Demokracja fasadowa Young people with banner at social meeting. Opinion, crowd, cityscape flat vector illustration. Politics and democracy concept for banner, website design or landing web page

Demokracja fasadowa

Nie jestem krytykiem demokracji. Więcej, wielu jej rozwiązań jestem zwolennikiem! Może właśnie dlatego przyglądając się temu w jakim systemie żyjemy i jak jego mechanizmy „zabezpieczają” wierność wielu podstawowym założeniom systemu demokratycznego nie potrafię powstrzymać się od stwierdzenia, że żyjemy nie w „demokracji”, a w „demokracji fasadowej”.

Wyjaśnienia pocznę od deklaracji
Tradycyjnie, nie zamierzam chwalić, krytykować, czy oceniać – to, pokornie i z wiarą w zdrowy rozsadek czytelników przezacnego Kuriera Galicyjskiego – czytającym te słowa zostawiam. Oczywiście mam swoje oceny, mam przekonania, wierzenia i sympatie. Jednak już wiele lat temu, zaczynając pisać felietony w Kurierze, postanowiłem przedstawiać jego czytelnikom – wszędzie tam, gdzie to tylko możliwe – „materiały do przemyśleń” raczej, a nie „gotowce”. Z wielu rozmów ze śp. Mistrzem (red. Mirosław Rowicki) wiem, że takie podejście było i jest cenne (On tak uważał) gdyż szanuje zarówno przekonania i wierzenia czytelnika, jak też jest swoistą deklaracją wiary w jego przyzwoitość i intelekt. Dlatego, chociaż wiem iż wielu oczekuje ode mnie jednoznacznych deklaracji „za” bądź „przeciw” (w różnych sprawach), nie zamierzam wykorzystywać łamów Kuriera do światopoglądowej agitacji, lecz do wskazania na mechanizmy, zależności i zmiany zazwyczaj niedostrzegane, pomijane, lekceważone lub skryte.

Po pierwsze – lata płyną
Podobno Winston Churchill powiedział kiedyś, że demokracja jest najgorszym z możliwych systemów, ale że lepszego póki co nie wymyślono. Przytaczam te słowa (dla poniższych rozważań nie jest ważne, czy rzeczywiście wypowiedziane przez Churchilla czy nie) by uzmysłowić wszystkim czytającym, iż jakoś tak się stało, że większość z nas zapomniała o ważnym aspekcie demokratycznego systemu – nie jest on doskonały. Jeśli zaś tak, to automatycznie nie jest on ani niezmienny, ani wieczny. Może inaczej – nie jest on ostateczny i nie jest końcem historii. On się starzeje i bez odpowiadających na wyzwania nowych czasów zmian (a brak ich od przynajmniej kilku – kilkunastu dziesięcioleci) pracuje coraz gorzej. Demokracje, jej główne zasady, niezmienne już tak długo, „nie nadążają” za zmianami w społeczeństwach, w technologiach, w ludzkiej mentalności. Starzeją się i tyle (przypominam – przecież nie są doskonałe). Pisząc „nie nadążają” mam na uwadze nie to, iż powinny one „zdradzić” demokrację i dostosować się do współczesności, lecz to, że powinny tak się zmienić, by we współczesnych społeczno-technicznych realiach zabezpieczyć funkcjonowanie demokracji właśnie. Tymczasem – pomimo deklaracji i wszechobecnych do niej odwołań – mamy coraz mniej „demokracji w demokracji”

