3 grudnia w Taszkencie zmarł Waldemar Kowalski, chargé d’affaires w Ambasadzie RP w Uzbekistanie. Trudno w to uwierzyć i zrozumieć ciężko, że nie ma go już z nami.
Tyle pracy wykonał podczas swej misji w Konsulacie Generalnym Rzeczypospolitej Polskiej we Lwowie i zawsze w jakiś sposób był tu obecny, mimo, że od kilku lat we Lwowie nie pracował.
Przyjechał do Lwowa z Irkucka w 2005 roku. Za nim „przyjechała” opowieść, że praca konsula Waldemara Kowalskiego wzbudzała wiele zastrzeżeń w Rosji. Porządkował w Rosji miejsca pamięci narodowej, działał na rzecz potomków polskich zesłańców oraz potomków polskich osadników z syberyjskiej wioski Wierszyna – to nie mogło podobać się tamtejszym władzom.
W niewielkich pomieszczeniach dawnego konsulatu przy ul. Kociubińskiego zabrakło metrów kwadratowych i pomieszczeń na jego pomysły. Bardzo szybko okazało się, że przybył organizator z prawdziwego zdarzenia, który potrafił w okamgnieniu ocenić, kto i do jakiej pracy się nadaje oraz w jaki sposób może być pomocny.
Lubił działać i przy organizowaniu dużych akcji czuł się jak ryba w wodzie. Zbierał pomysły, ale nie wszystkie przyjmował bez zastrzeżeń. Najważniejsze było uzasadnienie i przekonanie go do tego, że warto. Podchwycił pomysł „Światełka pamięci dla Cmentarza Łyczakowskiego” i pierwsze w naszej historii „wielkie” światełko dla Łyczakowa zapalone zostało dzięki niemu. Po naszych mikroskopijnych akcjach na 500 lampek, które odbywały się wcześniej, przerażało swoim ogromem – nagle pojawił się wątek tysięcy zniczy, które trzeba było zbierać w Polsce, zamawiać, wyładowywać we Lwowie, zawieźć na cmentarz i tam poradzić sobie z ich zapalaniem. Pamiętam tamte przygotowania w salach konsulatu, rozrzucone zwoje białych i czerwonych wstążek przygotowanych na groby Orląt: wolontariusze cięli je, odmierzając długość na biurkach, w małych pokojach konsulatu, a przy stołach pracownicy pochyleni byli nad swoimi codziennymi zajęciami. Spraw do załatwienia było tak dużo, że nie wszystkie udawało się załatwić po godzinach.
Podjął się pracy na rzecz studentów, którzy mieli polskie pochodzenie. Organizował naukę języka polskiego, warsztaty, wycieczki po Lwowie. Wspólne wyjazdy do małych miejscowości, gdzie wraz ze studentami porządkowaliśmy polskie cmentarze stały się w niedługim czasie tradycją.
Mam w pamięci jego gabinet, w którym bez przerwy kłębili się ludzie, pokój zastawiony był zniczami, paczkami dla dzieci na św. Mikołaja, gadżetami do licytacji na finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. W tym wszystkim krążył z nieodłącznym papierosem ON, pisał, rozmawiał przez telefon, wydawał polecenia. Po czym siadał i w chwilach głębokiej zadumy wymyślał kolejne wyzwania i imprezy. I znowu pojawiali się ludzie, odbywała się kolejna burza mózgów, jak nazywał narady.
W krótkim czasie zrobił bardzo wiele. Na wszystkim mu zależało i wszystko leżało mu na sercu: sprawy związane z młodzieżą, szkolnictwo, promocja polskiej kultury, kwestie języka polskiego w kościele na Ukrainie, zwrot kościoła św. Marii Magdaleny – choć sam do kościoła nie uczęszczał – czuł i wiedział, że są to rzeczy ważne dla Polaków mieszkających we Lwowie.
Gdy rozpoczęła się głodówka parafian w kościele św. Marii Magdaleny we Lwowie Waldemar Kowalski zaangażował się jak zwykle całym sobą. Jako dyplomata z innego kraju, nie mógł tam bywać osobiście, ale przyjeżdżał aby czuwać i być gdzieś w pobliżu kościoła. Długie chwile spędzał stojąc na najbliższym skrzyżowaniu, palił papierosy, denerwował się, obserwował. Martwił się o zdrowie głodujących pań, o to jak będą spały w kościele. Natychmiast wpadł na pomysł zakupu dla nich łóżek polowych.
Pierwszy Polsko-Ukraiński Dzień Dziecka przygotowany z myślą o dzieciach z całego lwowskiego okręgu konsularnego, który obejmował teren od Czerniowiec po Lwów i od Tarnopola po Użgorod był kolejnym wielkim wyzwaniem logistycznym. Ponad 1 000 dzieciaków miało przyjechać do Lwowa, a w planach był całodniowy pobyt, zwiedzanie miasta i spektakl w Operze. Zaczęło się precyzyjne obliczanie czasu przeznaczonego na dojazdy, spacery, posiłki, planowanie spotkań z Prezydentową Marią Kaczyńską, która objęła patronatem imprezę i osobiście w niej uczestniczyła, towarzysząc dzieciom w spotkaniach w różnych punktach miasta oraz w spotkaniu w Teatrze Wielkim. W kolejnym roku podobna impreza, potem następna i wiele innych.
