Podróże z Grzegorzem Rąkowskim

Podróże z Grzegorzem Rąkowskim

Wędrował po odległych krajach egzotycznych, ale w swoich opracowaniach powracał zawsze do rodzinnych stron, które zafascynowały go jeszcze w dzieciństwie.

Opisał Polskę mniej znaną, a dla tysięcy miłośników dawnych ziem Rzeczypospolitej oraz przewodników i pilotów po wielkim kresowym obszarze stał się prawdziwym guru, bowiem jego książki zawierają niezwykle rzetelne informacje, dokładne opisy, ciekawostki historyczne i przyrodnicze. Liczne wyjazdy na Wileńszczyznę, Polesie, Podole, Ziemię Lwowską i Wołyń zaowocowały artykułami, opowieściami i przewodnikami. Zawodowo, jako biolog (doktor nauk przyrodniczych), zajmuje się obszarami chronionymi i współpracą międzynarodową w zakresie ochrony przyrody w Instytucie Ochrony Środowiska w Warszawie. Jest redaktorem i współredaktorem publikacji o obszarach chronionych w Polsce („Parki krajobrazowe w Polsce”, „Rezerwaty przyrody w Polsce”, „Parki narodowe w Polsce”). Z kilkunastu przewodników Grzegorza Rąkowskiego największą chyba popularnością cieszy się dwutomowa „Polska egzotyczna”. Wydana po raz pierwszy w 1994, stała się opracowaniem przełomowym – autor namówił i zachęcił Polaków do zwiedzania mniej znanych zakątków u siebie w kraju. Na swoim koncie Grzegorz Rąkowski ma również przewodniki, które zapewne znane są dobrze czytelnikom Kuriera Galicyjskiego: od wydanego w 2005 roku „Wołynia”, poprzez „Podole” i „Ziemię Lwowską”, „Lwów” aż po dwuczęściowe „Ukraińskie Karpaty i Podkarpacie”. Drugi tom przewodnika „Ukraińskie Karpaty i Podkarpacie” opisujący wschodnią część regionu ukazał się w roku 2014. 

Od wielu lat wydaje Pan przewodniki po różnych zakątkach w Polsce, ale i po dawnych ziemiach Rzeczypospolitej. Czy Pana zainteresowania krajoznawcze i turystyczne mają swoją historię, czy był jakiś moment przełomowy, kiedy stwierdził Pan, że Pana praca zawodowa i zainteresowania skierowane zostaną na te właśnie obszary?
Muszę powiedzieć, że moje zainteresowanie może nie tyle krajoznawstwem ile, powiedzmy, szeroko pojętymi ziemiami wschodnimi, które niegdyś leżały w granicach Polski datuje się już od najmłodszego dzieciństwa. Jako dziecko – miałem wówczas 4 lata chyba – dostałem od rodziców pięknie ilustrowaną przez Jana Marcina Szancera książkę „Ballady i romanse” Adama Mickiewicza. Tak bardzo mi się podobała, że nauczyłem się jej praktycznie na pamięć. Jest tam kilkanaście ballad, wszystkie umiałem na pamięć, a przed znajomymi rodziców udawałem, że potrafię je czytać. Ta fascynacja trwała i jak byłem już trochę starszy zainteresowałem się, co to za tereny są opisane u Mickiewicza. Wtedy właśnie dowiedziałem się, że są to ziemie, które nie należą już obecnie do Polski, ale kiedyś były w jej granicach. I od tego czasu, czyli właściwie od szkoły podstawowej zawsze się tymi ziemiami wschodnimi interesowałem.

Czyli żadnych powiązań rodzinnych…
Nie, cała moja rodzina pochodzi z Mazowsza i żadnych powiązań rodzinnych z ziemiami wschodnimi tzw. Kresami nie miałem.

Swego czasu dużo pan podróżował – Ameryka Południowa, Chiny, Indonezja, Afryka. Ale jednak tereny najbliższe – wschodnia Polska, dawne Kresy zauroczyły Pana na tyle, że poświęcił pan tym ziemiom swoje prace? Nigdy nie chciał Pan pisać o tych dalekich egzotycznych krajach?
To proste, moje zainteresowania krajami egzotycznymi wynikają z tego, że z wykształcenia jestem przyrodnikiem. Inne moje zainteresowania poza krajoznawczo-historycznymi to są zainteresowania przyrodnicze i zawsze mnie fascynowała przyroda krajów egzotycznych. No ale, z drugiej strony doszedłem do wniosku, że kraje egzotyczne są już dość dobrze opisane, natomiast te ziemie, które są tuż za naszą wschodnią granicą są w dalszym ciągu bardzo mało znane. Przez wiele lat nawet nie śmiałem marzyć, że tam się w ogóle da pojechać.

