Scenariusz z życia wzięty albo Mamo, to kim ja jestem?

Plener.
Bujając się na boki, tramwaj katula się przez lwowskie śródmieście.
Siedzę na metalowym szarym krzesełku i szuram czubkami butów po podłodze. Nie sięgam jej. Zadzieram nos,  by dostrzec atlasy – brodatych, umięśnionych mężczyzn podtrzymujących balkony kamienic.

Pewna myśl nie daje mi spokoju od dłuższego czasu. Wreszcie zbieram całą odwagę do zadania jednego pytania i  odwracam się do mamy.
– Mamuś, to jak to jest?  Tato jest Ukraińcem. Ty jesteś Polką… To kim ja jestem?

Cięcie.

Lato. Upał. Otwarte na oścież drzwi mieszkania. Mama pierze ręcznie pościel w łazience.
– Mamooo, mogę iść się pobawić? Jest tam jakaś dziewczynka też.
– Możesz.
Wybiegam na podwórko. Po chwili wracam.
– Mamo… a jak powiedzieć po ukraińsku „cześć, ile masz lat”?
Mama, nie podnosząc się znad prania:
– Привіт, скільки тобі років.
– Привіт… скільки…
– Скільки тобі років.
 Lecę na podwórko. Pod nosem: „привіт, скільки тобі років”, „привіт, скільки тобі років”…
– Привіт! – wołam do dziewczynki w moim wieku. – Скільки тобі років?

Cięcie.

Wnętrze. Pokój przedwojennej kamienicy o wysokich ścianach.
Rodzina przy zastawionym wigilijnym stole. Na jednym z talerzyków leży kawałek opłatka. Talerze po rybie odstawione. Julia – starsza z dwóch córek – opowiada historię.
– Агнешка, смотри, как кушаешь, а то сейчас будет так… (Agnieszko, patrz, jak jesz, bo zaraz będzie tak…) – tato zwraca się do mnie, imitując ruch wkładania łyżki do ucha. Parskam śmiechem, a wigilijny barszcz rozpryskuje się po białym obrusie.
– Zdejmujemy – zarządza mama, upewniwszy się, czy nic mi nie jest.  Zapiera go jeszcze przed wyjściem na pasterkę o osiemnastej.
– No cóż… Raz w życiu zachciało się zjeść kolację przed mszą… – uśmiecha się, gdy siadamy do bezobrusowego stołu.

Cięcie.

Wnętrze. Ten sam pokój przedwojennej kamienicy o wysokich ścianach.
Mama siedzi przy stole. Przepisuje z książki wiersz na jutrzejsze zajęcia.
– Kto ty jesteś…. Polak mały….
Mama spogląda znad okularów. Po chwili przysuwa mi książkę.
– Zobacz, tu jest jeszcze jedna wersja. „Kto ty jesteś? Polka mała. Jaki znak twój? Lilia biała. Gdzie ty mieszkasz? Między swemi. W jakim kraju? W polskiej ziemi”.
Mielę to chwilę w głowie.
– Ale my przecież mieszkamy na Ukrainie.
Mama odkłada okulary.
– Lwów należał kiedyś do Polski. Stąd tylu tu Polaków, tyle polskich zabytków, kościołów, książek – zerka na regał wypełniony polską i światową literaturą. – Nasze groby. Babcia Rózia urodziła się w Polsce, ja – w Związku Radzieckim, a ty – już na Ukrainie, choć wszystkie urodziłyśmy się w tym samym mieście.
Nie do końca to rozumiem, ale kiwam głową.

Cięcie.

Niedzielne przedpołudnie. Na stole leży stary koc. Tato prasuje białą koszulę. Żelazko co chwilę prycha parą, która wypełnia, wraz z wpadającym przez wysokie okna słońcem, cały salon.
– Агнешка, принеси пожалуйста воды (Agnieszko, przynieś proszę wody) – rękaw zdecydowanie nie chce puścić.
– Dużo?
– Один стакан. (Jedną szklankę.)
Po chwili wracam ze szklanką wody, która pomaga uprasować nie tylko niesforny rękaw, ale też moją i siostry niedzielne sukienki.

Cięcie.

