Prywatna wojna Polaka z Putinem z archiwum Sławomira Wysockiego

Prywatna wojna Polaka z Putinem

Ze Sławomirem Wysockim rozmawia Artur Żak.

Siedzimy teraz w wyjątkowym czasie i w wyjątkowym miejscu, a mianowicie przy Bazylice Metropolitalnej pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny we Lwowie. Mamy też wyjątkowego gościa. Dzień dobry Sławku.

Kłaniam się wszystkim czytelnikom Kuriera Galicyjskiego.

z archiwum Sławomira Wysockiego

Siedzimy sobie tutaj przy kawce, w przyjemnej letniej atmosferze, ale przed chwilą, dosyć niedawno wróciłeś z miejsc, gdzie tak spokojnie nie jest. Gdzie byłeś ostatnio?

Jeżdżę na trasie Lublin – Lwów – Charków – Bachmut. Chociaż teraz nie Bachmut a okolice, Bachmutu. Ostatni rok mojego życia to 25 wyjazdów na Ukrainę. Od początku maja zeszłego roku, na bieżąco, cały czas staram się być i jak tylko mogę pomagać Ukrainie.

z archiwum Sławomira Wysockiego

Ta pomoc, z którą przyjeżdżasz, jest to pomoc dla cywilów. Czy działasz w jakiś innych obszarach?

Pomagam głównie ludziom walczącym na froncie, więc to jest pomoc w zakresie pomocy humanitarnej, ale tylko militarnej. Współpracuję z batalionem czeczeńskim imienia Szejka Mansura, z Ukraińcami oraz Polakami walczącymi tutaj na tej wojnie. Staram się ich zaopatrywać we wszystko co jest potrzebne: od butów po hełmy, kamizelki i wyposażenie wojskowe. Tym się zajmuję od ponad roku. Regularnie przywożę pomoc na swoich plecach. Przez ostatni rok, a dokładniej przez ponad 13 miesięcy, bo już powoli tracę rachubę czasu, przywiozłem około trzech ton tego typu sprzętu.

Faktycznie, imponujący wynik. Sprzęt kosztuje, kosztuje również logistyka. Jak pozyskujesz fundusze na pomoc?

Jakby to powiedzieć? Powiem tak, jak na to pytanie odpowiedziałby mój dziadek: urodziłem się milionerem. Trochę śmieszne, ale pracowałem przez lata w Londynie. Mieszkałem w Londynie przez prawie 25 lat, więc na początku wojny miałem oszczędności. Te właśnie oszczędności przeznaczyłem na cele wojskowe. Mam pewne dochodyw Polsce z wynajmu domu, więc nie potrzebuję bieżących dochodów. Jednocześnie staram się pozyskiwać pewne fundusze przy współpracy z bliskimi znajomymi. Lecz zasadniczo są to moje własne pieniądze, pieniądze, które kiedyś miałem przeznaczyć na wyremontowanie domu. Dom stoi, będzie stał, a remont się przeciągnie w czasie. Mam nadzieję, że już niedługo będę mógł znowu zacząć remont mojego domu. Po prostu z własnych pieniędzy już kilkaset tysięcy złotych wyłożyłem na tę wojnę.

Muszę przyznać, że to wyjątkowa sytuacja. Dlaczego akurat Ukraina? Dlaczego udział w tej wojnie? Dlaczego pomagasz ukraińskim żołnierzom?

Jestem związany z Ukrainą rodzinnie od ponad 80 lat. Tutaj wiosną czterdziestego roku w Charkowie został rozstrzelany brat mojego dziadka, 26 letni Klemens Wysocki, który był nauczycielem na terenach dawnej wschodniej Rzeczpospolitej we wsi Nieńkowicze na pińszczyźnie, koło Pińska, koło Mroczy. Teraz jest to na granicy polsko białoruskiej. Rozpoczął tam pracę w 1936 roku. W 1939 został pojmany przez Rosjan. Walczył jeszcze we wrześniu na terenach wschodnich. Został umieszczony w obozie w Bielsku i tam wiosną 1945 roku został zamordowany. Po otwarciu cmentarza katyńskiego w Charkowie był to stały cel mojej pielgrzymki rodzinnej 17 września. Więc związany jestem z Ukrainą od ponad 20 lat, a tak naprawdę od 80, bo nie lubię ruskich od pokoleń. Zresztą mam to w genach, nie mogę ich lubić, zwyczajnie nie mogę. Wojna z Rosją to coś, co jest zapisane w moich genach i jest przekazywane z pokolenia na pokolenie – nienawiść do nich. Gdy 28 marca ubiegłego roku Rosjanie zbombardowali cmentarz katyński, jedna z tych bomb centralnie trafiła w miejsce, które było upamiętnione nazwiskiem Wysocki. Są tam 4 tysiące nazwisk, po prawej i lewej nazwiska zostały nienaruszone, a bomba trafiła centralnie w miejsce z nazwiskiem Wysocki. Gdy trafili w Klemensa, ta wojna stała się moją wojną personalną. Tak, to jest moja personalna wojna z Putinem i będę ją prowadził do końca. To jest mój własny wybór, więc do momentu zwycięstwa, będę ją kontynuował z pomocą swoich przyjaciół. Stać mnie na to i całym swoim sercem jestem zaangażowany w ten konflikt, dlatego pomagam.

