„Sobol i panna” Weyssenhoffa

„Sobol i panna” Weyssenhoffa

„Pojedziemy na łów, na łów, towarzyszu mój, Na łów, na łów, na łowy, do zielonej dąbrowy, Towarzyszu mój. […] A teraz się dzielmy, dzielmy, towarzyszu mój: Tobie zając i sarna, a mnie soból i panna. Towarzyszu mój […]”.

To fragment staropolskiej pieśni myśliwskiej, z tekstu której Józef Weyssenhoff zaczerpnął tytuł swojej najpopularniejszej powieści.

Powieść „Soból i panna” ukazała się w 1911 roku na zasadzie opozycji do trendów obowiązujących w literaturze młodopolskiej i do dzisiejszego dnia nie znajduje sobie równej w tematyce, jaką porusza i stylem, jaki prezentuje. Temat to niezwykle wdzięczny i barwny, sięgający głębokiej tradycji, dosyć często sygnalizowany w literaturze, ale tutaj zostaje podniesiony do rangi wątku głównego. Mowa mianowicie o polowaniach. Areną łowów czyni Weyssenhoff krainę, której już nie ma, przywołuje ją w pełnej doskonałości i rozkwicie, kreując ją na arkadię. Pisarz maluje słowem nieprawdopodobny pejzaż Litwy kowieńskiej. Pochyla się z pieczołowitością nad każdym słowem, próbuje uchwycić najdrobniejsze odcienie barw, nuty dźwięków. Efekt, jaki osiąga, jest oszałamiający. Wskrzesza Litwę w całej jej pierwotności, dziewiczości i bujności, Litwę, za którą tęsknił Mickiewicz na kartach „Pana Tadeusza. Konstruowanie malowniczych opisów stawia nazwisko Weyssenhoffa w szeregu z Mickiewiczem, właśnie i Sienkiewiczem.

Henryk Weyssenhoff, Łoś na trzęsawisku (Fot. Lubelskie Muzeum na Zamku)

Litewskie puszcze i knieje, bogate w najróżniejsze gatunki zwierzyny i rozkosz, płynąca z obcowania z nimi – to istota powieści. W świecie, zdominowanym przez naturę, nie brak jednak miejsca dla człowieka i jego przyziemnych problemów, dla uczuć, które targają jego życiem. Pisarz nie kryje swojej fascynacji życiem ziemiańskim i utrwala szczegóły z ich egzystencji. Pochodzący z bogatej rodziny ziemiańskiej, Weyssenhoff porusza problemy i bolączki doskonale mu znane, odwiedza miejsca, w których się wychował lub przebywał. Jużynty, Gaczany, Trembeliszki, Potyłta to autentyczne miejsca, związane z życiem pisarza, które w powieści otrzymują nową tożsamość, skrywają ludzkie radości i smutki.

Krajobraz malowany słowem
„Zamróz po darni i po puszczach rozperlił się w obfitą, kapiącą rosę. Na widnokręgu, w wykroju płowego wzgórza pożar różowy, radosny obejmował niebo wschodnie, a ziemię obmywał tylko z mgieł tak, że barwiła się lokalnie, ciemno i jaśniej zielona, płowa i czarna. Aż gęsty bukiet olszyny prześwietlił się żywym ogniem i trwał przez chwilę podobny czarnej koronce na czerwonym złocie. Chwila znowu – nad kity olch podniosła się szybko ogromna twarz słońca”. Trudno chyba o bardziej esencjonalny obraz świtu, oryginalny i wyczulony na każdy szczegół. Weyssenhoff nie przechodzi obojętnie obok najdrobniejszego zjawiska, rośliny, jakby dyktował nim lęk, że, gdy nie opisze go słowem, ten odejdzie w zapomnienie. Żadna pora dnia, żadna z czterech pór roku nie zostają pominięte przez pisarza. Przeciwnie, wszystkie zostają docenione, odmalowane z niezwykłą pieczołowitością, tworząc wespół oryginalny kalendarz. Uczucie jest chyba największym suflerem Weyssenhoffa, przywiązanie do kraju lat dziecinnych dyktuje mu chociażby takie słowa: „Z łysego wzgórza rozbłysła nagle okolica kochana. Zarośla, jak potargane runo, puszyły się soczystą zielenią na miejscach najwyższych, a na rojstach pleśniały szaro i żółto”. Pisarz nie pozwala ani na chwilę zapomnieć czytelnikowi, że zaprosił go w podróż po krainie idealnej, ziemskim raju: „kraj wydawał z siebie wonie wyborne: traw koszonych na otawę, ajeru i łąk przyjeziornych, przy osadach zaś lekką woń drzewnego dymu. Jechało się przez Bożą salę, sklepioną błękitem, gdzie oddychały same stworzenia zdrowe, nieskażone grzechem, niepamiętne śmierci, jak w raju”.