– Nastraszymy ich, co ty na to?
Julia skrada się cicho przez klatkę schodową kamienicy. Koszyki z wielkanocną święconką przytulamy do siebie.
– WESOŁEGO ALLELUJA! – krzyczymy wniebogłosy, wpadając przez otwarte kuchenne drzwi.
– Ciiiiicho – mama się śmieję znad stolnicy.– Przecież zmartwychwstanie dopiero jutro!
Ma ręce całe w mące, a w misce obok czeka surowe ciasto kolejnych babek.

Cięcie.

 Pociąg. Do dwóch nastolatek dosiada się dwóch chłopaków.
– Привіт, дівчата. Ви до Львова? (Cześć, dziewczyny. Wy do Lwowa?)
 Wymieniamy z koleżanką spojrzenia. Staramy się ukryć uśmiechy.
– До Львова. (Do Lwowa.)
– Ми теж (My też) – jeden z nich przejmuje inicjatywę. – Давайте знайомитись. Я – Остап, а це – Міша. А вас як звати? (Poznajmy się. Jestem – Ostap, a to – Misza. A jak wy się nazywacie?)
– Мене Маргарита (Jestem Margaryta) – mówi Małgosia.
– Мене Агнєшка. (Jestem Agnieszka)
– ЯК? (JAK?)
– Агнєшка. (Agnieszka)
– Що це за ім’я таке? (Co to za takie imię?) – wybuchają śmiechem.
– Польське. (Polskie)
– А ти виходить полячка? (A ty zatem jesteś Polaczka?)
– Не полячка. Полька. (Nie Polaczka. Polka.)
Chłopcy wyraźnie tracą zainteresowanie.

Cięcie.

Wnętrze. Klasa na parterze. Nad tablicą – godło Polski. Obok – plakaty z matematycznymi wzorami.
– O co chodzi?
Staję przy oknie wraz z innymi kolegami z klasy.
– Dzieci, proszę siadać – grzmi nauczycielka, wchodząc do klasy.
Uczniowie pierzchają spod okien i zastygają w ławkach.
– Co się stało? – pyta najbardziej przebojowy z nas, Karol.
– Ktoś znów wylał farbę na tablicę Szuchewycza na naszej szkole. Znowu będą mówić, że to prowokacja ze strony Polaków. – Wypuszcza długo powietrze z płuc. – Nie do wiary – mówi w końcu. – Zwłaszcza że dopiero wczoraj dzwonili do nas z propozycją, żebyśmy wyznaczyli delegację uczniów do niesienia kwiatów podczas otwarcia pomnika Bandery. Zapytałam ich tylko, czy wiedzą, gdzie się dodzwonili.

Cięcie.
 
Wnętrze miejskiego wielkiego teatru. Na ogromnej scenie – trzeciomajowe dekoracje i biało-czerwona flaga.
Za kulisami szepczę mamie do ucha, że strasznie się denerwuję. Pierwszy raz mam wystąpić na tak dużej scenie przed tyloma osobami. W dodatku – tańcząc krakowiaka.
Do mikrofonu podchodzi wysoko postawiony gość z Polski.
– Rodacy! – woła. – Dziękuję w imieniu Rzeczypospolitej, że wciąż trwacie! Jesteście ambasadorami Polski!
Sala rozbrzmiewa głośnymi brawami.

Cięcie.

