modne.

Coś z savoir vivre-u, a raczej z dziedziny sumienia…

Jan Karol: „Czy jazda na gapę miejskim autobusem to przestępstwo, czy stanowi również naruszenie savoir-vivre-u?” — No, słowo przestępstwo jest tu jednak zbyt mocne. Ustawodawstwo nasze uważa takie postępowanie za wykroczenie, i jako takie jest ono karane (grzywną). Z punktu widzenia savoirowego uznać należy niepłacenie za nie fair w stosunku do dyrekcji autobusów, która instalując automaty zawierza sumienności pasażerów. Stanowi jednak zagadkę psychologiczną, dlaczego ludzie solidni, prawidłowi obywatele, podkształceni, ojcowie dzieciom, nie biedni, nie skąpi (przeciwnie), mają taką wewnętrzną frajdę, gdy przejadą się na darmochę. Nie wyłącznie u nas, także aktualnie za granicą. No cóż. Każde moralne postępowanie wymaga sporego wysiłku. Szczególnie, gdy nikt nas nie widzi.

A teraz kilka przepisów na dania świąteczne, proponowane przez „Kobietę i Życie”.

Ryba po grecku
60 dag filetów lub 1 kg leszcza, ew. 1 kg każdej morskiej ryby, włoszczyzna, 2 średnie cebule, puszka koncentratu pomidorowego, szklanka oleju, sól, pieprz do smaku (zamiast pieprzu może być przyprawa chili), trochę soku cytrynowego, kostka rosołowa lub parę łyżek przyprawy do zup.

Jarzyny oczyścić, umyć, marchew, pietruszkę i selera utrzeć na jarzynowej tarce, pora i cebulę posiekać. Włożyć jarzyny do rondelka, lekko posolić, zalać olejem i dusić aż będą miękkie, Kiedy miękkie – wymieszać koncentrat z wodą (ok. pół szklanki) i dodać do jarzyn, wymieszać i dusić jeszcze ok. 15 minut. Doprawić do smaku pieprzem (przyprawą chili), solą i ewentualnie (jeśli koncentrat kwaśny) odrobiną cukru. Filety umyć, jeśli ryba w całości – ściągnąć z ryby skórę i odkrajać ości. Zagotować w garnku wodę, dodać kostkę rosołową (lub wlać nieco przyprawy do zup) i na gotujący rosół wrzucić rybę. Gotować ok. 20 minut na małym ogniu. Odcedzić. Układać kawałki ryby na półmisku (nie szkodzi jeśli się rozlecą) i przykrywać warstwą gorących jarzyn. Można również układać rybę w salaterce – wówczas kłaść warstwami rybę i jarzyny tak, aby na wierzchu były zawsze jarzyny. Wystudzić. Zupełnie zimną rybę pokropić sokiem z cytryny. Najsmaczniejsza jest na drugi dzień.

Uwaga: jeśli robimy tę rybę z leszcza, trzeba go przed gotowaniem jedynie oskrobać z łusek i wypatroszyć. Skórę i ości odrzucimy po ugotowaniu ryby.

Świąteczny żur
Pół litra żuru, szklanka śmietany, skórka z wędzonego boczku lub 10 dag wędzonki (lub 1 łyżka mleka, 1 łyżka mąki, 1 cebula, majeranek, pół kg ziemniaków. Dobrze jest dodać kawałek kiełbasy).

Skórkę od wędzonki umyć, zalać zimną wodą i gotować aż będzie miękka, wówczas wyjąć (można oczywiście dać kawałek wędzonego boczku). Ziemniaki obrać, pokrajać w bardzo drobną kostkę, wrzucić do wrzącego smaku i gotować 12-15 minut. Wówczas wlać do zupy żur. Wędzonkę pokrajać w drobne skwarki i rumienić na patelni (jeśli mamy kiełbasę, to pokrajać ją w cienkie plasterki i również zrumienić). Pod koniec rumienienia dodać posiekaną cebulę. Gdy cebula zacznie się rumienić – dodać mąkę, smażyć jeszcze chwileczkę i wlać do zupy.