Henryk Weyssenhoff, Tajemnicza pieśń. Głuszec, 1921 (Fot. Muzeum Narodowe w Warszawie/pinakoteka.zascianek.pl)

Zaskakuje, doskonała wręcz, znajomość nazewnictwa roślin, lokalnego i botanicznego, zachowań przyrody, zwyczajów zwierząt. Weyssenhoff ujawnia myślenie litewskiego ludu, żyjącego w symbiozie z naturą, umiejącego wsłuchać się w odgłosy, jakie ona wydaje, znającego szyfr, którym się posługuje. To wiedza ogromna i potężna, człowiek posiadł ją przed wiekami i przekazuje potomnym, nie wykorzystując jej absolutnie przeciwko swym braciom mniejszym. Stąd dowiadujemy się, że „czarna olcha długo nie żółknie, rudzieje dopiero od mrozów”, że rozpoznawanie gatunków ptactwa pod osłoną nocy nie stanowi żadnego problemu bo „każdy gatunek ma trochę inny swój zwyczaj w locie – to szyja bardziej prosto, to skrzydłem inaczej robi.(…) cyranki mniejsze i wałęsają się trochę, lecący”, czy też że „kuropatwy nie są tak rozrodzone na Litwie, jak w południowo-zachodnich ziemiach polskich”. Powieść jest kopalnią wiedzy, dotyczącej zachowań istot żywych i zjawisk atmosferycznych. Na szczególną uwagę zasługuje kreacja ostępów leśnych, jako przestrzeni szczególnie łaskawej myśliwym. Las w pojęciu Weyssenhoffa ma w sobie wydźwięk młodopolski. Jest wyrażeniem niewyrażalnego, wspomnieniem pralasów, które obrazowały jedność Boga z naturą. Ponadto las litewski stanowi synonim nieskończonej potęgi i bogactwa sił natury, witalności, czy wręcz dionizyjskości. Wkraczając w przestrzeń lasu, przywołanego przez Weyssenhoffa, pragnie się zakrzyknąć słowami Staffa: Bory! Bory! W tym krzyku pierwotnym się mieści Ostra woń mchu, paproci, próchna i żywicy.

Las ukazuje swą różnorodność, a pisarz, wyczulony na najsubtelniejszą nawet zmianę w jego wyglądzie i zachowaniu, rejestruje ją natychmiast. I tak o świcie „las się podzielił na uśmiechy światła i zadumy cieniów”, o zmierzchu natomiast „zamroczył się w podcieniach i mocno pachnął żywicą sosen”. Przyjazny i znajomy w ciągu dnia las, nocą nabiera cech demonicznych. Oto po zapadnięciu zmroku „po lesie różne tworzyły się dziwadła. Wykrot brzozy, który już za dnia ciągnął oczy swym cudacznym rysunkiem, zdefiniował się teraz: był to ogromny brodacz (. ) zaklęty w drzewo. Każdy krzak ma swą twarz, gdy się wpatrzyć, każdy konar należy do jakiegoś sennego lub kroczącego chyłkiem cielska”. Tajemniczą i złowrogą staje się knieja przed nagłą zmianą pogody: „Był już niepokój i w falach powietrza, i przy ziemi. Lekkie poświsty wpadały w czuby drzew liściastych, znacząc po lesie miejsca, gdzie rosła brzoza i osina (…) szczyty drzew poczęły drgać nerwowo, uchylając raz po raz liście drobne gałązki pod ciężkimi, szumnie spadającymi kroplami”.

