„Sekreta z ogrodu filozoficznego”

albo tajemniczy świat alchemików lwowskich

W 1985 roku podczas rekonstrukcji pomieszczeń dawnej apteki „Pod czarnym orłem” na rogu Rynku i ulicy Stauropigijskiej odnaleziono piec hutniczy, który pochodził jeszcze z XVII wieku i konstrukcją swoją przypominał piece średniowiecznych alchemików. Powstał pomysł urządzenia w tym pomieszczeniu laboratorium alchemicznego (w aptece od 1966 roku działa muzeum). Zaczęto również poszukiwania informacji o działalności alchemików we Lwowie.

Alchemicy starannie ukrywali swoją działalność, o zajęciach alchemią tej czy innej osoby mogli wiedzieć tylko nieliczni wtajemniczeni. Zatem nic dziwnego, że do dnia dzisiejszego przetrwało niewiele dowodów takiej działalności.

W opisach przebywania we Lwowie króla Stefana Batorego znajdujemy informację o jego kontaktach ze lwowskim mieszczaninem, niejakim Bojanowskim. Właśnie on otrzymał od króla sekretne zadanie wyjazdu do Berlina na spotkanie ze znanym niemieckim alchemikiem Leonardem Turneisserem (1530–1595), lekarzem elekta Brandenburgii Jana Jerzego. Turneisser słynął w Europie ze swoich alchemicznych rozpraw i król Polski Stefan Batory postanowił zamówić u niego środek chroniący przed ewentualnym zatruciem.

Dlaczego król wybrał dla tej misji właśnie lwowskiego mieszczanina Bojanowskiego i czy ten również był alchemikiem i rozumiał się na tajemnicach tej zabronionej przez Kościół nauki – pozostaje do dziś sprawą niewyjaśnioną. Bojanowski dostarczył królowi odpowiedni „balsam” i list od słynnego alchemika, który warto tu zacytować: „Najjaśniejszy Panie! Otrzymałem list Waszej Królewskiej Mości przez pana Bojanowskiego, ze Lwowa dnia 21 maja 1578 roku do mnie pisany… Stosownie tego, co od p. Bojanowskiego słyszałem, posyłam W.K. Mości pewne antidotum czyli alexipharmacum przeciw wszelkiej truciźnie, przystosowane do natury i kompleksji Waszej Królewskiej Mości. Balsam z niemałą pracą sporządziłem stosownie do prawideł kabalistyki i magii naturalnej, złość bowiem ludzka teraz do tego stopnia doszła, że ostrożnym być należy nie tylko w jedzeniu i piciu, ale nawet w ubiorze, umywaniu i dotknięciu: bo zdrada ukryta być może w sprzętach rozmaitych, w stołkach i ławkach, których gdy się kto dotknie albo przez nie przestąpi, życie utracić może. Zarazem skutek dopiero piętnastego, a nawet trzydziestego dnia się pokazuje, a jad przez mięśnie, nerwy i żyły do serca przenika. Tego więc kosztownego balsamu, który stargane siły krzepi i od trucizny chroni, posyłam W.K. Mości cztery porcje, których obyczajem na dworach królewskich używanym, skosztowałem osobiście wobec p. Bojanowskiego i on za mną to samo uczynił”.

W średniowieczu naprawdę we Lwowie działali alchemicy na skalę europejską i poznanie ich niezwykłych życiorysów mogłoby i w XX wieku pokusić niejednego młodego człowieka do zajęcia się poszukiwaniem złota przy pomocy nieznanych dotąd technologii, czy odkrycia przepisów nowych doskonałych leków na wszystkie choroby. Nie zważając na postęp nauki i techniki (a może akurat dzięki temu), moda na alchemię i alchemików w Polsce nie umarła. W 1706 roku polski król August II Mocny wydał rozporządzenie dla swego nadwornego aptekarza Jana Fryderyka Bottchera zorganizować „produkcję złota dla napełnienia skarbca królewskiego”. Aptekarz rozpoczął gorączkową pracę i w 1710 roku otrzymał… masę porcelanową. Król wydał rozkaz budownictwa fabryki porcelany w Miśni, słynnej do dziś.

