Słodki smak dawnego Stanisławowa Jan Noworolski – starszy wspólnik i założyciel cukierni (z archiwum autorki)

Słodki smak dawnego Stanisławowa

„Znamienita”, „legendarna”, „kultowa” – tak właśnie określano cukiernię Krowickiego w literaturze historycznej, opisującej życie naszego miasta w I połowie XX wieku. Zakład, niewątpliwie, był słodkim symbolem dawnego Stanisławowa. Jednak cukiernia znana była nie tylko dzięki eleganckim ciasteczkom, tortom czy innym smakołykom, ale miała też swoją interesującą historię.

Jak to się zaczynało
Cukiernia początkowo miała dwóch założycieli – Jana Noworolskiego i młodszego partnera, Władysława Krowickiego. Jan Noworolski urodził się w 1871 roku we wsi Turka koło Kołomyi. W latach młodości praktykował we Lwowie jako pomocnik w cukierni Ferdynanda Grossa i Władysława Strusia – jednej z najbardziej renomowanych cukierni w tym okresie. Stało się tak, że Noworolski zakochał się w córce swego szefa Władzi Struś. Młodzi niebawem się pobrali. Przez pewien czas Noworolski praktykował też w znanej wiedeńskiej cukierni „Zacher”. Po złożeniu egzaminów czeladniczych pracował w kilku drobniejszych cukierniach.

Z czasem rodzina przenosi się do Stanisławowa, gdzie młody cukiernik w spółce z Władysławem Krowickim otwiera zakład. Pełna nazwa firmy brzmiała: „Cukiernia i fabryka wyrobów cukierniczych, czekolady i wypieków Jana Noworolskiego i Władysława Krowickiego”. Tablica informacyjna o zakładzie częściowo zachowała się do dziś w podwórku przy ul. Niezależności 15.

W gazecie „Kurier Stanisławowski” z dnia 17 czerwca 1900 roku zamieszczono krótką informację o otwarciu nowego zakładu:

Dnia dwunastego bieżącego miesiąca o godz. 11:00 miało miejsce uroczyste otwarcie nowej cukierni panów Noworolskiego i Krowickiego w kamienicy Banku Mieszczańskiego. Poświęcenia zakładu dokonał ks. Piaskiewicz w obecności zaproszonych gości ze sfer urzędowych i kupieckich. Pierwszy toast wzniósł ks. Piaskiewicz życząc nowej cukierni pomyślności i dobrobytu. Po nim w podobnych słowach wypowiadali się inni uczestnicy uroczystości. Tegoż dnia w godzinach popołudniowych cukiernię otwarto dla szerokich mas społeczeństwa. Zakład jest przestronny i wygodny, wyposażony z wielkomiejskim przepychem – to przewagi, gwarantujące nowej cukierni sukces.

9 listopada 1902 roku czasopismo zamieściło kolejną wzmiankę o właścicielach cukierni:

„Kawiarnię Union” przy ul. Sapieżyńskiej, własność spadkową pana Hermana Bassa, z dniem 1 stycznia 1903 roku przejmują w dzierżawę panowie Krowicki i Noworolski, właściciele cukierni w kamienicy Banku Mieszczańskiego, którzy tę cukiernię nadal trzymają.

Otóż „słodki” biznes kwitł i rozwijał się przynosząc dochody. Ale rodzinna tragedia jednego ze współwłaścicieli wprowadziła zmiany w dalszym losie przedsiębiorstwa.

Niespodziewana tragedia
Pewnego pięknego letniego dnia Władysława Noworolska, młoda małżonka dobrze prosperującego właściciela cukierni, grała w tenisa. Niespodziewana piłka uderzyła ją w pierś. Z czasem w gruczole mlecznym rozwinął się guz. Niebawem lekarz postawił tragiczną diagnozę – rak. Operował młodą kobietę najlepszy chirurg Stanisławowa. Na próżno: choroba dała przerzuty na kręgosłup. Zrozpaczony mąż odwiózł żonę pociągiem do Lwowa. Transportowano chorą na desce do prasowania – nie mogła poruszać się samodzielnie. Potem przeżyła jeszcze jedną operację we Wiedniu. Leczenie nie przynosiło pożądanych rezultatów. W 1909 roku, w wieku 28 lat, osierociwszy czwórkę dzieci Władysława Noworolska spoczęła na Cmentarzu Łyczakowskim we Lwowie.

Śmierć ukochanej żony stała się prawdziwą tragedią dla Noworolskiego. Prawdopodobnie już wówczas podjął decyzję o wyjeździe z miasta. Przekazawszy swoją część partnerowi, Noworolski z dziećmi wyjechał do Krakowa, gdzie otworzył nową cukiernię pod adresem Rynek Główny 1. Jeżeli będą Państwo w Krakowie, radzę odwiedzić ten lokal.

W kwietniu 1913 roku cukiernia Krowickiego zmieniła adres, przenosząc się na parter kamienicy Chowańców (Niezależności 4), wybudowanej rok wcześniej. Mieściły się tu również sklep Władysława Lewaka i redakcja miejscowej gazety. W piwnicy była drukarnia, a cztery piętra zajmował hotel „Union”.