Wszystko się zmienia
Co do tego, że wszystko się zmienia (i to coraz szybciej) chyba nikogo specjalnie przekonywać nie muszę. Przy czym mam na uwadze zmiany globalnego wymiaru. Świat „się skurczył” (globalizacja, samoloty, telewizja, internet), zmienił się profil uczestnika procesów demokratycznych (chociażby likwidacja analfabetyzmu i aktywizacja wyborców dotąd w wyborach nieuczestniczących, telewizor w każdym domu, powszechność korzystania z komunikatorów i sieci społecznościowych), generalnie sam „Świat” się bardzo zmienił (chociażby koniec świata „binarnego” i transformacja „krajów demokracji ludowej”). Także sposoby uprawiania polityki i prowadzenia wojen uległy zmianie. Przez stosunkowo niewiele lat zmieniło się tyle, że na wymienienie wszystkiego zużyłbym całą dostępną mi „objętość” felietonu, a i tak nie zdołałbym „się zmieścić”! Tak więc – zwracam uwagę na oczywistość – wszystko „w Świecie” się zmienia i to w bardzo realnych wymiarach, a nie w poetyckim sensie. Tymczasem – (niedoskonała przecież) demokracja nie!

Zmiany „w demokracji”? A po co to komu – przecież jest super!
Otóż właśnie że nie jest „super”. Niestety, udowodnić tę tezę mogę tylko przedstawiając konkretne „przypadki” – nie inaczej. Piszę „niestety”, bo w skrajnie spolaryzowanym Świecie (czyli także, a może szczególnie – Polsce i Ukrainie) praktycznie wszystko jest postrzegane jako element politycznej batalii i rozpatrywane czy jest „za” czy „przeciwko” czemuś. Tymczasem – raz jeszcze powtarzam – to co piszę nie jest ani chwalbą, ani krytyką – to przedstawienie bieżącego stanu, nic więcej! Jestem przekonany, że wielu z czytelników Kuriera albo doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że w związku z powszechnymi i lawinowymi zmianami „stara, dobra demokracja” się zestarzała właśnie i już nie zabezpiecza tego co zabezpieczać powinna. Ci zaś, którzy nie mają świadomości takiego stanu rzeczy, odczuwają niekiedy to, że jednak coś z tą demokracją jest „nie tak”. Jeśli więc, z całym szacunkiem dla celów i idei tej „starej demokracji” chcemy by ona „panowała” nam nadal (a wierzę że większość z nas chce), rzeczywiście i realnie, a nie „fasadowo” i deklaratywnie, potrzebne są w niej zmiany. Zmiany, które z jednej strony uczynią jej zasady innymi, a z drugiej, zabezpieczą realizacje jej „starych” celów. Aby to umożliwić, przed rozpoczęciem „kuracji” potrzebna jest diagnoza. Diagnozy nie stawiam, pozostawiając to czytelnikom, ale na chorobę i jej przyczyny (niektóre tylko) uwagę staram się zwrócić.

Najważniejsze – „uczestnicy demokracji” się zmienili
Demokracja nie jest autonomicznym bytem. Może istnieć w społeczeństwach, grupach organizacjach – nie inaczej. Jej „obraz” zależy od „stanu” jej „nośników” i realiów, w których im przychodzi funkcjonować. Każda zmiana „nośnika” i „realii” wpływa więc na skuteczność demokracji. Właśnie – „nośnik”. Przez te wszystkie lata które upłynęły od „skostnienia” podstawowych pryncypiów demokracji zmienił się „profil” „demokraty” i jest tego kilka przyczyn. Po pierwsze, u zarania współczesnych demokratycznych systemów (piszę o tych zachodnich) w procesach demokratycznych (kandydowanie, głosowanie, przynależność do politycznych partii) uczestniczyło znacznie mniej niż dzisiaj obywateli. Już chociażby to, że umiejętność czytania i pisania była daleko nie wszystkim właściwa, ograniczało liczbę uczestników demokratycznych procesów i wpływało na ich charakter. Wraz z (praktycznie) całkowitą likwidacją analfabetyzmu sytuacja się zmieniła – kto śmie temu zaprzeczyć? Wykluczeni dotąd (pomimo posiadania praw) z demokratycznych procesów obywatele otrzymali instrument pozwalający im się „w demokrację włączyć”. Po drugie, wielu z nich, pomimo posiadania demokratycznych praw i umiejętności pisania i czytania nadal pozostałaby „demokratycznie bierna” gdyby nie… postęp techniczny! Najpierw radio i telewizor, a teraz internet w każdym (praktycznie) domu! One przekonują, zachęcają, straszą nawet – wszystko, by obywatel stał się „demokratycznie aktywnym” – no i obywatel „się staje”…

