Polski Konsulat we Lwowie 1987–2012

Polski Konsulat we Lwowie 1987–2012

Nakładem wydawnictwa „Test” w Lublinie została wydana książka „Polski Konsulat we Lwowie 1987–2012”. Z wydawcą i pisarzem Bernardem Nowakiem i konsulem RP we Lwowie Marcinem Zieniewiczem, który zebrał i przygotował materiały do książki rozmawiała Maria Basza.

Marcin Zieniewicz: Fragmenty tej książki, wspomnienia będziemy wydawać w Kurierze Galicyjskim, aby większa liczba osób miała do niej dostęp

Byliśmy z wydawcą książki panem Bernardem Nowakiem w codziennym kontakcie. Pan Bernard sam czytał teksty, robił korektę, wybierał zdjęcia. Słowo wydawca nie jest tu odpowiednim słowem, włożył on w tę książkę część samego siebie. Chcemy wydać też książkę w języku ukraińskim, ponieważ tematy poruszane w niej dotyczą nie tylko Polaków, ale również Ukraińców, różnych fragmentów naszej wspólnej historii.

Chcę powiedzieć, że pan Nowak swoją przygodę z tematyką wydawniczą rozpoczynał jeszcze w Solidarności, w podziemiu, gdzie drukował i wydawał literaturę podziemną. W nowej Polsce założył wydawnictwo, które funkcjonuje w Lublinie, jest pisarzem i prezesem oddziału Stowarzyszenia Pisarzy Polskich w Lublinie.

Co zawiera książka „Polski Konsulat we Lwowie 1987–2012”?
Ideą książki było zebranie wspomnień byłych konsulów generalnych we Lwowie, a także tych, którzy pełnili obowiązki konsulów generalnych. Były okresy, że między przyjazdem jednego konsula a wyjazdem innego były osoby, które pełniły obowiązki konsuli generalnych. Naszym zadaniem było dotarcie do tych wszystkich osób, obecnie często rozproszonych po świecie. Udało się te osoby odnaleźć, nikt nam nie odmówił. Jest to pełny komplet wspomnień wszystkich, osób, za wyjątkiem nieżyjących. Są to dwaj konsulowie wymienieni w książce – konsul Marek Krajewski i Tomasz Marek Leoniuk. O tych osobach wspomnienia napisali ich przyjaciele, osoby, które z nimi współpracowały. W przypadku pana Leoniuka była to pani Emilia Chmielowa i pan Roman Czmełyk.

Wstęp do książki składa się z kilku podrozdziałów. Jest krótki rys historyczny, jest artykuł Agnieszki Sawicz „Z dziejów lwowskiej placówki konsularnej w latach osiemdziesiątych XX wieku”. Jest to tekst o historii pewnego spotkania, które miało zapobiec dzieleniu Polaków i Ukraińców, rzymskich katolików i grekokatolików pod koniec istnienia Związku Radzieckiego. Jest artykuł pana Wiaczesława Wojnarowskiego. Jest to twórca przedstawicielstwa MSZ Ukrainy we Lwowie.

Czytając tę książkę, wydaje się, że tutaj epoki zmieniały się nie w systemie dziesięcioleci. Czytając wspomnienia z początku lat dziewięćdziesiątych, końca lat dziewięćdziesiątych czy już tego stulecia widać, że każde pięć lat – to praktycznie już nieco inny świat, nieco inna Ukraina, nieco inna też Polska.

Staraliśmy się odszukać maksymalnie dużo zdjęć. Wyszukiwaliśmy je u państwa w redakcji, w archiwum archidiecezji lwowskiej, na strychach u różnych osób i w wielu innych miejscach. To też jest zaletą książki. Staraliśmy się dokładnie podpisać zdjęcia. Były one rozsyłane po Ukrainie, Polsce, żeby ludzie rozpoznawali, kto na tych zdjęciach jest. Mamy nadzieję, że jest to ciekawa i potrzebna książka.

Bernard Nowak: To, że ta książka ukaże się w języku ukraińskim jest świętnym pomysłem. Również świetnym pomysłem było to, aby wydać ją po polsku. W Polsce świadomość relacji polsko-ukraińskich, chociaż mówi się o tym bardzo dużo, nie jest wielka. Także świadomość tego jak wyglądały początki placówki konsularnej, z jakim trudem pewne rzeczy były wprowadzane, biorąc pod uwagę zaszłości historyczne. Pomysł konsula generalnego Jarosława Drozda na tę książkę jest nie do przecenienia. Naprawdę jest to świetna rzecz.

Skąd Pana zainteresowanie Lwowem?
B. N.: We Lwowie przed wojną służył w wojsku mój ojciec, ale to nie miało większego znaczenia. Kiedyś ze względów sentymentalnych, byłem we Lwowie ze swoim synem, żeby zobaczyć miejsca, które znałem z fotografii rodzinnych. To była moja pierwsza wizyta. Potem zostałem zaproszony do współpracy przez pana konsula Jarosława Drozda, z którym miałem już kontakt podczas jego pobytu w Petersburgu. Tam wydaliśmy książkę pani Tamary Pietkiewicz „Жизнь – сапожок непарный”. Jest to Rosjanka, której ojciec był polskim komunistą – wyrzekł się polskości, podobnie jak Feliks Dzierżyński. Nie uważał się za Polaka, mówił, że się urodził jako Polak. Książka Tamary Pietkiewicz jest naprawdę wspaniała. Na pomysł żeby ją wydać po polsku wpadł śp. już niestety pan minister Janusz Krupski, który zginął pod Smoleńskiem. Tę książkę myśmy przetłumaczyli w Polsce i wydali w moim wydawnictwie. W Petersburgu odbyła się promocja. Miałem zaszczyt poznać 90-letnią wówczas autorkę. O jej urodzie nie muszę mówić – w książce są fotografie. Natomiast jeżeli chodzi o jej kondycję – w czasie prezentacji w dużej sali mówiła bez mikrofonu, na stojąco do ponad stu osób. Mając 19 lat pani Tamara przeszła obozy sowieckie za jakieś absurdalne zarzuty.

