Przystanek „Nawalny”

Przystanek „Nawalny”

Od wielu dni media szeroko komentują próbę otrucia, leczenie, powrót do Rosji i aresztowanie Aleksieja Nawalnego, poświęcają wiele miejsca demonstracjom, w których w 128 miejscowościach wzięły udział tysiące ludzi, lecz wypowiedzi analityków, dziennikarzy i polityków dowodzą, że diagnoza sytuacji w Rosji jest często zero-jedynkowa, a wizerunek Nawalnego bardzo uproszczony, kreowany według jednego ze schematów.

Pierwszym z nich, najbardziej chyba oczywistym, jest obraz walczącego z reżimem demokraty, nieustraszonego opozycjonisty, który gotów jest poświęcić własne życie, a przynajmniej raz jeszcze je zaryzykować, przyjeżdżając do kraju, w którym czeka go w najlepszym wypadku areszt lub więzienie, a w najgorszym kolejna, tym razem zapewne udana, próba zabójstwa. Równocześnie jednak dało się słyszeć głosy, że Nawalny musiałby być co najmniej nieodpowiedzialny, bądź pozbawiony instynktu samozachowawczego, aby przekraczać rosyjską granicę, dlatego sprawa ta musi mieć drugie dno.

Jedni stwierdzili, że pozostając na obczyźnie działacz skazałby się na zapomnienie. Znalazłby się nawet nie na marginesie, a poza nawiasem polityki, dzieląc los Chodorkowskiego. Inni dowodzili, że zdecydował się na taki krok, gdyż dano mu gwarancje bezpieczeństwa. Opinie co do ich charakteru były wszakże podzielone. Ktoś upatrywał je w postawie zachodnich polityków, którzy po próbie zamordowania Nawalnego mieliby baczniej przyglądać się poczynaniom Kremla i w niejasny sposób wymuszać utrzymanie go przy życiu, gdyż tego oczekiwali ich wyborcy. Zapominano przy tym, że arsenał środków, jakimi dysponuje Zachód, jest ograniczony – wątpliwe, aby groźba potencjalnych sankcji mogła powstrzymać skrytobójców. Z drugiej jednak strony podniosły się głosy, że gwarantem spokoju Nawalnego miało być samo FSB.

Postawiono bowiem tezę, jakoby miał on być agentem służb specjalnych, mającym za zadanie kontrolowanie opozycji. Cała sytuacja byłaby zatem grą, swego rodzaju ustawką, dzięki której FSB będzie mogła zmienić prezydenta. Służby mogłyby zastąpić człowieka, któremu są podporządkowane, kimś, kogo podporządkują sobie. Jako dowód na słuszność takich przypuszczeń wskazywano film przedstawiający pałac Putina, opublikowany przez Nawalnego. Fakt jego pojawienia się interpretowano jako dowód na rozgrywki na szczytach władzy wskazując, że bez aprobaty wysoko postawionych osób niemożliwe byłoby sfilmowanie tak pilnie strzeżonego obiektu. Przy okazji przypomniano pojawiające się co pewien czas pogłoski o słabym zdrowiu Putina, snując iście spiskową teorię.

W ten sposób niektórzy podchwycili i zmodyfikowali zarzuty o agenturalnych powiązaniach opozycjonisty, od których roi się w rosyjskich mediach. Tam jednak, co oczywiste, przedstawia się go jako człowieka opłacanego albo przez Stany Zjednoczone, albo przez Niemcy. Nawet na forum Dumy Państwowej Nawalnego oskarżono o to, że jest „przywiezionym z Niemiec agentem, który ma zakłócić demokratyczny proces wyborczy w Rosji”. W opinii części Rosjan jest to zarzut dyskredytujący polityka, z pewnością też w świetle prawa może utrudnić mu działalność w ojczyźnie i pracę jego fundacji.

Należy tu wspomnieć, że jest to praca i tak niełatwa, gdyż Nawalny musi nieustannie kreować pożądany przez niego wizerunek, a poza przestrzenią wirtualną jest to niemal niemożliwe. Podporządkowane władzy media unikają nawet podawania jego nazwiska, nie wspominając już o jakichkolwiek wzmiankach mogących wzbudzić zainteresowanie działalnością kogoś tak niewygodnego dla Kremla. Co za tym idzie osoby, które nie posługują się Internetem, zwłaszcza przedstawiciele starszego pokolenia, znają zwykle jednostronny obraz Nawalnego.

Z kolei poza granicami kraju jest on często postrzegany jako postać skrajnie różna od polityków obecnie sprawujących władzę, choć coraz częściej można też spotkać się z opiniami, iż Nawalnego trudno jest określić mianem demokraty i bliżej mu do nacjonalisty. Przypomina się, że deklarował powstrzymanie się od głoszenia haseł ustąpienia wojsk okupacyjnych z Krymu, choć zarazem mówił, że jest świadom, iż Rosja pogwałciła prawo międzynarodowe. Równocześnie jego postawa tłumaczona jest tym, że zapowiedź przyszłej normalizacji stosunków z Ukrainą, zgodnej z oczekiwaniami Kijowa, byłaby równoznaczna z utratą szansy na przejęcie części elektoratu Władimira Putina i w tym kontekście ostrożność polityka jest uprawniona. Niejeden komentujący był w stanie wybaczyć takie słowa łudząc się, że po objęciu władzy Nawalny natychmiast oddałby Krym Ukrainie. Z rzadka tylko pojawiają się głosy wskazujące, że snucie takich prognoz jest nieuprawnione, gdyż argument konieczności utrzymania jak najszerszego kręgu zwolenników mógłby być już stale podnoszony. Potencjalna demokratyzacja Rosji przez Nawalnego odbyłaby się zatem na rosyjskich warunkach, prawdopodobnie z lekceważeniem oczekiwań innych państw.

