Ta wspólna podróż Polaka i Ukraińca po miejscach walk z roku 1920 mogłaby nie dojść do skutku, gdyby nie pandemia koronowirusa.
Z dziennikarzem i korespondentem Radia WNET Pawłem Bobołowiczem znamy się z czasów Majdanu, ale w ostatnim czasie nasze spotkania w Kijowie stały się coraz częstsze. Na początku tego roku odwiedziła mnie moja koleżanka z Jarosławia Elżbieta König-Szpunar, z którą współpracuję przy wydaniu drugiej części „Polskich zamków i rezydencji na Ukrainie”. Wtedy spotkaliśmy się z Pawłem przy Złotej Bramie. W tym czasie o epidemii nikt nawet jeszcze nie słyszał. Wtedy postanowiliśmy, że również musimy wspólnie – bo na szczeblu państwowym coś planowano – uczcić w Kijowie setną rocznicę wyzwolenia miasta spod bolszewików i wspólną defiladę polskich i ukraińskich oddziałów na Chreszczatyku, która odbyła się 9 maja 1920 roku. Jak podają materiały archiwalne – pierwsi polscy zwiadowcy wjechali do centrum miasta tramwajem z dzielnicy Puszcza Wodycia. Interesujące jest to, że ta trasa tramwajowa czynna jest do dziś. Mieliśmy plany, aby wynająć tramwaj wycieczkowy, zaprosić rekonstruktorów z Polski i Ukrainy w mundurach z tego okresu i przejechać się tą trasą, kończąc ją na Chreszczatyku. Nawet udało mi się znaleźć ludzi, którzy mogliby nam użyczyć ten tramwaj.
Minął miesiąc, czy półtora i wydawałoby się, że epidemia przekreśli wszystkie nasze plany. Wiadomo było, że defilada wojskowa już na pewno się nie odbędzie, więc pogrzebaliśmy z Pawłem nasze plany. W przededniu kolejnej rocznicy awarii w Czarnobylu 26 kwietnia Paweł nagle zadzwonił do mnie z pytaniem, czy nie pojechałbym z nim na punkt kontroli wjazdu do strefy skażenia w miejscowości Dytiatki. Zgodziłem się i w wyznaczonej godzinie ruszyliśmy moim autem – oczywiście, przepisowo w maskach – w drogę.
Wówczas mignęła mi myśl, żebyśmy przynajmniej we dwóch uczcili sojusz Piłsudski-Petlura na Chreszczatyku. Paweł poparł tę myśl i stwierdził, że dobrze byłoby uczynić to w mundurach z tych lat. Powiedział też, że ma ludzi, którzy pomogą to zrealizować, ale po mundury trzeba jechać do Lwowa. Ponieważ moja podstawowa działalność turystyczna z wiadomych powodów na razie została zawieszona i ukończyłem przekład kolejnej książki, szczególnych też zajęć nie planowałem, przystałem na projekt kolegi proponując swoje auto.
Pierwotnie planowaliśmy pojechać do Lwowa, zabrać mundury, przenocować gdzieś w namiotach – bo hotele nie działały – i wrócić do Kijowa na 9 maja. Zastanowiliśmy się jednak, czy nie warto by po drodze odwiedzić groby polskich i ukraińskich żołnierzy, poległych podczas tamtych walk. Dokładnie wiedzieliśmy, że po drodze do Lwowa takie miejsca są w Równem i Beresteczku, mieliśmy nadzieję dostać się też na Cmentarz Łyczakowski we Lwowie. Dyrektor Instytutu Polskiego w Kijowie Bartosz Musiałowicz przekazał nam 20 kompletów zniczy w barwach narodowych: żółtych, błękitnych, białych i czerwonych. Polska Fundacja Solidarności Międzynarodowej sfinansowała naszą podróż, a swoje wsparcie obiecał też Konsulat Generalny RP we Lwowie. Na wszelki wypadek zaopatrzyliśmy się w namioty i śpiwory i rankiem 4 maja ruszyliśmy w drogę…
Miłe niespodzianki
Już w drodze, na granicy obw. kijowskiego i żytomierskiego zacząłem przypominać sobie, gdzie na naszej trasie mogą być teoretycznie miejsca walk z bolszewikami z roku 1920. Może zostały tam jakieś mogiły czy pomniki. Wspomniałem Nowogród Wołyński (dawny Zwiahel). Zobaczywszy przed sobą olbrzymi kościół, wybudowany w 1990 roku, poprosiłem Pawła aby znalazł w Internecie kontakt do proboszcza.
Znaleźliśmy potrzebne dane proboszcza kościoła Podwyższenia Świętego Krzyża o. Jana Safińskiego. Na nasze pytanie o polskie groby z 1920 roku powiedział: „Naturalnie, są tu groby polskich żołnierzy. Przyjeżdżajcie. Czekam”.
Podjechaliśmy pod kościół. Paweł, który przyjechał tu po raz pierwszy, był pod wrażeniem – jest to prawdziwa bazylika, stojąca na niewielkiej działce. Najbardziej mnie zadziwiło, że wzniesiono ją w 1990 roku i po pozwolenie jeżdżono do Moskwy! O. Jan serdecznie i gościnnie – jak zresztą wszyscy, kogo spotykaliśmy na naszej drodze – przyjął nas i oprowadził po podziemiach świątyni i kościele, a potem wsiadł do swego auta i poprowadził nas do sąsiedniej miejscowości Susły. To polska wioska, większość jej mieszkańców nosi polskie nazwiska i są parafianami tutejszego kościoła pw. św. Zofii. W odległości 300 m od świątyni o. Jan wskazał nam krzyż, na którym widniał napis po polsku i po ukraińsku: „Tu spoczywa nieznany oficer Wojska Polskiego. Zginął w 1920 roku”. Od krzyża przeszliśmy na sąsiedni cmentarz, gdzie większość nazwisk na polskich mogiłach jest wypisana cyrylicą. Tu pośród starych, zapadłych w ziemię krzyży wznosi się czarny granitowy krzyż z napisem po polsku i ukraińsku: „Pamięci kilkudziesięciu żołnierzy i oficerów Wojska Polskiego, poległych w walkach pod Zwiahlem w latach 1919-1920”. Jak powiedział o. Jan, jest to mogiła żołnierzy, którzy bronili Zwiahla przez bolszewikami podczas wycofywania się spod Kijowa. Żołnierze Budionnego posiekali ich w polu szablami i nie pozwolili miejscowej ludności pochować. Jednak chłopi, pod przykryciem prac polowych, zebrali ciała poległych razem ze zbożem i pochowali. Już w nasze dni tę mogiłę odnowili entuzjaści z Polski. Jest na ten temat nawet film, który można obejrzeć na stronie niezapomniani1920.pl. Dzięki nim udało się też ustalić nazwiska tych, którzy spoczęli w tej zbiorowej mogile. O kilka kroków dalej są trzy nowe groby żołnierzy ukraińskich, poległych obecnie w walkach z tym samym wrogiem na wschodzie Ukrainy. Uwzględniając, że Susły to polska wieś, możemy przypuszczać, że ofiary rosyjskiej agresji są polskiego pochodzenia.
Następnie o. Jan odprowadził nas jeszcze pod kościół pw. Chrystusa Króla w Nowogrodzie Wołyńskim. W mieście jest duży stary cmentarz, gdzie jest wiele mogił z okresu przedbolszewickiego.
Podbudowani sukcesem w Zwiahlu postanowiliśmy skontaktować się z proboszczem parafii św. Antoniego Padewskiego w Korcu, leżącym na naszej trasie do Lwowa. I znów usłyszeliśmy to samo. O. Tomasz Czopor w radością odpowiedział: „Są mogiły. Czekamy!”. Muszę zaznaczyć, że te wszystkie spotkania nie były planowane zawczasu i księża odkładali swoje sprawy, aby poświęcić nam czas i okazać gościnność.
O Korcu pisałem już wielokrotnie. Ta miejscowość ma liczne zabytki, z zamkiem Czartoryskich i pofranciszkańskim klasztorem włącznie. W mieście zachował się też wspaniale kościół pw. św. Antoniego, pochodzący z XVI wieku. Świadczą o tym charakterystyczne sklepienia głównej nawy i dokumenty. O. Tomasz pokazał nam dwa XVIII-wieczne ołtarze boczne, uratowane z sąsiedniego kościoła pijarów w Wielkich Międzyrzeczach (dawn. Międzyrzecze Koreckie) i obraz Matki Boskiej, narysowany na sklejce, na odwrocie której jest hymn Związku Sowieckiego! Na terenie, przylegającym do kościoła, stoi pomnik poświęcony polskim żołnierzom 1920 roku, z odnowionym orłem. Obok – resztki oryginalnej figury orła. Jest tam też olbrzymi głaz z napisem nawiązującym do walk toczonych w tamtych okolicach. Niestety napis jest nieczytelny.
Pod plebanią ksiądz Tomasz otworzył nam wejście do podziemi, gdzie mogła chronić się przez wrogami miejscowa ludność. Następnie pojechaliśmy na stary cmentarz, w jego części centralnej stoi dziś prawosławna kaplica, przebudowana z dawnej katolickiej. Wokół – niespotykanego piękna nagrobki. Niektóre daty sięgają początków XIX wieku. Od czasu do czasu przyjeżdżają tu wolontariusze z Polski, aby oczyszczać polskie pochówki. Otóż cmentarz, nie patrząc na jego ogrom, jest w dobrym stanie.
W jego lewej części koło ogrodzenia jest odnowiona mogiła 32 polskich żołnierzy. Na mogile napis: „32 poległych za Ojczyznę”. Obok jest nowa tablica, ufundowana w czerwcu 2018 roku przez polskie służby graniczne z Przemyśla. Nazwiska wszystkich poległych zostały ustalone.
W Susłach pojawiła się jeszcze idea, aby lokalne parafie, zarówno katolickie, jak i prawosławne, dołączyły do akcji dzwonów w Kijowie z okazji wyzwolenia miasta od Bolszewików. Ksiądz Jan, jak i o. Tomasz przystali na tę propozycję z radością.
Dmytro Antoniuk
Tekst ukazał się w nr 9-10 (349-350), 29 maja – 15 czerwca 2020