Przypadek rządzi światem Anna Partyka (ze zbiorów prywatnych Mikołaja Małachowskiego)

Przypadek rządzi światem

Nie jeden już przekonał się o tej maksymie. Kolejne jej potwierdzenie redakcja Kuriera Galicyjskiego otrzymała od Mikołaja Małachowskiego, który zjawił się w redakcji z plikiem kartek i interesującą opowieścią.

Pan Mikołaj, stały czytelnik naszego pisma, opowiedział nam, jak to po dewastacji cmentarza w Bykowni pod Kijowem oglądał materiał o tym w „Wiadomościach” programu TVP Polonia. Uderzyła go krótka, kilkusekundowa migawka, podczas której zauważył na płycie nazwisko, które w pierwszej chwili wydało mu się znajome – Kazimierz Partyka i zasłonięte wiązanką kwiatów miejsce urodzenia – Komarno.

Właśnie w Komarnie mieszkała siostra Kazimierza – Zofia. Tam też poznała Ewę Lisowską, pochodząca z rodziny Partyków. Jej matka, Maria, była jedną z pięciorga rodzeństwa, a wspomniany płk. dypl. Kazimierz Partyka był jej wujem. W okresie międzywojennym rodzina Partyków wystawiła sobie skromny domek w spokojnej dzielnicy Komarna. Wcześniej mieszkali w dzielnicy żydowskiej, ale atmosfera tego miejsca im nie odpowiadała i dlatego przenieśli się na ul. Polową 23.

Ewę Lisowską p. Zofia poznała przez przypadek (kolejny). Pewnego dnia do Komarna przyjechała p. Ewa ze swoją córką i wnukiem, bo chciała zobaczyć rodzinny dom, który w 1946 roku byli zmuszeni opuścić. Do końca nie wiedzieli jaki jest los ich brata Kazimierza. Wiedziano jedynie, że we wrześniu 1939 roku, gdy wycofywał się z wojskiem polskim na Węgry, został przez sowietów aresztowany pod Stanisławowem. Dopiero przy otwarciu tzw. „ukraińskiej listy katyńskiej” okazało się, że spoczywa gdzieś w zbiorowej mogile w lesie pod Bykownią, i właśnie jego nazwisko zostało utrwalone w kamieniu.

Podczas pierwszej wizyty Ewy Lisowskiej w Komarnie sąsiedzi z ul. Polowej zaprosili panią Zofię, aby pomogła im porozumieć się z gościem z Polski, ponieważ nie znali polskiego. Tak się zaczęła znajomość obu pań. Podczas kolejnych wizyt pani Ewa opowiedziała historię rodziny Partyków i przywiozła reprodukcje zdjęć głowy rodziny – babci Anny (co stało się z jej mężem, pan Mikołaj nie wiedział) i całego rodzeństwa – Julii, Broni, Marii, Mariana i Kazimierza. Te fotografie po śmierci siostry pan Mikołaj zabrał do siebie i stąd skojarzył opowieść siostry z tym przez chwilę widzianym nazwiskiem, wyrytym na płycie.

Okazuje się, że rodzina Partyków w Komarnie była powszechnie znana. Pani Anna była znajomą Karola Szajnochy, od dzieciństwa znała Juliana Fałata, późniejszego znanego malarza. I to ona opowiedziała o nim następująca legendę: mały Julian, pasąc krowy, znalazł na pastwisku kilka złotych monet. W tajemnicy przed innymi chłopcami odniósł je ojcu. A ten postanowił za te pieniądze wykształcić syna, i z rodzinnych Tuligłów oddał go do szkoły w Komarnie, a potem we Lwowie. Tak więc, przez kolejny „przypadek” życiowy, wyrósł znany polski artysta-malarz. Pani Anna znała osobiście również hrabinę Lanckorońską, która bywała w Komarnie. Ta część historii rodziny zakończyła się jednak w 1946 roku, a najnowsza rozpoczęła się już w Bytomiu, gdzie rodzina po wojnie osiadła.
Pani Ewa znała wiele rodzinnych historii, opowiadanych przez matkę i jej rodzeństwo. Stąd koniecznie chciała zobaczyć na własne oczy słynne miasteczko Komarno, przejść się ul. Polową i stanąć przed rodzinnym domem. Przed śmiercią było jej to jeszcze dane. I tę cząstkę rodzinnej pamięci przekazała kolejnym pokoleniom – córce i wnukowi, z nadzieją, że będą o tym wszystkim pamiętać i przekazywać dalej.

Krzysztof Szymański
Tekst ukazał się w nr 11 (279) 13-29 czerwca 2017

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X