W XX-wiecznym Lwowie również nie brakowało ciekawych typów, żywo przypominających średniowiecznych alchemików. Znanego w kręgach aptekarzy i chemików Walerego Włodzimirskiego wspominał np. Józef Wittlin: „Ze wszystkich specymenów klanu kołtunów kurkowych najlepiej utkwił mi w pamięci radny Walery Włodzimirski. Z zawodu chemik, miał swoje laboratorium na parterze starej kamienicy przy ulicy Jagiellońskiej – naprzeciw „Pawilonu szampańskiego”. Chodziłem tamtędy do szkoły i nieraz ulegałem pokusie zajrzenia przez niskie okna do środka. To, com widział, po dziś dzień kojarzy mi się raczej z alchemią niż z chemią. Była to bowiem pracownia Fausta. Olbrzymia, nie pamiętam już czy sklepiona, sala zapchana stołami, szafami, półkami, na których gęsto połyskuje szkło najfantastyczniejszych kształtów. Dziwacznie poskręcane rury, leje, naczynia połączone, brzuchate banie, butle, metalowe zbiorniki, retorty i próbówki puste lub napełnione cieczą najrozmaitszych barw. A w tajemniczej głębi dymią piece, piecyki, sapią miechy, a wszystko – w nieziemskim płowym świetle gazu. Czasem buchną jakieś niesamowite ognie i odbiją się wielokrotnie w bateriach szkła. Kłęby pary na moment wszystko zakryją, aby następnie odsłonić to czarnoksięstwo, wśród którego uwija się jedyna ludzka postać – niskiego wzrostu, w tużurku, o twarzy rumianej, ozdobionej dużymi, czarnymi, cesarskimi bokobrodami. Niekiedy przytknie do ust długą szklaną piszczałkę, rzekłbyś: zagra jakąś czarodziejską dumkę i obudzi uśpione w słojach trucizny i wyzwoli uwięzione śmierci, które zaczną się wić jak węże, zaklęte graniem derwisza. W takiej chwili utożsamiałem Włodzimirskiego z czarodziejem Fregolo… Tak, radny Walery Włodzimirski był niewątpliwie lwowskim Faustem. A to, że często pokazywał się publicznie w czarnym kołpaku z piórkiem, w kontuszu, z karabelą i z dużym ozłacanym kogutem na piersi – przydawało mu ponadto podobieństwa do polskiego czarnoksiężnika Twardowskiego”.

Jeszcze bardziej zaskakującą była działalność Jana Edwarda Dunikowskiego, przedstawiciela znanej we Lwowie rodziny inteligenckiej, który w latach 20–30. XX wieku poświęcił swoje życie poszukiwaniu nietradycyjnych technologii „produkcji złota”. Do jego niezwykłej i barwnej postaci wróćmy w następnym artykule. Teraz tylko zauważmy, że historie o alchemii i alchemikach są bardzo popularne również we współczesnym Lwowie, więc jedynego małego laboratorium alchemicznego w Muzeum Aptece było zdecydowanie za mało. Otóż powstała jeszcze jedna „sekretna apteka” w podziemiach historycznej apteki „Pod węgierską koroną”. Aptekę usytuowano przy dawnym placu Bernardyńskim i istnieje ona od 1772 roku. W ciągu wieków swego istnienia była własnością zasłużonych lwowskich rodzin Lohngchamps de Berier, Ettingerów i Piepes-Poratyńskich. Ostatni produkował nie tylko leki, ale też popularne we Lwowie kremy „Sultanna”, „Krem piękności wschodniej”, „Celeste”. Zachował się przedwojenny stylowy wystrój apteki, stare naczynia z kolorowego szkła i porcelany, secesyjne meble. W „sekretnych piwnicach” turyści mogą poznać historię lwowskiego aptekarstwa i chemii oraz zobaczyć na własne oczy tajemnicze doświadczenia według przepisów średniowiecznych. W aptece można kupić upominki, np. „mydło dla łapówkarzy” lub „lek przeciwko złym ludziom”. Komu tego byłoby za mało, zapraszamy wstąpić do magicznej sekretnej restauracji „Doktor Faust” przy niedalekiej ulicy Ormiańskiej. Unikatowe stylowe wyposażenie nawiązuje do historii lwowskiej, zaś każde danie i napój są przygotowane według sekretów dawnych lwowskich magów i alchemików. Tajemnice ich przygotowania, jak i wiele innych sekretów może zdradzić odwiedzającym słynny mag średniowieczny Rabe Masse Marcava. Trzeba tylko umieć rozmawiać z jego portretem zawieszonym w głównej sali.

Jurij Smirnow
Tekst ukazał się w nr 16 (308) 31 sierpnia – 17 września 2018

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X