Rok bez „anioła” Lwowa Spotkanie Wiktorii Kowalczuk z dziećmi w Mariupolu, z archiwum Wita Nadaszkiewicza

Rok bez „anioła” Lwowa

Pamięci wybitnej malarki Wiktorii Kowalczuk

Pandemia koronawirusa, a potem trzy miesiące wojny wprowadziły nas w tragiczny okres ciągłej utraty krewnych, przyjaciół, znajomych. Za każdym skąpym raportem i szokującym zdjęciem z Mariupola, tego współczesnego piekła na ziemi, są tysiące zabitych i skaleczonych ludzi oraz tych, czyj los pozostaje nieznany. Widok całkowicie zbombardowanego i splądrowanego miasta nad Morzem Azowskim kojarzy mi się z mistyczną, a raczej apokaliptyczną ilustracją Wiktorii Kowalczuk do powieści Darii Kornij o dwóch braciach i siostrze, która ukazała się nakładem „A priori” w 2021 roku.

Niestety, nie mamy możliwości, by wyjaśnić ten kreatywny pomysł, ponieważ rok temu cowid w jednym dniu zabrał na zawsze wybitną lwowską malarkę wraz z jej matką. Nie doczekał wydania tej książki jej pomysłodawca i filantrop Garry Bowman (Roman Olenicz). To w jego galerii (już nieistniejącej) przy ul. Naływajka (d. Rzeźnicka) 18 odbyła się jedna z ostatnich ekspozycji Wiktorii Kowalczuk.

Była wybitną ilustratorką książek i literatką. Urodzona w Kowlu na Wołyniu, wychowała się i całe swoje życie spędziła we Lwowie. Odkrywała go dla innych w swoich przepięknych i bajecznych obrazach oraz sama stała się jedną z żywych jego wizytówek czyli „aniołem” tego miasta. Zilustrowała prawie 200 książek, w tym ponad 30 dla dzieci. Wśród nich – ukraiński „Elementarz”.

Znany lwowski badacz sztuki Grzegorz Ostrowski nazwał kiedyś Wiktorię Kowalczuk mistrzynią obrazu wizualnego. Nie ilustrowała tekstu, ale przekładała go na zasięg wizualny. Twierdziła, że jest bardziej „myślicielką” niż artystką i że wypracowuje własny styl – „prikolizm” jako rodzaj protestu przeciwko postmodernizmowi i cywilizacji konsumpcji. Była to metoda symboliki z elementami surrealizmu, realizmu mitycznego oraz stylu etnicznego.

W jednym z wywiadów Wiktoria Kowalczuk zaznaczyła, że inspiruje ją natura, mądre, głębokie książki. Przede wszystkim literatura teologiczna, doświadczenia duchowe starszych, którzy opowiadają, jak żyć i co w życiu jest najważniejsze. Twierdziła, że odkryła dla siebie Martina Heideggera i Julesa Florencio Cortázara. Przez całe życie z miłością komunikowała się z ludźmi w różnych środowiskach. Nie ukrywała, że droga poszukiwania źródła duchowości i nawrócenia do Boga była dla niej skomplikowana. Interesowała się okultyzmem, przez jakiś czas uczęszczała do krisznaitów, uprawiała jogę. Znamiennym w jej życiu stało się spotkanie z karmelitą o. Ryszardem Stolarczykiem, który prowadził rekolekcje we lwowskiej katedrze łacińskiej. Przychodziła na nabożeństwa do kościoła św. Antoniego, potem powróciła do prawosławia. W wieku 34 lat została ochrzczona w cerkwi w Kowlu na Wołyniu, chociaż sakramentu małżeństwa udzielił jej o. Ryszard w kościele w Kijowie.

Wiktoria Kowalczuk wyjaśniła, że kieruje się zasadą: „Każdy będzie miał wystarczająco dużo światła, miejsca pod słońcem. Najważniejsze, żeby nasz cień nie był zbyt długi i ciemny. Dlatego kładę nacisk na dzieciństwo i postrzeganie świata przez dzieci”. Za swoją twórczość otrzymała wiele prestiżowych nagród i wyróżnień.

Pisała opowiadania. Jej pasją była też fotografia. W 2012 roku podczas otwarcia wystawy zdjęć napisów, wyłonionych spod przedwojennych tynków na kamienicach w różnych dzielnicach Lwowa, Wiktoria Kowalczuk wygłosiła przemówienie w czterech językach – po polsku, w jidysz, po ukraińsku i po rosyjsku. „Chciałam przez ten wernisaż przyciągnąć uwagę lwowian do historii mieszkańców tego miasta z minionych wieków – Polaków, Żydów, Niemców, Ukraińców – wyjaśniła wtedy dziennikarzowi Kuriera. – Ażeby współcześni lwowianie nie byli obojętni na to, co wyłania się spod tynku lwowskich kamienic”.