Okres pracy Waldemara Kowalskiego – to pierwsza duża impreza andrzejkowa z wróżbami i dyskoteką dla studentów, to także pierwszy lwowski finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy z kwestą i cudownym koncertem zespołu Federacja. Lwowski finał niósł w sobie niezwykle symboliczny wymiar: ten jedyny raz mogliśmy pokazać, że jesteśmy częścią kraju nie tylko jako beneficjenci wszelkiej pomocy z Polski. Ale możemy też dać coś od siebie wrzucając przysłowiowy grosik do orkiestrowej puszki.
W okresie, kiedy konsul Kowalski pracował we Lwowie weszła w życie ustawa o Karcie Polaka. Znowu zajął się tym, co należało zrobić. A należało jego zdaniem jak najlepiej przygotować wprowadzenie ustawy w życie i sprawne wydawanie kart. Przygotowywał listę osób starszych, tych, które najbardziej zasłużyły się pracując na rzecz polskiego środowiska. Podczas uroczystego spotkania wręczono im pierwsze Karty Polaka…
I ostatnie wydarzenie, które łączy się w naszej pamięci z postacią Waldemara Kowalskiego: wizyta prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Hucie Pieniackiej. Huta i jej wymordowani polscy mieszkańcy w lutym 1944 roku… Od początku pobytu Waldemara Kowalskiego we Lwowie było to szczególne dla niego miejsce. Dziś sporo osób wie o tragicznej historii tej polskiej wsi. Wielka jest w tym jego zasługa. Włożył ogrom wysiłku, aby godnie upamiętnić dramat Huty Pieniackiej. Rocznicowe wyjazdy, które dziś również stały się tradycją, ich uroczysta oprawa, apele poległych, troska o najważniejszych gości – tych, którzy przeżyli zagładę wsi; współpraca ze Stowarzyszeniem Huta Pieniacka. Pamięci pomordowanych przygotował pieszy rajd ze Złoczowa do Huty Pieniackiej z udziałem polskiej młodzieży. Największym uhonorowaniem dla poległych miał być hołd prezydenta Rzeczypospolitej złożony pod pomnikiem. Do takiej wizyty doszło w lutym 2009 roku. I choć wówczas misja dyplomatyczna Waldemara Kowalskiego we Lwowie była już zakończona, przyjechał specjalnie, dopinał szczegóły organizacyjne pod pomnikiem, doradzał i dowodził. Huta Pieniacka była jego obsesją w dobrym tego słowa znaczeniu.
Od kilku lat pracował w ambasadzie RP w Uzbekistanie, a my, wspominając Waldka i pracę z nim, mówiliśmy o tym, że byłoby fajnie odwiedzić go w tym kraju. Podczas swego pobytu we Lwowie często namawiał nas do wyprawy na Syberię, do Irkucka i okolic, gdzie kiedyś pracował. Tę wyprawę część z nas odbyła, więc czemu nie Taszkent? Ale jakoś do wyjazdu nie doszło, bo daleko i może nie teraz, a innym razem. Miał przyjechać do Huty Pieniackiej w 70 rocznicę mordu, zaproszony przez Małgosię Kolę ze Stowarzyszenia – omawiali też teksty do planowanej publikacji. Ale do tego spotkania też nie doszło, bo na Ukrainie rozpoczęły się wydarzenia na Majdanie i uroczystości zostały odwołane…
Mijający rok stał się dla nas okresem pożegnań z osobami, które opuszczały Lwów po wieloletniej pracy w tym mieście. Dobiega końca pewien etap. Śmierć Waldemara Kowalskiego w grudniu 2015 roku jeszcze dobitniej i bardziej dotkliwie podkreśla koniec pewnej epoki w naszym mieście.
Paliliśmy razem z nim światełka na Łyczakowie, w Komarnie i w Szepetówce, w Połonnem i w Hucie Pieniackiej oraz dziesiątkach innych miejsc i miejscowości. Razem z nim zapaliliśmy światełko do nieba Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. A dzisiaj zapalamy światełko dla Niego… Światełko do Jego nieba, które z całą pewnością urządzi sobie na swój własny sposób. Na pewno będzie się w nim dużo działo, syberyjskie klimaty połączą się z krajobrazami uzbeckimi, skropione zostaną odrobiną dobrej serbskiej rakii. Będzie w tym niebie dużo polskiego światła ze Lwowa i w ogóle będzie tam dużo polskich spraw, bo te były mu bardzo bliskie. Jego lewicowe przekonania były w najlepszym gatunku – mogły służyć jako ilustracja do opowieści o ideowych postaciach polskiej lewicy z przełomu XIX i XX wieku.
To nie do wiary, Waldku, że trzeba mówić o Tobie w czasie przeszłym. Tak bardzo będzie nam Ciebie brakowało. Do powiedzenia zostają już tylko same banały, choćby takie jak te, że na zawsze pozostaniesz w naszej pamięci i nigdy żadna z naszych imprez nie będzie taka jak dawniej. Nieważne są jednak nieporadne słowa, ale światełko, które zapaliłeś. Kierujemy je teraz do Ciebie, niech świeci do końca świata… i jeden dzień dłużej – gdziekolwiek jesteś.
Beata Kost
Zdjęcia: Barbara Pacan, Grażyna Basarabowicz, Beata Kost, archiwum Konsulatu Generalnego RP we Lwowie.
{gallery}gallery/2015/kowalski{/gallery}