Przekonanie, że Wrocław to kontynuator Lwowa, jest po części słuszne

Marek Mutor, dyrektor Centrum Historii Zajezdnia w rozmowie z Wojciechem Jankowskim.

Dzisiejsza Pana prezentacja nosi tytuł „Czy powojenny Wrocław zaczął się tutaj?”. Ile w dzisiejszym Wrocławiu jest Lwowa?
Wrocław ma różne źródła swojej tożsamości. Istnieje taka opowieść, że dzisiejszy Wrocław jest przedłużeniem przedwojennego Lwowa. To jest tylko po części prawda, dlatego, że lwowianie, ani mieszkańcy Kresów południowo-wschodnich we Wrocławiu powojennym nie stanowili większości. Stanowili w sumie jakieś 20%, a tylko część z nich to lwowianie. Ale ci ze Lwowa przywieźli kulturę, naukę, pamięć przedwojennej Polski. Na przykład profesor Stanisław Kulczyński, pierwszy rektor Uniwersytetu Wrocławskiego. Całe środowisko kulturalne w dużym stopniu było ukształtowane przez tych, którzy przyjechali ze Lwowa. I oni nadawali ton temu miastu. Również pamiątki historyczne, zbiory Ossolinem, Panorama Racławicka, czy pomnik Aleksandra Fredry, który podróżował po II wojnie światowej, by w końcu osiąść we Wrocławiu, stając się w pewnym sensie również symbolem dla wielu mieszkańców Lwowa. Stąd też utarło się przekonanie, że Wrocław to kontynuator Lwowa – dodajmy, że przekonanie po części słuszne.

Dzisiaj wspominał Pan o tramwajarzach ze Lwowa.
Motorniczy, którzy kierowali we Wrocławiu tramwajami po wojnie, rekrutowali się ze Lwowa. Wtedy był bardzo podobny system techniczny tramwajów elektrycznych. Zaśpiew gwary lwowskiej był słyszalny na ulicach. „Proszę wsiadać, proszę wsiadać” było mówione z lwowskim akcentem, więc można było mieć wrażenie, że gwara lwowska we Wrocławiu króluje. Ona nie utrzymała się ostatecznie, jak i żadna inna gwara, bo żadna z grup, która przybyła z centralnej Polski, czy skądinąd, nie była grupą dominującą. W związku z tym dziś we Wrocławiu mówi się językiem ogólnopolskim, literackim – można powiedzieć. Jest to pewien ewenement – we Wrocławiu nie ma gwary lokalnej, żadna z tych grup nie zdobyła przewagi, wszyscy mówią językiem ogólnopolskim.

Czy opowieści, że lwowianie chcąc poczuć się swojsko w nowym mieście, we Wrocławiu, wsiadając do tramwaju chcieli porozmawiać z motorniczym, ponieważ byli przekonani, że on na pewno jest ze Lwowa, są prawdziwe?
Nie wiem, czy ta, czy inna historia jest prawdziwa, ale na pewno lwowianie po wojnie we Wrocławiu czuli się bardzo obco. Oni musieli to miasto oswajać, szukali swojaków w tym konglomeracie ludzi z różnych stron. Szukali też jakichś punktów zaczepienia w przestrzeni. W bardzo zniszczonym mieście, początkowo jeszcze z nazwami ulic niemieckimi. To był bardzo trudny proces. Nie zdziwiłbym się, gdyby tak się stało, gdyby szukali swoich pośród motorniczych. A jeżeli lwowiak szukał lwowiaka, to motorniczy – to był dobry adres!

Dziś Wrocław jest na pierwszym chyba miejscu pod względem osiedlania się Ukraińców poszukujących pracy. Nie chcę porównywać tych procesów, bo Polaków zmuszono do wyjazdu, a ci ludzie sami wybierają miejsce zamieszkania, ale po latach kierunek wyjazdu jest ten sam. Ukraińcy wyjeżdżają do Wrocławia.
Ten kierunek emigracji jest i dzisiaj, chociaż migracja powojenna to Polacy, którzy przesiedlali się, bądź byli zmuszeni do przesiedlenia do Wrocławia. Dzisiaj przyjeżdżają Ukraińcy, którzy szukają tu swojej szansy życiowej. Staramy się przyjmować ich z otwartymi rękami, ale jest tu i szereg zagadnień relacji polsko-ukraińskich. Powiedzmy otwarcie, te relacje były trudne. Jest tu w pamięci i Wołyń, i to, co się działo w okresie II wojny światowej. W wielu wrocławskich rodzinach jest pamięć trudna. Trzeba to jasno powiedzieć, wiele rodzin od Ukraińców wycierpiało. Ale my, w Centrum Historii Zajezdnia, staramy się sięgać do tych elementów, które są wspólne nam Polakom i Ukraińcom, które mogą budować porozumienie, nie przez zapomnienie historii, a pomimo jej obciążeń. Na przykład, podpisaliśmy umowę z Muzeum Historycznym Lwowa. Będziemy się starać zbudować wspólny projekt dotyczący pamięci Majdanu – całkiem nowych wydarzeń, ale łączących Polaków i Ukraińców. Dziś co siódmy mieszkaniec Wrocławia i okolic to Ukrainiec. Bardzo chcemy, żeby ci ludzie przychodzili do nas, poznawali naszą historię. Chcemy też być na nich otwarci. Chcemy też się uczyć tego, co oni nam powiedzą. Myślę, że Wrocław poprzez swoje powojenne doświadczenie imigracji, odbudowy i zlepiania ze sobą różnych grup społecznych jest przygotowany, żeby przyjmować takich ludzi, którzy mogą też stanowić o jakimś bogactwie naszego miasta dzisiaj.

Wspomniał Pan w czasie prezentacji, że na Majdanie był też wrocławski epizod.
To jest historia, którą mi opowiedział dyrektor Muzeum Historycznego Lwowa Roman Czmełyk. We Wrocławiu pracował chłopak, który usłyszał o Euromajdanie, pojechał tam i zginął. To jest historia, która łączy Wrocław, Majdan i Ukrainę. Będziemy wydobywać tę postać. Ona może być dla nas łącząca.

Zatem do ponownego zobaczenia we Lwowie.

Rozmawiał Wojciech Jankowski
Tekst ukazał się w nr 5 (321) 15-28 marca 2019

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X