Spotkanie Wiktorii Kowalczuk z dziećmi w Mariupolu, z archiwum Wita Nadaszkiewicza

Wito Nadaszkiewicz, syn Wiktorii Kowalczuk obecnie codziennie zajmuje się wolontariatem. Był jednym z organizatorów spotkania wielkanocnego we Lwowie dla uchodźców z Mariupola. Wyjaśnił, że dla niego osobiście Mariupol też ma znaczenie szczególne, bo choć na razie tam nie był, to dla jego matki Mariupol był miastem, w którym mieszkało wielu jej przyjaciół. Kilkakrotnie miała tam swoje wystawy, później Galeria Sztuk Pięknych imienia słynnego malarza Kujindżi zwróciła się do niej z prośbą o ofiarowanie jakichś swoich obrazów. Sprezentowała galerii dwadzieścia obrazów artystycznych oraz ilustracji do wierszy dla dzieci.

Spotkanie Wiktorii Kowalczuk z dziećmi w Mariupolu, z archiwum Wita Nadaszkiewicza

Opowiedziała mi o tym więcej uciekinierka z Mariupola Luba Makarenko, która razem z dwiema córkami i wnukami uciekła do Lwowa i zamieszkała w Parku Stryjskim w ofiarowanym przez Rząd Polski miasteczku kontenerowym dla uchodźców. Niedaleko stąd znajduje się Lwowska Narodowa Akademia Sztuki, gdzie kiedyś studiowała. Wiktoria Kowalczuk prawie w tym samym czasie studiowała na Akademii Drukarstwa we Lwowie. Dopiero po wielu latach dwie artystki zaprzyjaźniły się przez facebook.

– Zaprosiłam ją do Mariupola i chętnie przyjechała ze Lwowa, aby przekazać swoje inspiracje i komunikować się zarówno z małymi, jak i dorosłymi mieszkańcami naszego miasta – wspomniała Luba Makarenko. – W Muzeum Sztuki odbyła się prezentacja jej prac, a także kreatywne spotkanie w ramach projektu „Wschód i Zachód razem”. Przez cały tydzień lwowska artystka spotykała się z moimi rodakami. Interesowała się także dawnymi strojami ludowymi. Wiktoria Kowalczuk miała w sobie tajemniczy magnetyzm. Wystawa jej prac to był prawdziwie baśniowy świat, w którym także każdy dorosły czuł się jak dziecko. Bardzo martwiła się o nasz region i uznała, że jego mieszkańcom brakuje pozytywnych emocji.

W pozostawionej na FB notatce Wiktorii Kowalczuk czytamy, że nie mogła się doczekać kolejnego spotkania z mieszkańcami Mariupola. „Po pierwsze, chcę pocieszać ludzi, bawić, odwracać uwagę swoimi historiami i zdjęciami, ponieważ jest dużo do opowiedzenia, podzielenia się, „żartowania”. Aby dostać się ze Lwowa do Mariupola pociągiem trzeba jechać cały dzień!!! Prawdziwa podróż przygodowa!”

Tak wyglądało muzeum w Mariupolu, z archiwum Wita Nadaszkiewicza

W jednym z wywiadów przed tragicznymi wydarzeniami na Ukrainie Wiktoria Kowalczuk powiedziała: „Przyjdzie czas, kiedy spłoną wszystkie dzieła, wszystkie rzeźby się rozpadną, zabytki architektury ulegną zniszczeniu, bo żyjemy w świecie materialnym. Wszystko się skończy. Ale stopień miłości, z jaką artysta stworzył ten lub inny świat, pozostanie”.

Bolesne emocje, obnażone nerwy i wspólna modlitwa o cud.

– Z tego co wiem, Muzeum i Galeria Sztuk Pięknych w Mariupolu są niestety zniszczone. Nie wiem na razie, czy obrazy mojej mamy przetrwały te bombardowania, ale mam nadzieję, że po odbudowie Mariupola pojadę tam, zobaczę Morze Azowskie i zrobimy jeszcze niejeden projekt artystyczny – zapewnił Wito Nadaszkiewicz.

Konstanty Czawaga

Przez całe życie pracuje jako reporter, jest podróżnikiem i poszukiwaczem ciekawych osobowości do reportaży i wywiadów. Skupiony głównie na tematach związanych z relacjami polsko-ukraińskimi i życiem religijnym. Zamiłowany w Huculszczyźnie i Bukowinie, gdzie ładuje swoje akumulatory.

X