Plener. Noc.
Na przystanku trolejbusowym stoi chłopak i dwie dziewczyny. Każdy z nich trzyma w ramionach tubę malarską.
– Агнєшка, а чому тебе так назвали? (Agnieszko, a czemu cię tak nazwano?) – pyta chłopak.
– Я – полька. (Jestem Polką)
– Аааа… Класно! Але ти дуже добре говориш по-українськи! То коли ви сюди переїхали? (Aaaa… Super! Ale bardzo dobrze mówisz po ukraińsku! To kiedy się tu przeprowadziliście?)
Śmieję się.
– Ми не переїжджали. Я тут народилась. (Nie przeprowadzaliśmy się. Urodziłam się tu.)
– Ну то яка ти полька! Ти – українка! (To co z ciebie za Polka! Jesteś Ukrainką!) – woła dziewczyna, ściskając mnie radośnie.
– Як – українка? (Jak – Ukrainką?) – pytam. – Я ж ні свят ваших не святкую, ні мови української вдома не маю… Ну яка з мене українка? (Przecież ani świąt waszych nie obchodzę, ani języka ukraińskiego w domu nie mam… No co ze mnie za Ukrainka?)
– Ну але ж паспорт в тебе – український? (Ale paszport masz – ukraiński?) – stara się obronić swoją teorię chłopak.
– Ну український. (No ukraiński.)
– Ну так значить ти – українка! (No więc jesteś Ukrainką!) – podsumowuje chłopak.
– А якби в мене був китайський паспорт, то я що – китаянка? (A gdybym miała chiński paszport, to co – byłabym Chinką?)
Wszyscy się śmieją.
– Але моя мама тут народилась, вся сім’я моєї мами. Тут ж Польща була! Моя мама полька. А тато – хоч і українець, то і так все життя говорить по-російськи. А я до нього – по-польськи. (Ale moja mama tu się urodziła, cała rodzina mojej mamy. Przecież tu Polska była! Moja mama jest Polką. A tato – choć jest Ukraińcem, to całe życie mówi po rosyjsku. A ja do niego – po polsku.)
– То ти наша чи не наша? (To ty nasza czy nie nasza?) – pyta dziewczyna.

Cięcie.

Plener. Przed polskim konsulatem długa kolejka na rozmowę o Kartę Polaka.
W momencie, gdy czuję, jak rośnie mi ciśnienie, gdy widzę Ukraińców w szortach na szybko uczących się  słów polskiego hymnu i nucących pod nosem „Rotę”, zostaję wywołana do środka na rozmowę.

Cięcie.

Wnętrze. Zaskakuje mnie widok nowego konsula, który we Lwowie jest najwidoczniej od niedawna. Czuję, jak zaczynają mi się pocić dłonie. Skoro my, Polacy ze Lwowa, go nie znamy – on nie zna również nas.
– Proszę usiąść.
Siadam przed konsulem. Po krótkim wstępie, przedstawieniu się i wybadaniu tego, że studiuję na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego, pada:
– A, to dlatego pani tak pięknie mówi po polsku!
Mrozi mnie. Mrużę oczy.
– Nie. To dzięki mojej mamie.
Konsul się lekko miesza, ale kontynuuje.
– Dobrze, zatem przejdźmy do pytań. Czy… czy wie pani, co to jest pasterka?
Pytanie nie wydaje się być podchwytliwe, raczej absurdalnie proste, więc zdobywam się jedynie na:
– Wiem…?
Konsul się miesza jeszcze bardziej.
– No dobrze… A kim jest Andrzej Wajda pani wie?
Ucieszona oczywistością odpowiedzi mówię:
– Wiem!
I uśmiecham się do konsula, który lekko spina usta. Czy nie takich odpowiedzi się spodziewał?
Po kilku kolejnych pytaniach odczytuję z podpisanego przeze mnie dokumentu:
– Potwierdzam przynależność do narodu polskiego.

Cięcie.

Wnętrze. Sekretariat pełen jest interesantów. Pani po lewej, w dużych okularach, zaprasza mnie do siebie.
– W czym mogę pomóc?
– Jestem na I roku studiów magisterskich. Poproszono nas o przedstawienie dokumentów potwierdzających polskie pochodzenie. Mam Kartę Polaka. Czy to wystarczy?
– Nie, proszę pani, Karta Polaka nie potwierdza pochodzenia.
– Jak to: nie potwierdza?
– Niestety, nie potwierdza.
– To po co ją robiłam?
Pauza.
– Widzi pani – kobieta poprawia okulary – Karta Polaka umożliwia studiowanie na tych samych zasadach co obywatele Polski, ale wcale nie potwierdza pani pochodzenia.
Zamilkłam, mając przed oczyma kolejkę Ukraińców, którzy „potwierdzają przynależność do narodu polskiego” w lwowskim konsulacie.

Cięcie.