z archiwum Sławomira Wysockiego

W tej chwili uzyskałem kontakt z Polskim Korpusem Ochotniczym. Spotkałem się z dowódcą i też będę im pomagał . Każdy wyjazd to nowe możliwości pomocy. Nie ograniczam się do mojego czeczeńskiego batalionu, pomagam również znajomym ze Lwowa, którzy walczą na froncie. Za każdym razem jest ktoś nowy, komu mogę pomóc. Możliwości są niewyczerpane. Trochę wyczerpują się możliwości załatwiania sprzętu, ale przy dużej pomocy ludzi z Polski, którzy przysyłają mi jakieś mundury, sprzęt z demobilu, daję radę. Chciałbym podziękować wszystkim moim polskim znajomym, którzy są czasem tylko znajomymi z Facebooka. Oni też naprawdę, bardzo mi pomagają i za każdą paczkę, która teraz przychodzi na paczkomat Krasnegostawu, szczerze dziękuję. Wszystkie te rzeczy przekazuję do rąk własnych. Nigdy niczego nie zostawiałem na żadnym magazynie. Wszystko oddaję bezpośrednio dla ludzi walczących. Moja pomoc jest związana z tym, że ja pomagam ludziom, których znam, niestety w wielu przypadkach trzeba powiedzieć, że znałem. Jest to już specyfika tej wojny, że wielu z tych, którym pomagałem, niestety nie będę już mógł więcej pomagać. Ale są ciągle nowi, którym będę pomagał.

z archiwum Sławomira Wysockiego

Wróciłeś z kolejnego wyjazdu do swoich przyjaciół z batalionu czeczeńskiego imienia Szejka Mansura. W jakich okolicznościach ich poznałeś? Jak to się stało, że Polak pomaga na wojnie Ukrainy z Rosją, współpracując z Czeczenami?

Kontynuuję tradycje polskich Tatarów, chociaż nie jestem może do końca związany z nimi, ale wiem, że wśród Polaków są także polscy Tatarzy, od siedemnastego wieku mieszkający w Polsce. Poznałem w maju ubiegłego roku głównego muzułmańskiego kapelana Ukrainy, który zapoznał mnie z czeczeńskim batalionem. Dostałem wtedy od niego bojową naszywkę batalionu i tę naszywkę cały czas noszę z dumą na swoim mundurze i nigdy jej nie zdejmuję. Przez kontakt z Hadżi Muratem uzyskałem kontakt z batalionem, a że batalion ten jest batalionem ochotniczym, więc potrzebuje bardzo dużej pomocy. Niewielką pomoc uzyskuje od ukraińskiej armii. Wszystko, czym walczą, to jest albo sprzęt zdobyczny na Rosjanach, albo modyfikowane różnego rodzaju rzeczy. Widziałem w batalionie wyrzutnię przeciwpancerną zrobioną z gaśnicy przeciwpożarowej, w której do środka był wsadzony trotyl wyciągnięty z miny.Właśnie im pomagam, bo jest to pomoc, którą wiem komu daję. Mówią o mnie „mój brat”, tak mówią. Nie jestem muzułmaninem, ale staram się zawsze zachowywać tak jak oni. Spędziłem z nimi prawie cały ramadan, więc przestrzegałem postu w czasie ramadanu. Tak samo jak oni pościłem, będąc wtedy na terenach pod Bachmutem. To nie jest tak, że jeśli wejdziesz między wrony, musisz krakać jak i one, bo to nie są żadne wrony, a ja nie kraczę. Szanuję i poznaję ich kulturę. W moim domu zawsze był Koran. Od 1986 roku miałem tę książkę i często ją podczytywałem, a teraz mam ją zawsze ze sobą. W Charkowie możemy czasami prowadzić dyskusje religijne. Chłopacy wiedzą, że ja nie do końca zostanę, jakby to powiedzieć, wyznawcą ich religii, ale mamy naprawdę sporo tematów na nocne rozmowy i są to rozmowy o życiu, rozmowy o religii. Znam medyków, którzy tam działają na froncie. Jednym z nich jest Said, czyli główny mufti Ukrainy, który jeździ na front od początku tej fazy konfliktu, bo ta wojna trwa od 2014 roku. Pełnowymiarowa faza tej wojny, to tylko kontynuacja tego, co zaczęło się w 2014 roku, a ja z tą wojną związany jestem od 2015 roku, gdy po raz pierwszy byłem w Mariupolu u przyjaciół mojego kolegi z batalionu Azow. Tam po raz pierwszy dotknąłem i usłyszałem tę wojnę, bo w 2015 roku w Mariupolu piłem wódkę z Azowcami, gdy jeszcze kilka kilometrów od nas toczyły się ciężkie walki o utrzymanie Mariupola w rękach ukraińskich.