Zdawać by się mogło, że to bardzo dobrze – im większa liczba obywateli uczestniczy w demokratycznych procesach, tym lepiej! Niestety, przynajmniej z moich analiz wynika, że to nie tak! Nie chcę prowadzić filozoficznych rozważań na temat tego, czy aby na pewno zawsze (i czy w ogóle) „ilość przechodzi w jakość” i ograniczę się do jednej, konkretnej kwestii. „Nowy”, „aktywizowany” demokrata zazwyczaj chętnie korzysta ze swoich praw. Problem w tym, że nie zawsze jest gotów przyjąć na siebie związane z tymi prawami obowiązki, a po drugie – przepraszam, ale to tak właśnie – daleko nie zawsze podejmuje jakiekolwiek wysiłki (w tym intelektualne) by tym prawom w sposób odpowiedzialny sprostać.

Spodziewam się ostrych reakcji na myśl ostatnią, więc wyjaśnię dokładniej. Od lat śledzę przeróżne wyniki badań socjologicznych, politologicznych i sondaży i ze smutkiem konstatuję, że około 80% uczestniczących w przeróżnych procesach wyborczych (wybory – „święto demokracji”) głosuje kierując się nie logiką i znajomością programów, mechanizmów oraz prawa, a emocjami, Nawet, gdy części tych (około) 80% wydaje się, że realizując swe demokratyczne prawa podejmują oni logiczne decyzje – to nie jest tak. Ich niewiedza (z różnych dziedzin), stosowane przez beneficjentów demokratycznych „ułomności” polityczne technologie, radiowo-telewizyjno-internetowy „szturm” na ich emocje – niebywale często skutkują uleganiu kłamstwom i manipulacjom.

Tylko jeden przykład – ostatnie ukraińskie wybory prezydenckie i kwestia opłat komunalnych. Obietnica znaczącej obniżki tych opłat miała wpływ na głosujących. Zgoda, może nie była to kwestia decydująca, ale nie była też czymś bez znaczenia. Rezultat – miażdżące zwycięstwo obiecującego. Po wyborach – słuszne i zgodne z prawem oświadczenie. Ustalanie taryf na komunalne opłaty nie leży w kompetencjach prezydenta! Koniec, kropka, prawda! Winien ten co obiecywał? Tak, ale nie tyko! Winni także ci, którzy uwierzyli! Którzy nie wiedzieli, nie spytali, nie sprawdzili – czyje to kompetencje i czy obietnica jest realna. To tylko jeden przykład tego, jak „nowy” (przeważnie) demokrata daje się „nabierać. Przykłady podobnego mechanizmu – bazowania na niewiedzy wyborców – można mnożyć bez końca.

Polaryzacja, dychotomia i instynkt stadny
Globalizacja, a już szczególnie skrócenie czasu przekazywania informacji (chociażby internet) sprzyjają kilku związanym ze sobą zjawiskom. Łatwość wyrażania i propagowania poglądów (w tym skrajnych) i obawa przed znalezieniem się w ogniu (także nadzwyczaj chamskiej i nieuczciwej) krytyki powodują, że wiele osób bądź szuka „współwyznawców” bądź poszukuje bezpieczeństwa w „stadach”. (Uwaga! Nie używam tego pojęcia w jego pejoratywnym sensie!). Nie chcą, nie widzą sensu, nie dostrzegają korzyści, boją się bycia niezależnym. Stają się więc częściami przeróżnych grup i środowisk, w których są akceptowani, w których jest bezpiecznie i miło, a ich brak wiedzy i rezygnacja z indywidualnego myślenia oraz ocen jest uznawana za zaletę. Grupy te zazwyczaj ewoluują w stronę ekstremizmu – tak jest najłatwiej – i z czasem nie są w stanie postrzegać świata takim jaki on jest w rzeczywistości.