Piernik bez miodu
Pół kg cukru, szklanka wody, 1 łyżka cukru, 2 jajka, 2 łyżki cukru, 1 łyżeczka utłuczonych korzeni (6 goździków, trochę cynamonu, 2-3 ziarna angielskiego ziela, 2 dag sody oczyszczonej (lub proszek do pieczenia), pół kg mąki, tłuszcz do wysmarowania blachy.

Ugotować syrop pół kg cukru i 2 szklanki wody. Po 10 minutach od zagotowania odstawić z ognia. Łyżkę cukru zrumienić na patelni na ciemny brąz, zalać 1-2 łyżkami wody, rozgotować i wlać do syropu. Wymieszać. 2 żółtka utrzeć na kogel-mogel z dwiema łyżkami cukru, dodać łyżeczkę korzeni i sodę (lub proszek do pieczenia) i włożyć to wszystko do chłodnego syropu. Wszystko razem ucierać, dodając stopniowo mąkę. Z 2 białek ubić sztywną pianę i kiedy ucierana masa jest już całkiem gładka – domieszać lekko pianę.

Wysmarować blachę, wyłożyć na nią ciasto i piec w średnio nagrzanym piekarniku 35-45 minut. (Sprawdzić patyczkiem czy wypieczony). Wystudzony już piernik można polukrować, można również przekrajać w poprzek i przełożyć marmoladą, konfiturą lub kremem, jak do tortu.

Tani torcik orzechowy
6 jajek, 15 dag cukru, 18 dag orzechów, 2 łyżki tartej bułki, cukier wanilinowy.

Utrzeć żółtka z cukrem do białości. Dodać zmielone orzechy i tartą bułkę oraz cukier wanilinowy. Dobrze wymieszać. Z białek ubić sztywną pianę, lekko wymieszać z utartą masą, podzielić ciasto na 2 równe części i upiec w wysmarowanej tłuszczem i wysypanej tartą bułką tortownicy 2 placki. Wystudzić. Przełożyć jakimś kremem lub następującą masą:

Utrzeć na pianę 20 dag masła (roślinnego) z 10 dag cukru, wbić po jednym 3 żółtka stale mieszając, dodać kilka łyżek czarnej kawy. Ucierać aż powstanie jednolita masa. Można na wierzchu posmarować częścią kremu i przybrać orzechami, można polukrować.

Z zeszytów uczniowskich:
– Gdy Konrad Wallenrod przybył do Prus, w zakonie panowało wielkie bezmistrzowstwo.
– Dzięki rozmnażaniu zwierzęta utrzymują się przy życiu.
– Dziadek był kawalerzystą, bo nie mógł znaleźć panny.
– Aleksander Fredro napisał komedię pt. „Wielki człowiek z małym interesem”.
– Od czasu, gdy świadek zmarł, nie widziałem go ani razu.

Nasi milusińscy mają głos:
WITUŚ (2 i 1/2-letni) bardzo lubi asystować tacie przy wszelkiego rodzaju naprawach w domu, a zwłaszcza przy samochodzie. Pewnego ranka mama opowiedziała mu przykrą nowinę: w nocy złodziej odkręcił koło od samochodu. Wituś podskakując z radości: „To fajnie, będziemy z tatą naprawiali!”.

AGATKA (łat 3 i 1/2) chodziła w lecie z rodzicami nad rzekę, zawsze w to samo miejsce. Lato było upalne i rzeczka częściowo wyschła. Agatka po tygodniu nieobecności przyszła na znane sobie miejsce. Biegnie nad brzeg, ale po chwili wraca z okrzykiem: „Nie mogę się kąpać, bo ktoś tu nasypał do wody piasku i dużo kamieni!”.

Opracował Krzysztof Szymański
Tekst ukazał się w nr 23 (363), 15–28 grudnia 2020

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X