A kiedy był tam Pan po raz pierwszy?
Pierwszy raz pojechałem w 1968 roku, kiedy byłem jeszcze w szkole podstawowej. Wygrałem wówczas konkurs wiedzy z okazji 50. rocznicy rewolucji październikowej! (śmiech). I pierwszą nagrodą był właśnie wyjazd do Związku Radzieckiego: kilka dni spędziliśmy w Moskwie, kilka kolejnych w Mińsku. Ale – co najciekawsze – była też wizyta w Nowogródku i nad jeziorem Świteź. Pamiętałem je doskonale z „Ballad i romansów”. Kiedy tam pojechałem i zobaczyłem jezioro Świteź po prostu się zachwyciłem, bo okazało się, że wygląda zupełnie tak, jak sobie wyobrażałem. Wygląda też tak, jak opisał je w swojej balladzie Mickiewicz.

Pana przewodniki są po prostu imponujące. Dla całej rzeszy turystów, przewodników, pilotów, osób zainteresowanych historią, którzy jeżdżą na dawne ziemie Rzeczypospolitej, stanowią kopalnię wiedzy. Proszę opowiedzieć o pracy nad przewodnikami, w jaki sposób gromadzi Pan materiały, jaką metodologię Pan stosuje?
Muszę powiedzieć, że ja zawsze chciałem pisać przewodniki, takie jakie sam chciałbym czytać. I tego mi brakowało w wielu, a może nawet w większości przewodników, które się ukazują i które są na ogół raczej powierzchowne, skupiają się na atrakcjach setki razy opisanych w różnych miejscach. Brak w nich często jakiegoś głębszego podbudowania jeśli chodzi o wiedzę historyczną. Mnie natomiast zawsze interesowały miejsca gdzie mało kto dociera, mało znane, nie opisane. To było coś w rodzaju odkrycia nieznanych lądów – trochę tak to wyglądało. Dlatego w moich przewodnikach staram się zawsze podać dużo informacji. Staram się, opisując określone obszary i obiekty, dotrzeć do największej ilości możliwej informacji korzystając ze źródeł zarówno polskojęzycznych, jak też obcych. A przede wszystkim staram się opisywać obiekty w których byłem sam. Czyli przygotowując się do przewodnika staram się odwiedzić – no może nie wszystkie – ale większość obiektów, które opisuję. Robię to zazwyczaj pieszo, albo wykorzystując wyjazdy turystyczne z przyjaciółmi. Jest tak, że około 90 % miejsc opisanych w moich przewodnikach stanowią miejsca, które ja sam widziałem, byłem tam sam, robiłem zdjęcia. Mam też taką satysfakcję, że utrwaliłem na łamach książek wiele obiektów, których nikt przede mną nie opisał i nie sfotografował. Z kolei uważam też, że skoro jeżdżę za wschodnią granicę mam też niejako obowiązek dokumentowania tych miejsc. Nie ukrywam, że niektóre z tych obiektów, które odwiedzałem, fotografowałem i opisywałem 20 lat temu dzisiaj już nie istnieją. Tak więc te zdjęcia to też dokumentacja i często jedyny dowód na istnienie tych miejsc.

Opisuje Pan duże obszary. Odległość z Litwy Mickiewiczowskiej do Ziemi Lwowskiej i Tarnopolskiej jest dość spora, kiedy Pana zainteresowania przeniosły się z terenu dawnego Wielkiego Księstwa w kierunku Lwowa i okolic?
Ja myślę, że zawsze się tymi wszystkimi obszarami interesowałem – od kiedy zacząłem jeździć na wschód. Z tym, że rzeczywiście, te pierwsze moje wyjazdy za wschodnią granicę na dawne tereny to były podróże na Litwę i Białoruś. Troszkę później zacząłem jeździć na tereny południowo-wschodnie. Ale to nie jest tak, że ja uważam, że któreś regiony są fajniejsze czy ciekawsze. