Relacje wojenne z Charkowa. Część 6 Fot. Myrosława Iltio

Relacje wojenne z Charkowa. Część 6

Przez ostatnie kilka dni wszyscy z zapartym tchem śledzili wiadomości, podziwiając sukcesy Sił Zbrojnych Ukrainy w obwodzie charkowskim. Podczas przeprowadzania kontrofensywy wyzwolono około 8500 kilometrów kwadratowych w obwodzie charkowskim. Obecnie tylko około 6 procent terytorium pozostaje pod okupacją. Niesamowite wyniki, ale jednak i cena jest wysoka.

Nie da się bez łez oglądać filmików z wyzwolonej Bałaklii. Ludzie klękają, skaczą ze szczęścia, przytulają wojskowych, całują, dziękują. Wychodząc z miejsc ukrycia proponują żołnierzom poczęstunek z racuchów. Totalna bieda i głód, jednak babcie są gościnne jak zawsze, pragną częstować, nie chcą witać żołnierzy z pustymi rękami. Jak tu się nie rozpłakać…

W tak okropnych warunkach, pod okupacją, znosząc wszelkie tortury i okrucieństwa, ludzie doczekali się wojska ukraińskiego.

Rosjanie uciekając porzucali wszystko: sprzęt, amunicję, rzeczy osobiste. Zostawili po sobie śmierć i ruiny. Izium stał się kolejną „Buczą”. W lesie znaleziono ponad 400 pochówków. Wśród ofiar są też dzieci, sześcioletnie dziecko zostało zamordowane wraz z rodzicami. Najstraszniejsze jest to, że nikt się temu nie dziwi.

Linia frontu przemieściła się. Rzeka Oskił dzieli terytoria wyzwolone od okupowanych.

Dobrze znam te miejsca. W dzieciństwie co najmniej tydzień wakacji letnich spędzałam u babci i prababci na wsi pod Kupiańskiem. Są tam bardzo malownicze miejsca, Oskił wygląda jak morze. Dom babć stał na wzgórzu i z okna było widać to morze, pamiętam, jak gdyby to było wczoraj, jak prababcia lubowała się tym widokiem.

Bardzo ucieszyliśmy się, gdy dowiedzieliśmy się o wyzwoleniu tej wsi, czekaliśmy na telefon od krewnych. Od dawna nie mieliśmy z nimi kontaktu. W marcu zadzwonił jakiś pan i powiedział, że u nich wszystko w porządku, że Rosjanie przeszli przez wieś i poszli dalej, że samoloty latają nisko, ale żadnych bombardowań u nich nie było. Przekazał pozdrowienia od krewnych. Po jakimś czasie do mamy zadzwoniła jej ciocia. Powiedziała, że połączenia nadal nie ma, że trzeba dokądś wyjeżdżać, aby zadzwonić. Mówiła też, że na razie jest spokój, ale gdy okupanci będą się wycofywać, nie wiadomo, co będzie. Rozmowa była krótka, ale wiedzieliśmy to, co najważniejsze – oni żyją.

Przedwczoraj ciocia znów zadzwoniła do mamy. Mówiła szybko, starała się powiedzieć jak najwięcej. Po ucieczce Rosjan zaczęły się mocne ostrzały wsi. Ukraińscy wojskowi namawiali wszystkich do wyjazdu. Nie było czasu na zastanawianie się. Bez telefonu i dokumentów wyjechała z wolontariuszami, jej mąż wraz z dziećmi pojechał innym samochodem. Nie wiem, jak tak się stało i dlaczego nie jechała z dziećmi, może z powodu pośpiechu. Ale teraz ciocia jest w jednym miejscu, a mąż z dziećmi nie wiadomo gdzie. Najważniejsze, że w Ukrainie. Stara się ich odnaleźć, ale nie tym przejmuje się najbardziej. Jej starsza córka z wnuczką mieszka we wsi na innym brzegu Oskiłu, na okupowanym terytorium. Nie wie czy udało się im uciec przynajmniej do Rosji, bo do Ukrainy już od dawna nie ma możliwości wyjazdu. Gdy o tym mówi, zaczyna płakać. Wie, że ta wieś została prawie zrównana z ziemią, że wszystko zniszczone i zbombardowane. Że nie ma tam już szkoły i klubu. Mówi z rozpaczą, że musi jak najszybciej wracać, bo zostawiła gospodarstwo, że czeka, aż pozwolą wrócić.

Zostawiamy wszystko i zaczynamy szukać jej męża, a przede wszystkim córkę, wszędzie gdzie się da: na portalach, w sieciach społecznościowych, na stronach internetowych. Nie mamy wszystkich danych, np. znamy rok urodzenia jej męża, ale nie znamy daty, ciocia nie zdążyła powiedzieć. W końcu udaję mi się znaleźć jej córkę. Piszę do niej i, o cudzie!, odpowiada. Nagrywa wiadomość głosową, płacze i cały czas powtarza, że cieszy się, że mama żyje, cieszy się, że oni wyjechali. Okazuje się, że przez przypadek udało jej się wyjechać do Rosji, planuje przez Europę wracać do Ukrainy. Przez ostatnie dni myślała, że zwariuje, wiedząc, że mama z rodzeństwem jest pod ostrzałami, bez dobrego schronu i bez jedzenia.

To jest cała natura rosyjskich okupantów: najpierw wmawiają ludziom, że są z nimi jednym narodem, że będzie im dobrze w Rosji, że ich wyzwolą i uratują od zła, a potem uciekają i tych ludzi mordują i bombardują. W Iziumie zaś zaczęli mordować jeszcze podczas okupacji. Jak to wszystko przeżyć?

Fot. Myrosława Iltio

Od początku najbardziej się bałam, że ich wojsko dojdzie do nas. Pociski i wybuchy można jakoś znieść, byle nie ich obecność i okupacja.

Teraz jest trochę spokojniej, bo artyleria tu nie sięga. Rakiety jednak nadal lecą z Biełgorodu. Charkowianie nadal nie czują się bezpiecznie, ale wiedząc o tym, co działo się w obwodzie, nie narzekają.

Rosjanie cofając się, najwyraźniej byli wściekli. Zaczęli bombardować elektrownie cieplne. Kiedy bombardowali charkowską, widzieliśmy z okna czerwoną łunę na cały horyzont, naliczyliśmy cztery wybuchy, od razu zniknął prąd. Na miejscu zginął pracownik elektrowni. Służby komunalne, jak zawsze, błyskawicznie naprawili zniszczenia i już po paru godzinach mieliśmy prąd. Oczywiście nie wszystkim tak się wiodło, to zależało od miejscowości. Ukraińców nie można zastraszyć brakiem prądu. Trochę wiary i cierpliwości – i wszystko wraca do normy. Nasze służby są przygotowane do wszystkiego.

Szkoda każdej kolejnej ofiary. Ale nic już nas nie zaskakuje – taka jest nasza codzienność. W ciągu ostatnich kilku miesięcy była tylko jedna cicha noc, noc po której trudno było uwierzyć, że nikt nie ucierpiał, że wszyscy żyją. Wczoraj byłam w Charkowie, jakoś spokojniej tam się czułam niż zazwyczaj. Ludzie idą do swoich spraw, kawiarnie są czynne, transport kursuje. „Tak jak kiedyś” – pomyślałam. Może wkrótce wrócimy nareszcie do domu. „Nie wrócimy” – stwierdziłam jednak, przeczytawszy poranne wiadomości. Jest jeszcze za wcześnie.

Margaryta Kondratenko

X