Dlaczego na okładce książki umieszczono wizerunek orła, który zabrany z mogiły generała Bolesława Popowicza, znalazł się w postumencie pomnika Lenina we Lwowie?
B. N.: Było kilka projektów okładki. W trakcie czytania, poznawania dziejów placówki konsularnej we Lwowie, dowiedzieliśmy się o orle, który został znaleziony w rozbieranym pomniku Lenina, we wrześniu 1990 roku. Uznaliśmy, że jest to niesłychanie symboliczna sytuacja, pewien chichot historii, bo fakt, że ludzie składając kwiaty przy pomniku Lenina, siłą rzeczy składali je przy tym orle. Orzeł jakby „wzleciał” ponownie. Dlatego zdecydowaliśmy się na ten właśnie projekt okładki.

M. Z.: Postanowiliśmy zrealizować niepisany testament Polaków lwowskich. Konkretnych osób takich, jak pan Eugeniusz Cydzik czy pan Stanisław Czerkas, którzy uratowali figurę orła. Niedługo później dostarczony był do Konsulatu na tymczasowe przechowanie. 24 czerwca br. zorganizowaliśmy uroczystą mszę na Cmentarzu Orląt Lwowskich i zgodnie z wolą osób, które wymieniłem i wielu innych, którzy mieli swój udział w ratowaniu orła, wrócił on na Cmentarz Obrońców Lwowa. Został ustawiony w kaplicy cmentarnej, poświęcony podczas mszy, którą celebrował metropolita lwowski abp Mieczysław Mokrzycki. I tak się ta historia zamknęła. Wizerunek orła wylądował na okładce, a figura orła znalazła się tam, gdzie powinna być, czyli na Cmentarzu Obrońców Lwowa.

B. N.: Jeśli chodzi o treść książki, to w trakcie redagowania tekstów mieliśmy świadomość, że dotykamy materii, o której można powiedzieć, że stanowi materiał źródłowy, dotyczący nie tylko Konsulatu, ale i historii polskości na tych ziemiach. Nie ma książek, które by tak rzecz ujmowały. Mamy źródła, bo są to wypowiedzi konsulów, którzy tutaj pracowali i stykali się z tą materią na miejscu. Może lepiej byłoby, gdyby był czas, żeby nie tyle autorzy pisali, co, żeby z nimi rozmawiać. Cokolwiek by rzec o tej książce, to ona naprawdę w moim przekonaniu, stanowi źródło do historii i polskości i do historii placówki dyplomatycznej we Lwowie.

M. Z.: Generalnie bardzo mało jest książek o Lwowie powojennym, o polskości we Lwowie. Są dziesiątki, setki książek o tym wspaniałym, mitycznym już Lwowie przedwojennym. Chcemy tę niszę trochę zagospodarować tym projektem, ale też kilkoma innymi, o których myślimy, które realizujemy. Jest to biała plama, mało znana dla czytelnika.

B. N.: W paru przypadkach było tak, że trzeba było niejako „wyciskać” z autorów teksty, bo większość z nich myśli w ten sposób, że może kiedyś, na emeryturze napiszę, tak, jak napisał pan konsul Woskowski swój bardzo dobry tekst. Wszyscy inni, którzy piszą, to są osoby działające jeszcze, czynne, aktywne w życiu zawodowym, a także w dyplomacji polskiej. To jest właściwie pisanie historii na żywo i na gorąco. Potem się różne rzeczy zacierają czy zmieniają optykę.

M. Z.: Jest tu tekst ambasadora Henryka Litwina, osoby aktywnej i działającej obecnie na Ukrainie. Wiele osób mówiło w ten sposób: „ja byłem zwykłym konsulem, nie robiłem nic ciekawego, zrobiłem to i to, i to”. Trzeba było przekonywać, że właśnie to jest ciekawe – to co było codzienną, normalną pracą. Dziś już nikt nie pamięta takich sytuacji, jak strajki na granicy. Była taka próba forsowania granicy przez zniecierpliwionych ludzi, którzy czekali całymi dniami w Medyce, w jedynym przejściu granicznym i byli gotowi na sforsowanie granicy siłą, a sowieckie służby niemalże strzelały w powietrze ostrzegawczo, że użyją broni. Przekonywaliśmy: „to była dla pana codzienna rzecz i wydaje się powszednia i nudna. Dzisiaj, jak to się czyta, to jest bardzo ciekawe, niech pan o tym napisze”. Trzeba było przekonywać, że to nie jest rutyna – to, co oni robili. Będzie to odkryciem dla wielu osób, bo nikt już o tym nie pamięta.

B. N.: Ogromną zasługą tej książki, mimo, że jest ona w niewielkim nakładzie jest to, że upowszechnia wiedzę o tym, co się tutaj działo i jak bardzo było trudno. Do dzisiaj jest to teren trudny pod wieloma względami, a co dopiero wtedy, gdy jeszcze parę innych czynników grało rolę. Często pada takie stwierdzenie w tej książce, że było to chodzenie po linie czy chodzenie po polu minowym. To, że polskiej dyplomacji udało się ten teren jakoś opanować i w nim zaistnieć, jest jedną z większych zasług polskiej dyplomacji po 1989 roku.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X