Zarząd Towarzystwa Kupców Polskich, lata 20. Drugi od prawej – Władysław Krowicki (z archiwum autorki)

Nowa fabryka
28 lutego 1926 roku Władysław Krowicki otworzył nową wytwórnię wyrobów cukierniczych, czekolady i wypieków pod adresem ul. Sapieżyńska 8. Uroczystości z tej okazji były w Stanisławowie wydarzeniem, które zaszczycili swoją obecnością władze miasta i przedstawiciele różnych towarzystw. Obecnych było ponad 100 osób, w tym starosta Głażewski, prezes sądu okręgowego Wawrkowicz i burmistrz Chowaniec, również przedstawiciele policji, dowódcy jednostek wojskowych, dyrektorzy banków i przemysłowcy.

Uroczystości rozpoczęły się od poświęcenia lokalu fabryki przez ks. Piaskiewicza. Potem uruchomiono maszyny, by wyprodukować pierwsze czekoladki i poczęstować nimi obecnych. Kierownikiem fabryki był Holender Johan Kleinman. Wyjaśnił zebranym podstawowe zasady produkcji i oprowadził gości po fabryce, omawiając w tym czasie funkcje maszyn.

Obecni dowiedzieli się, że fabryka zatrudnia 50 pracowników i że produkuje 800 kg czekolady dziennie, nie licząc innych wyrobów cukierniczych. Goście zachwycali się eleganckimi opakowaniami wyrobów i szczerze gratulowali właścicielowi Władysławowi Krowickiemu, który w 41 roku kariery zawodowej uruchomił tak dużą produkcję. W tym dniu oba piętra fabryki wypełniał wesoły harmider. Świętowanie zakończono uroczystym przyjęciem podczas którego wznoszono liczne toasty za pomyślność nowej fabryki.

Strzały pośród ciasteczek
18 maja 1934 roku w cukierni Krowickiego rozegrał się dramat, który rozsławił ją na całą Polskę. 24-letni cukiernik Jarosław Żerebecki pracujący na fabryce zakochał się w swej koleżance Zofii Zahajkiewiczowej. Była ona znacznie starsza od niego i miała męża i dwoje dzieci. Pomimo tego zawiązał się między nimi romans. Młody cukiernik pragnął, by ukochana należała jedynie do niego. W plany kobiety to jednak nie wchodziło. Pomiędzy kochankami toczyły się zacięte kłótnie, z których ostatnia zakończyła się tragicznie. Żerebecki wyciągnął rewolwer i w zapamiętaniu trzykrotnie wystrzelił w kochankę, a potem jeszcze dwa razy w siebie. Pracownicy i goście cukierni, słysząc strzały przestraszyli się bardzo. Niebawem uczestników dramatu zabrało pogotowie.

Na szczęście rany okazały się niegroźne, kochanek i jego przyjaciółka przeżyli. Żerebeckiego czekał jednak sąd, który skazał go na trzy lata pozbawienia wolności. Tak łagodny wyrok został wydany w dużym stopniu dzięki kochance cukiernika, która okazywała mu litość i nie oskarżała na sali sądowej.

To wydarzenie jedynie zwiększyło popularność cukierni, gdyż goście przychodzili tu nie tylko po to, aby spróbować pysznych wyrobów, ale by zobaczyć również miejsce miłosnej tragedii.

Śmierć cukiernika
Władysław Krowicki był bardzo szanowaną osobistością w Stanisławowie, obierano go do władz miasta, był długoletnim zastępcą prezesa Kongregacji polskich kupców. Niewielu wiedziało, że pełne imię cukiernika brzmiało: Władysław Nowina Krowicki. Rodzina Krowickich miała szlacheckie korzenie i pieczętowała się herbem „Nowina”, znanym od 1293 roku.

W lipcu 1938 roku w wieku 66 lat Krowicki zmarł. Wydarzenie to wywarło wielkie poruszenie i żal wśród przyjaciół i miłośników zakładu.

W pogrzebie tego godnego obywatela wzięli udział mieszkańcy Stanisławowa, głównie przemysłowcy i jego koledzy z cechu i Izby Przemysłowej – pisała ówczesna prasa. – W imieniu mieszkańców mowę pogrzebową wygłosił Mikołaj Kramarczuk, radca Izby Przemysłowej, który podkreślił zasługi i twórczy talent zmarłego a również jego ofiarność na korzyść społeczeństwa.

Podkreślił również, że droga życiowa zmarłego nie była prosta, że przyszło mu ciężko pracować, aby wreszcie dorobić się własnej fabryki. W ostatnich latach życia Krowickiego wielką tragedią dla niego była utrata prawie wszystkich oszczędności przez machinacje finansowe miejscowych lichwiarzy. Mówca wysłowił szczere współczucie rodzinie zmarłego i podkreślił, że Władysław Krowicki był dobrym kolegą i rzetelnym przemysłowcem.

Olena Buczyk
Tekst ukazał się w nr 19 (359), 16–29 października 2020

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X