z archiwum Sławomira Wysockiego

Coraz częściej słyszy się w Polsce (zaznaczę, że jest to oczywiście margines), hasło, że to nie jest nasza wojna. Co powiedziałbyś ludziom, Polakom, którzy próbują przekonać innych Polaków, że ta wojna nie jest wojną polską?

Ta wojna toczy się na naszym podwórku, po prostu na naszym ogródku przed domem. Pamiętam, jak kiedyś, przy wódce, jeden z moich ukraińskich kolegów powiedział:„Jeszcze Polska nie zginęła, póki my żyjemy”. Chodziło mu o to, że oni tu utrzymują tę wojnę z daleka od naszych granic. Ta wojna wcześniej czy później mogłaby przenieść się na moje podwórko. Krasnystaw, w którym mieszkam, leży tylko 70 kilometrów od granicy. To miasto było bombardowane i niszczone w czasie pierwszej wojny światowej dwa razy przez Rosjan. Mojego dziadka w 1944 roku Rosjanie chcieli zabrać i wywieźć na Sybir. 22 lipca przyszli po niego i ocalał tylko dlatego, że zapytali go, gdzie mieszka Wesołowski, bo nie wiedzieli, z kim rozmawiają. Dzięki temu ja jestem na tym świecie. Babcię zabrano do ubeckiej katorgi na trzy tygodnie. Babcia była wtedy w szóstym miesiącu ciąży. Dziadek do połowy 1945 roku siedział w lesie. Został trochę przez przypadek Żołnierzem Wyklętym.

z archiwum Sławomira Wysockiego

Po tym co widziałem w Charkowie, co widziałem w Bachmucie, jak zdewastowany jest Izium i Borodianka, po tym co Rosjanie wyczyniali pod Kijowem, czy też na terenach wyzwolonych na charkowszczyźnie, ja widziałem te groby i trupy i wiem, że nie chcę aby to przyszło do Polski. Wiem też, że tylko dlatego, że Ukraina potrafi stawiać opór Rosjanom, to do nas nie przyjdzie. To już było, nie raz się zdarzało w polskiej historii. Od upadku powstania kościuszkowskiego to wszystko się zdarzało. Historycznie co trzecie pokolenie walczyło z Rosjanami. Od powstania listopadowego, styczniowego, wojny polsko bolszewickiej, w której też brali udział moi przodkowie, po Powstanie Warszawskie i zajęcie terenów wschodnich 17 września 1939 roku nic się nie zmieniło. Oni naprawdę rabują, gwałcą i są niczym hordy. Hordy rosyjskie, które jeśli staną na Bugu, będzie to tylko kwestią lat, może dziesięciu, a może piętnastu, a może tylko dwóch lat, gdy oni zaczną testować. Musimy naprawdę zrozumieć, że jeśli chcesz pokoju, szykuj się do wojny. Ta łacińska sentencja „si vis pacem, para bellum”, jest aktualna od co najmniej dwóch tysięcy lat i musimy być na to gotowi. A teraz dziękujmy Bogu i Ukrainie, że oni walczą i ta wojna jest tysiąc kilometrów od naszych domów, a nie w naszych granicach.

Rozmawiał Artur Żak

Tekst ukazał się w nr 11 (421), 16 – 29 czerwca 2023

X