Wnętrze. Przedsionek czytelni na Wydziale Polonistyki. Wąskie przejście, jeden stolik na wypisywanie rewersów, po lewej i prawej stronie szufladki z sygnaturami książek.
– Cześć, Agnieszka! – woła ktoś za mną.
Odwracam się. Ewa zmierza do biblioteki, a w rękach trzyma dużą brytfankę.
– Chcesz kawałek ciasta? – pyta i odsłania pyszność przyprószoną kokosowymi wiórkami.
Chwilę się waham i sięgam.
– Dziękuję.
– A wiesz – rozbłysły jej oczy – niektórzy moi krewni też pochodzili z Ukrainy.
Stoję chwilę.
– Fajnie.
– A ty bardzo dobrze mówisz po polsku!
Czuję, jak zaczyna mi rosnąć ciśnienie i zbiera mi się w odpowiedzi „dziękuję, ty również”. Odpowiadam jednak krótko:
– Moja mama jest Polką. To mój pierwszy język.
– Wow! Naprawdę? Bo wiesz, tu się tak mówi, że gdzieś tam na wschodzie są Polacy, niby się o tym wie, ale jak się kogoś takiego spotka, to i tak ma się poczucie, że jesteście Ukraińcami.
Milczę.
– Ale to bardzo fajnie. Ostatnio poznałam jeszcze jedną Ukrainkę! Dużo was. Trzymacie się razem?
– Trzymam się z koleżanką ze szkoły. Ula Grabowska. Polka z krwi i kości.
– Nieźle! A w domu mówiłaś po polsku?
– Po polsku. I po rosyjsku. Późno zaczęłam mówić po rosyjsku z tatą. Wstydziłam się, że mi się nie będzie udawało, bo nigdy nie uczyłam się tego języka. Ale potem się okazało, że bardzo dobrze mi to wychodzi. Osłuchałam się.
– I co, rodzice mówili w różnych?
– Tak. Mama – po polsku, tata – po rosyjsku. Albo odwrotnie, mama potrafiła mówić do taty w jego języku, a on do niej – w jej.
– I czujesz się Polką czy Ukrainką? Czy Rosjanką?
– Polką. I pamiętam, że jechałyśmy kiedyś z mamą tramwajem przez śródmieście. Byłam bardzo mała. I że ja za cholerę nie potrafiłam zrozumieć, o co chodzi z tym całym polskim Lwowem. Kim ja właściwie jestem? Wszyscy wokół mówili po polsku, tata, niektórzy jego koledzy, a nawet niektóre panie we wiadomościach – po rosyjsku, ale w sklepie chleb kupowałam po ukraińsku. I w przychodni trzeba było mówić po ukraińsku. A tak właściwie to wszystkie te języki rozumiałam.
Zaśmiałam się.
– Pamiętam, że kiedyś koleżanka, w dzieciństwie jeszcze, poszła do okulisty. Ula właśnie. No i lekarz zbadał jej wzrok i orzekł: dziecko nie widzi. Matka zabrała ją w przerażeniu do domu, aż wreszcie pyta się Uli: jak to? Naprawdę nie widziałaś tych obrazków? (Bo była jeszcze w takim wieku, że okulista pokazywał obrazki, a nie literki). Na co koleżanka odpowiada: Widziałam, ale nie wiedziałam, jak się to nazywa po ukraińsku…
Ewa się roześmiała.
– Ale… co do tego tramwaju. Bujając się na boki, tramwaj katulał się przez lwowskie śródmieście. Siedziałam na metalowym szarym krzesełku i szurałam czubkami butów po podłodze. Nie sięgałam jej. Zadzierałam nos,  by dostrzec atlasy – brodatych, umięśnionych mężczyzn podtrzymujących balkony kamienic. Pewna myśl nie dawała mi spokoju od dłuższego czasu. Wreszcie zebrałam całą odwagę do zadania jednego pytania i  odwróciłam się do mamy: »Mamuś, jak to jest? Tato jest Ukraińcem. Ty jesteś Polką… To kim ja jestem?«.

Cięcie.

Tramwaj zatrzymuje się na przystanku. Na moment przestaję szurać czubkami butów po podłodze.
Mama spogląda na mnie dużymi oczami, które ja również otrzymałam w spadku.
– Polką, dziecko. Jesteś Polką.

KONIEC

Agnieszka Lewczyńska

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X