Józef Chełmoński, Dworek o zmierzchu (Fot. 2.bp.blogspot.com)

Las u Weyssenhoffa jest równie piękny wiosną: „po ukojonej liściastej i szpilkowej powodzi płynął koncert surdyną, niby melodyjny wiatr złożony z weseleń drobnych ptasząt(…); do pni przywarte prostopadle, bębniły takt dzięcioły. I rumieniły się czuby drzew, nad nimi błękit srebrzysty wołał w nieskończenie świeżą i radosną przestrzeń”. Jesień nadaje mu uroku, barwiąc na odcienie „złoto żółte, rude i krwawe, które znaczyły domieszkę drzew liściastych: brzozy, osiny i dębu; olchom przymrozki zabrudziły tylko zieleń. Podcienia leśne (…) były usłane płowymi kobiercami”. Zima otula śniegiem, nadaje bajkowy charakter: „bór zaczął ciemnieć (…) cienie rodziły się w gąszczach i parowały ku niebu.(…) Poczęło szerzyć się przez cały bór klaskanie śniegu, który tu i ówdzie bacał o ziem nagłym opadem(…)”.

Kunszt w opisach, konstruowanych przez Weyssenhoffa, jest niepodważalny. Drobiazgowość w jego wykonaniu urasta do rangi wielkiej zalety. Przyroda Litwy jest żywa, świeża, życiodajna, chociaż stanowi jedynie wspomnienie dawnej krainy, odległego świata, do którego nie ma już powrotu. Wizerunek natury w „Sobolu i pannie” wzrusza, oszałamia, zaskakuje, ale budzi także refleksję, że w swej zamierzchłej formie, niedoścignionej pierwotności istnieje jedynie na kartach książki, w świecie wykreowanym przez pisarza.

Józef Chełmoński, Droga w lesie (Fot. 3.bp.blogspot.com)

Święty Hubert w litewskiej kniei
Któż zbadał puszcz litewskich
przepastne krainy, Aż do samego środka, do jądra
gęstwiny?
Rybak ledwie u brzegów nawiedza
dno morza;
Myśliwiec krąży koło puszcz
litewskich łoża,
Zna je ledwie po wierzchu, ich postać,
ich lice,
Lecz obce mu ich wnętrzne serca
tajemnice:
Wieść tylko albo bajka wie, co się
w nich dzieje.

Adam Mickiewicz wykreował w „Panu Tadeuszu” wizerunek bujnych i bogatych w zwierzynę kniei litewskich, podobnych do silva melliflua – lasów miodem płynących, jak określał polskie lasy w średniowieczu Gall Anonim. Józef Weyssenhoff nawiązuje do tego wizerunku, wzoruje się na wieszczu, wskrzesza jego wizję lasów, bogatych w zwierzynę i szlachecką kulturę polowań. Sam twierdzi, że: „Myślistwo jest od wieków zabawą królewską, ale przed tym szeregiem wieków było kapitalnym zajęciem ludowym, częścią życia każdego dorosłego mężczyzny, i wtedy nosiło w sobie cechy niespożyte, było walką człowieka ze zwierzem i doświadczalnym zgłębianiem tajemnic przyrody przez człowieka..”.

Zgłębianiu tajemnic natury służy każde polowanie, przedstawione w powieści, jest pierwotnym spotkaniem człowieka z potęgą przyrody. Bogactwo zwierzyny i ptactwa łownego, jakim dysponują litewskie knieje, ostępy, bagna i zarośla oszałamia i zadowala nawet najbardziej wprawnego myśliwego. Na podstawie „Sobola i panny” można by ułożyć kalendarz polowań, zgodny z porą roku, dokładny co do miesiąca. Autor z niebywałą wręcz precyzją i znajomością zagadnienia, obserwując zachowania natury, wysyła bohaterów powieści w leśne ostępy i nigdy nie pozwala powrócić swym myśliwym bez godnego łupu. Nie brak tu spektakularnych polowań na osławione już sławą zwierzęta — jak choćby dzik Chaskiel, o ustrzeleniu którego marzy każdy łowczy, wielki rozbójnik i dorodny okaz swego gatunku. Polowania te noszą w sobie smak tradycji, która objawia się chociażby we wspólnym myśliwskim śniadaniu, bo „wie każdy, kto polował w lesie, jak wieloraka i natężona radość bucha do myśliwego od tych dymów jałowcowych, od obiecującego pobrzęku naczyń (…) Głód budzi się nagły, namiętny; oczy śmieją się do wódki, do smakowitej zawartości puzder i rondli (…)”. A jakie tajemnice kulinarne kryją się w myśliwskich rondlach, ujawnił nam już wcześniej Adam Mickiewicz wysławiając na kartach „Pana Tadeusza” wyjątkowy smak bigosu, do którego:

Fot. tarzynkowo.blogspot.com

Bierze się doń siekana, kwaszona
kapusta,
Która, wedle przysłowia, sama idzie
w usta;
Zamknięta w kotle, łonem
wilgotnym, okrywa
Wyszukanego cząstki najlepsze
mięsiwa;
I praży się, aż ogień wszystkie z niej
wyciśnie
Soki żywe, aż z brzegów naczynia
war pryśnie
I powietrze dokoła zionie aromatem.

Są także polowania książęce, które stanowią przykład nowego rozumienia idei myślistwa – jako zabawy, rozrywki godnej królów, które i tak według Weyssenhoffa „utraciły swą istotną treść, zmieniając się w rzezie, doskonale przygotowane”. Idealnym przykładem zeświecczenia królewskiej idei myślistwa jest zimowe polowanie na bażanty, odbywające się w parku, stanowiącym część posiadłości książęcej. Sam bohater – Michał Rajecki określał je jako „grę towarzyską, sportową igraszkę”. Określenie to było w pełni uzasadnione. Oto na przestrzeni sztucznie ukształtowanej przyrody, grupa mężczyzn usiłowała udowodnić sobie niezwykłe męstwo, sprawność fizyczną i wprawne oko myśliwego. A to wszystko w towarzystwie dam, które z owej „zbrojnej przechadzki” czyniły okazję do umizgów i pogaduszek. Uczestnictwo w powyższej „awanturze”, która z tradycyjnego polowania zachowała jedynie nazwę, skłoniła Rajeckiego do refleksji i obudziło tęsknotę za polowaniami w swym rodzinnym zakątku i w towarzystwie przyjaciela. Takim polowaniom Weyssenhoff poświęca najwięcej miejsca w swej powieści.

Jacek Borkowski jako Michał Rajecki i Jan Englert jako Stanisław Pucewicz w filmie „Sobol i panna”, 1983

Dialog człowieka z naturą, wzajemny szacunek, jakim się darzą, symbioza, w jakiej myśliwi egzystują z przyrodą to idee, które całym sobą popiera autor utworu. A wszystko okrasza młodzieńczą butą, ogromną chęcią życia i dokonywania doniosłych czynów, a także wielką dozą przyjaźni i wzajemnego zaufania. Wykonawcami idei Weyssenhoffa są dwaj towarzysze – Stanisław Pucewicz i Michał Rajecki. Pierwszy z nich „o kilka lat starszy, wyrósł, jak Bóg dał, w krainie tej od pierwotnego raju mało jeszcze odmiennej. Na Michale znać było kulturę miejską i nerwowość rasy intelektualniejszej”.

Rajecki pobierał nauki w mieście, ocierał się o możne rody, sławne nazwiska, wyrafinowane panny, jednak zawsze z chęcią powracał w rodzinne strony, w przestrzeń swej małej arkadii. To tutaj świat jest szczery, prawdziwy, natura rządzi się swoimi prawami, ona dyktuje warunki, człowiek uznaje jej wyższość i obdarza szacunkiem. Michał potrafi prowadzić dialog z naturą, jest otwarty na sygnały lasu, stąd sprawdza się jako towarzysz polowań i wierny przyjaciel Pucewicza. Swój talent myśliwski ujawnia chociażby podczas nocnego polowania na borsuka, wtedy gdy „zaczął wypytywać las o wszystkie ewentualności niechybnie zbliżającej się przygody. I las odpowiadał szeptami, które gwarzyły jeszcze wysoko, pod przeczystym niebem, podczas gdy ziemia była już zupełnie cicha, oddychała tylko woniami, bez dźwięku”. Upersonifikowany litewski las potrafi nie tylko odpowiadać na pytania myśliwych, ale ma dar wlewania w ich serca nadziei, kiedy zwierzyna ukrywa się w zaroślach i kryjówkach – „(…) puszcza (…) dyszała niepokalanym zapachem żywić, mchów i traw osobliwych, niespotykanych w gajach, ciągnęła swą głębią i ciszą. I myśliwi, choć osłabieni w łowczej nadziei, nasiąkali atmosferą puszczy, która, jak morze, koi ogromem”. Wilki, cietrzewie, dzikie kaczki, borsuki, pardwy, lisy, czasem sarny, niekiedy łosie, kuropatwy, bażanty – to zaledwie część ogromnego bogactwa litewskich kniei, którym dzielą się z człowiekiem. Jednak skarb ten przeznaczony jest dla nielicznych, dla tych bowiem, których „dusza przymocowana do rodzinnej ziemi”.

Jolanta Nowak jako Warszulka w filmie „Sobol i panna”, 1983

Driada litewskich lasów
Przywiązać duszę do ukochanego kraju może naturalne piękno, wyjątkowy klimat, którego pozbawione są największe metropolie świata, ale mogą tego również dokonać ludzie, zamieszkujący daną przestrzeń. Opowieść snuta przez Weyssenhoffa nie byłaby pełna, gdyby pomiędzy myśliwski fach nie wplótł rozterek młodego serca. Przyroda zjednoczona z ludzkimi uczuciami, stanowiąca tło dla chwil szczęścia nabiera cech rajskiej idylli. Obraz ten jednak nosi na sobie rysę. Pisarz udowadnia, że piękno potrafi czasem być zdradliwe, że zło czai się i tylko czyha na naszą nieuwagę, mówi – „jednemu sen spokojny w nagrzanej chacie – drugiemu może i śmierć w mroźnych odmętach – wszystko to już bywało na świecie, nawet w Trembeliszkach”. Jedno słowo – „nawet” – uzmysławia nam, że pomimo ogromnej miłości, jaką autor żywi do czasu i krainy, które należą już do przeszłości, potrafi dostrzec w niej także ciemne strony. Nie upiera się przy stereotypie krainy płynącej mlekiem i miodem, z całą świadomością dolewa do niej krople goryczy i taki napój serwuje czytelnikom.

„Rosła, bosonoga, w szarej spódniczce i koszuli, zwisającej ciężkimi fałdami z dziewczęcych ramion na pierś wysoką i śmiałą, cały swój wdzięk schwytanej łani skupiła w główce, ustrojonej tylko lśniącym zaplotem włosów, (…) zastygłej w uśmiechu i w rumieńcu”. To portret Warszulki, prostej dziewczyny, będącej uosobieniem krainy, w której dane jej było żyć. Dziewczyny, która zawładnęła myślami Michała, urzekła go swobodą, naturalnością, szczerością, cechami obcymi wszystkim miastowym pannom. To popularny zabieg, znany powszechnie – dziewczyna z ludu i młody panicz, szczere uczucie z jej strony i chęć zabawy, która nim kieruje. Obsesyjne wręcz myśli, krążące wokół postaci dziewczyny, nie pozwalają Michałowi na spokojny powrót do miasta po feriach uniwersyteckich, bo przecież „zwierzyny huk, pogoda piękna i ta Warszulka… Jak nimfa, ustrojona przez wyobraźnię w wyśnione tęcze, im bardziej kryła się, migała gdzieś w leszczynie, gdzieś na łące, przy sianobraniu, gdzieś przy jeziorze zaczarowanym nocą, im narowniej uciekała z rąk, tym silniej, rzewniej stawała się upragniona”. Uczucie tych dwojga rozpisane jest na mgły i tęcze, deszcze i słoneczne promienie, rozgrywa się na tle natury, z naturą jest sprzężone. Tłem dla miłosnych schadzek jest obfitujący w owoce sad czy brzeg jeziora, skąpane oczywiście w księżycowej poświacie. Ten pierwszy jest scenerią swoistych Bachanaliów – dorodność owoców, uroda dziewcząt, zachwyt paniczów, a w cieniu dorodnych jabłoni Michał kradnący gorące pocałunki z ust Warszulki.

Fot. zameknastroju.plUczucie to jednak spisane było na niepowodzenie. Im gorętsza miłość zalewała serce dziewczyny, a szczęście dyktowało odważne plany na przyszłość, tym rozwaga Rajeckiego zaczęła górować nad namiętnością. Panicz, pobierający nauki w mieście i dziewczyna, posługująca we dworach – na taki mezalians zabrakło Michałowi odwagi, determinacji. Nie brakowało z pewnością uczucia, może świadomość o jego istnieniu nie była zbyt wyraźna. Stąd sad, który dwoje młodych zbliżył do siebie, stał się także areną ich rozstania – „ona ujęła go za rękę i podniosła ją do ust namiętnie; on przytulił jej główkę i cicho a mocno całował po oczach mokrych, słonych… Oderwali się od siebie – skończyło się”. Trudno jednak mówić o końcu tego uczucia.

Warszulka poślubiła człowieka, który o nią zabiegał, zrobiła to bez miłości, dotrzymując obietnicy danej Michałowi, jednak decyzję swą przepłaciła chorobą, której źródło tkwiło w tęsknocie. Panicz nigdy nie był przekonany o słuszności swego czynu, dudniły mu w uszach słowa wygrywane przez litewskie jabłonie, gdy szybkim krokiem odchodził od ukochanej dziewczyny: „Głupi Michałku, gdzie leziesz? (…) ochota tobie mózg suszyć po miastach, książki połykać, szukać szczęścia, gdzie go nie ma? Ot, czeka na ciebie Warszulka, sama ta słodka jagoda nasza, dla ciebie dojrzała, ciebie prosząca. Ona tobie kochanka i żona – takiej po miastach nie najdziesz…”. Wspomnienie ukochanej dziewczyny i tęsknota, krocząca z nim w parze, przybierały na sile, gdy Michał pojawiał się w rodzinnych stronach. Miejski gwar i szum zagłuszał wołanie serca, szum litewskich jabłoni pozwalał mu krzyczeć na cały głos. „Zdawało mu się wczoraj, że ta dziewczyna., którą sam oddał innemu, majaczy mu już tylko w sercu miłym wspomnieniem sielanki i spełnionego obowiązku. Dzisiaj, zaledwie wstąpił w kraj swój i jej rodzinny, znowu ta istota drobna, roztoczona przez wyobraźnię, wydała mu się najczulszym punktem jego wrażeń, treścią jego tęsknoty. A że ginęła dla niego niepowrotnie, kraj cały był jakby pozbawiony ciepła i młodości. I jesień! – ani jednej jagody po drodze, ani jednej jaskółki w powietrzu! Biała kopuła niebios zimna, nadąsana upartym smutkiem”.

Miłość, polowania, przyjaźń – wszystko rozpisane na partyturę pór roku, wschodów i zachodów słońca, kwitnących jabłoni i dorodnych jabłek, odlotów żurawi i pierwszych poziomek w trawie. Oto świat, którego już nie ma, jedynie uczucia pozostają niezmienne.

Magdalena Broniarek
Tekst ukazał się w nr 4 (46) 30 września 2007

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X