Powrót do miejsc chwały

Pasażerowie podróżujący pociągiem ze Lwowa w kierunku Tarnopola czy Zdołbunowa i dalej na Kijów i Odessę na 37 kilometrze od Lwowa mijają stację Zadwórze. Niewielu z nich wie, że kilometr przed stacją w sierpniu 1920 roku miało miejsce ważne wydarzenie. Za czasów sowieckich to był temat tabu.

Latem 1951 roku, jako student trzeciego roku Lwowskiego Technikum Transportu Kolejowego przy ul. Snopkowskiej, dorabiałem sobie, będąc palaczem na parowozach. W tamtych latach takie jeszcze jeździły po torach, buchając parą. „Przypisano” mnie do brygady maszynisty, niejakiego pana Niemca, który mieszkał w okolicach Podzamcza. Pan Niemiec z pochodzenia był Polakiem. Była to bardzo kulturalna osoba i lwowiak z dziada-pradziada. Przyjął mnie do swojej ekipy bardzo dobrze i nauczył wielu tajników tego niełatwego fachu. Dzięki niemu na czwartym roku nie miałem żadnych kłopotów z nauką dyscyplin związanych z lokomotywami.

Pewnego razu pod wieczór ciągnęliśmy podmiejski pociąg z Krasnego. Gdy minęliśmy stację Zadwórze i zrównali z kurhanem z obeliskiem, maszynista zagwizdał. Spojrzałem na niego ze zdziwieniem. Nie zrozumiałem dlaczego to zrobił – na drodze nie było żadnego niebezpieczeństwa. Po przyjeździe do lokomotywowni we Lwowie i przekazaniu maszyny kolejnej zmianie pan Niemiec wyjaśnił dlaczego tak zrobił. Opowiedział mi całą historię walki w tym miejscu w sierpniu 1920 roku, powiedział, kto spoczywa pod kurhanem. Opowiedziałem to w domu matce, a ona powiedziała mi, jak przed wojną w sierpniu w kościołach były nabożeństwa za poległych pod Zadwórzem. Pan Niemiec i matka powiedzieli też, abym nie rozpowiadał o tym nikomu – takie były czasy.

W 1952 roku ukończyłem technikum i zostałem skierowany do pracy w lokomotywowni Lwów – Zachód, położonej za Dworcem Głównym. Naprawialiśmy przedwojenne polskie lokomotywy, które były w użyciu do 1956 roku. W 1959 roku na wyposażenie lokomotywowni otrzymaliśmy lokomotywy spalinowe.

W tamtych czasach często wypadała mi droga przez Zadwórze. Za każdym razem uważnie spoglądałem na pomnik. W latach 80. zobaczyłem latem pod kurhanem kwiaty, znicze i nawet biało-czerwone proporczyki. Kto je tam postawił – nie wiadomo. Na pewno nikt z miejscowych, bo we wsi Polaków nie było, ale byli odważni ludzie ze Lwowa.

W 1965 roku zostałem pomocnikiem maszynisty lokomotywy spalinowej. W tym czasie skończyłem już studia w Instytucie Transportu Kolejowego, ale uważałem, że inżynier bez dobrej praktyki zawodowej nie jest specjalistą. Pewnego razu jechałem do Żmerynki. Dojeżdżając do Zadwórza, jak to miałem w zwyczaju, wyglądam przez okno na pomnik. Mój maszynista, uczestnik wojny, popatrzył na mnie, ale nic nie powiedział, a powinien mi zwrócić uwagę, że nie uważam na drogę i sygnalizację przed stacją. Już w Żmerynce przekazaliśmy pociąg innej brygadzie i poszliśmy odpocząć. Przy kolacji zapytał mnie, czemu tak przypatrywałem się przez Zadwórzem. Cóż miałem mu powiedzieć – milczałem. Zrozumiał wszystko, tylko uśmiechnął się i opowiedział mi jak w 1962 roku w pierwszą niedzielę sierpnia prowadził pociąg Budapeszt-Moskwa, do którego doczepiona była salonka. Podróżował w niej Siemion Budionny. Przed wyjazdem ze Lwowa maszynista otrzymał rozkaz na odcinku z Borszczowic jazdy po nieparzystym torze i by zatrzymać pociąg na 1544 kilometrze w miejscu, gdzie będzie stał sygnalista. Tam w miejscu, gdzie zatrzymała się salonka, wojskowi kolejarze przygotowali specjalny podest ze stopniami, aby Budionny mógł podejść do kurhanu.

Na podeście stało już kilka osób i czekało na marszałka. Budionny wyszedł w towarzystwie adiutanta, podpułkownika KGB. Nie było żadnej ochrony z karabinami. Grupa zeszła z podestu i poszli ścieżką do kurhanu. Podpułkownik pomagał „staremu kawalerzyście” – ten był już w wieku 79 lat. Na kurhanie rzucił wzrokiem na okolicę, coś sobie powspominał i na koniec powiedział: „Ech, ileśmy tu młodych chłopców porąbali”. Potem ostrożnie zszedł do salonki i odjechał do Moskwy.

Byłem zdziwiony takim otwarciem starego maszynisty w tamtych czasach. Po przyjeździe do Lwowa, zdradził mi tajemnicę – to był jego ostatni rejs, przechodził na emeryturę. Więcej go nie widziałem w lokomotywowni. Prawdopodobnie wyjechał do Rosji.

Po rozpadzie ZSRR można było już śmiało opowiadać o Zadwórzu, o krzyżu na obelisku, uporządkować symboliczny cmentarzyk i dekorować go biało-czerwonymi wstążkami. Można też co roku czcić pamięć tych co zginęli w „Polskich Termopilach”.

Tadeusz Żuk
Tekst ukazał się w nr 16 (356), 1 – 14 września 2020

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X