Aby nie być gołosłownym proponuję sobie przypomnieć jak wyglądała dyskusja i walka polityczna w Polsce (chociażby metody, standardy, słownictwo) lat temu piętnaście – dwadzieścia, a jak wygląda teraz. Uwaga! O stan, nie o winę pytam! Dzisiaj jest to „stadna”, skrajnie spolaryzowana scena, postrzegająca „drugą stronę” poprzez dychotomiczne (negatywne oczywiście) okulary, przy jednoczesnym wykorzystywaniu tych okularów (a jakże! – pozytywnych) do patrzenia na siebie. Króluje nienawiść i chęć niszczenia „przeciwnika”, a nie miłość i pragnienie budowania wspólnego – nie oceniam, a konstatuję jedynie. Potrzebna jest wiedza i rozwaga aby się w podobne nie dać „wmanewrować”. Niestety, wielu „nowych” uczestniczących w demokracji nie chce i nie podejmuje wysiłków by taką wiedzę posiąść, z rozwagi rezygnuje, a bycia „nie takim jak wszyscy” się boi. Zgoda, możliwe, że kiedyś tak też bywało, jednak nie aż tak.

„Demoludy” się zdemokratyzowały
To często pomijana kwestia – po roku 1991 (z różnymi wariacjami) „homo sovieticus” otrzymał dostęp do instrumentów demokracji. Niby wszyscy rozumieją, że lata władzy radzieckiej i od niej uzależnienia nie przeszły bez śladu, ale mało kto chce rozumieć, iż skutki tego odczuwamy nadal. Problem dotyczy nie tylko byłych radzieckich republik, ale i państw dawnego „obozu demokratycznego”. Skoncentrowana propaganda, apoteoza oczywistego kłamstwa, dwutorowość myślenia, relatywizm wartości, cynizm, hipokryzja i wiele, wiele jeszcze – nie „odeszły” bez śladów. Śmiem twierdzić, że do dzisiaj mają wpływ na kształtowanie sposobu prowadzenia politycznego dialogu i na ustanawianie standardów – nawet w duszach opozycjonistów i demokratów z byłych krajów „demokracji ludowej”. System demokratyczny, ten zachodni system demokratyczny, absolutnie się nie przygotował do przyjęcia wielomilionowej rzeszy „nowych” demokratów – z ich mentalnością, z ich marzeniami, z ich kompleksami. Dzisiaj to także oni „kierują” demokracją – vide Kanclerz Niemiec i premierzy/prezydenci większości państw środkowo-wschodniej Europy chociażby. Zresztą nie tyko wielcy – obywatele także.

Czwarta władza
Wiara w istnienie i skuteczność świętego dla demokracji trójpodziału władzy jest dzisiaj naiwnością. Mniejsza z tym, że ta koncepcja ma ponad 200 lat – nie wszystko co stare jest złe. Nie o wiek tutaj chodzi. Chodzi o to, że przez owe 200 lat niebywale wiele się w świecie zmieniło (chociażby profil demokraty/wyborcy – patrz wyżej) i „trój system” – chociaż mało kto to przyznaje oficjalnie – sam się zmienił. Najważniejsze – istnieje „czwarta władza”! Dysponenci informacji, właściciele tytułów gazet, stacji telewizyjnych, grup społecznościowych, radia, serwerów i wszelakich innych środków mogących służyć/być użytecznymi w formowaniu opinii społecznej. Demokratyczny system, skamieniały wiele lat temu podobnego nie przewidział i na podobne nie jest gotowy. Logiczne – nie radzi z tym sobie. Oczywiście oficjalnie (to właśnie jest ta „fasada”) wszystko jest w porządku – wolność słowa, tolerancja, wielość poglądów, wolny rynek. Proponuję jednak choć na chwilę wyjść poza swe polityczno-ideologiczne sympatie i antypatie i zastanowić się czy to tak rzeczywiście „wszystko jest w porządku”. Ja uważam, że nie.