Aleksiej Nawalny wydaje się być człowiekiem świadomym potrzeby przeprowadzenia reform gospodarczych, społecznych i politycznych. Nie mniej póki ich nie wdrożono izolacja Rosji jest pożądana, gdyż tylko w opozycji do całego świata można budować dumę jej obywateli. W konfrontacji z innymi krajami mogłoby okazać się, że król jest nagi, a po imperium pozostało jedynie wspomnienie, o czym Nawalny musi wiedzieć. Dlatego też gdyby sięgnął po najwyższy urząd w państwie nie mógłby zrezygnować z podtrzymywania mitu Wielkiej Rosji i nie pozwoliłby sobie na radykalne zmiany, o których śni zachód. Oznaczałyby one konieczność wykreowania nowego opium dla mas, pozwalającego Rosjanom wierzyć, że są centrum wszechświata, a to jest obecnie niemożliwe.

Doskonale też wie o tym Putin, którego odejście w polityczny niebyt jest dziś mało prawdopodobne. Nie dlatego, że prezydent ma wciąż znaczne poparcie w społeczeństwie czy dlatego, że Nawalny nie ma go w wystarczającym stopniu. Przede wszystkim dlatego, że byłaby to klęska wizerunkowa państwa zamieszkanego przez ludzi przeświadczonych o wyjątkowości i potędze Rosji. Ani służby specjalne, ani żadna opozycja nie mogą dopuścić, by cokolwiek zachwiało tym przekonaniem. Potencjalny następca Putina musiałby bowiem poradzić sobie z problemem w zasadzie nie do udźwignięcia – z powstrzymaniem buntu rozczarowanego społeczeństwa i zapewnieniem jedności państwa w sytuacji, w której nie mógłby Rosjanom dać nic w zamian, a już na pewno nie mógłby ich kupić poprawą poziomu życia. Dlatego też obywatele są wciąż utrzymywani w przekonaniu, że mają udział w państwowej wielkości, skoro nie mogą mieć udziału w bogactwie. I dlatego film o pałacu Putina wzbudzi z pewnością większe emocje na Zachodzie, niż w Omsku, Wołgogradzie czy Chabarowsku. „To prezydent, jest niemal jak car, jemu się to po prostu należy” skwituje niejeden, dumny, że choć sam ledwie wiąże koniec z końcem to ma nad sobą głowę państwa, która może zaimponować całemu światu.

Ludzie zwykle lubią swoją stabilizację, wydaje się więc, że zmiana na stanowisku prezydenta Federacji Rosyjskiej jest dziś niemożliwa – nie dojrzeli do niej sami Rosjanie. Czy są na nią gotowe nienazwane z imienia i nazwiska szare eminencje? Tu należałoby postawić pytanie, czy im się to zwyczajnie opłaca i czy istnieje powód, dla którego właśnie teraz powinno się wymienić Putina na Nawalnego. Jeśli pominiemy opowieści o złym stanie zdrowia Władimira Władimirowicza, to jedynym zasadnym argumentem wydaje się być ten, wedle którego byłby to warunek utrzymania przez Rosję istotnej pozycji w międzynarodowych rozgrywkach. Zagrożonej choćby dlatego, że zmiana na stanowisku prezydenta Stanów Zjednoczonych może wpłynąć na marginalizację Moskwy, a otwarcie nowego frontu w dowolnym miejscu na świecie może okazać się zbyt kosztowne dla kraju zmęczonego pandemią i osłabianego przez niskie ceny surowców energetycznych. Wtedy nowa postać na kremlowskim tronie stałaby się gwarancją nowego rozdania.

W takim kontekście rozważania, czy Nawalny byłby lepszy od Putina stają się bezpodstawne, gdyż byłaby to zmiana zaledwie kosmetyczna. Dywagacje takie są bezzasadne także dlatego, że mylne jest pokutujące m.in. w Polsce przekonanie, że następca obecnego prezydenta FR musi być liberałem, demokratą, pacyfistą i człowiekiem prozachodnim. Mieszkańcy Rosji tego nie oczekują, a takie zwodnicze myślenie może sprawić, że przeoczymy moment, w którym dobrze znanego przywódcę zastąpi ktoś, z kim jeszcze trudniej będzie układać relacje.

Chociaż wydaje się, że jeśli mielibyśmy obecnie wybierać między Putinem a Nawalnym to powinniśmy postawić na tego drugiego, to trzeba rozważyć, czy naprawdę musimy na kogoś stawiać, czy obecne wydarzenia nie są tylko przystankiem na drodze do demokracji, a nie stacją końcową? Zakładając optymistycznie, że demokracja kiedykolwiek zagości w Rosji, bo to, że pragnie jej ogromna część świata nie oznacza wcale, że chce jej cały świat.

Agnieszka Sawicz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X