„Środki masowej informacji” już nie tylko informują, relacjonują i wyjaśniają, ale stały się w polityce „mocą sprawczą’ (znaczna część z nich, choć nie wszystkie). Jako, że „stara” demokracja nie przewidziała np. powstania internetu i sieci społecznościowych (co zrozumiałe), znajdują się one (zasadniczo) poza demokratyczną kontrolą, same ustalają sobie standardy i… mają wielki wpływ na funkcjonowanie demokracji. Proponuję więc zastanowić się nad tym jakie są efekty działania „czwartej władzy”, gdy jej „produkty” trafiają na dysponującego ograniczoną wiedzą, pozbawionego daru lub chęci krytycznego myślenia, sztucznie aktywowanego wyborcę/demokratę.

Niektóre ideały, to dzisiaj ideały naiwne
Demokratyczny trójpodział władzy naiwnie zakłada apolityczność sądów. Tak, wiem co piszę! Naiwnie! Uważam bowiem, że o ile niegdyś, przed postawieniem odbiornika radiowego albo telewizora w każdym domu, przed epoką internetu, wreszcie przed skrajną polityzacją wszystkich i wszystkiego można było w podobne – apolityczność i niezależność sądów – wierzyć, to dzisiaj jest to nic więcej jak miła dla ucha demokraty figura retoryczna, część „demokratycznej fasady”. Przecież, do licha, sędziowie i prokuratorzy (także) nie są schizofrenikami i nie żyją równolegle dwoma życiami (przynajmniej taką mam nadzieję). A to znaczy, że mają na nich wpływ artykuły, audycje, komentarze. Także – owi sędziowie (i sędziny) nie żyją „obok” społeczeństwa – są jego częścią. Tym samym, mimo iż formalnie nie są oni członkami partii politycznych, to mają polityczne sympatie i antypatie – można to prześledzić chociażby na przykładzie działań polskich stowarzyszeń „Justitia” i „Ordo Juris”. Sprawa niby oczywista. Niby… A jednak „fasada demokracji” wymaga, żeby „sądy były apolityczne”. No i są (nie tylko w Polsce) – tyle, że deklaratywnie tylko.

Demokracja wymaga zmian
To nie pierwszy raz, gdy rozwój społeczny i technologiczny wyprzedza rozwój, zdawałoby się skutecznego i sprawiedliwego, systemu społeczno-politycznego. Nawet bardzo dawno temu – starożytne Ateny – tak bywało. Ot, była sobie demokracja (lat kilkaset nawet), funkcjonowała, było fajnie i… nagle problemy. Zmieniło się bowiem społeczeństwo, jego sposób myślenia, pojmowanie wartości, marzenia i obawy. „Stara” demokracja nie znajdowała odpowiedzi na nowe wyzwania – wynikły problemy. Znalazł się jednak polityk, który zrozumiał ich istotę (problemów) i zachowując to co w demokracji najważniejsze – demokrację Ateńską zreformował. No i znowu wszystko „fajnie” było.. Przynajmniej czas jakiś.

Tradycyjnie – z długiej listy problemów opisałem tylko kilka
Jak zawsze – temat warty dysertacji. Jak zawsze, mało „miejsca” by napisać o nim wyczerpująco. Jak zawsze – nie proponuję rozwiązań. Mimo tego – uważam, że warto zachęcić do przemyśleń. Co jest istotą demokracji. Gdzie i jak demokracja jest jeszcze skuteczna, a gdzie i dlaczego już nie. Kto i kiedy do demokracji się odwołuje, chociaż jego/jej/ich działania/idee/słowa demokratycznym zasadom przeczą. Co i jak trzeba zmienić by demokracji nie zniszczyć, a jednocześnie przywrócić jej w naszych realiach skuteczność. Pytania, pytania, pytania…

Artur Deska

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X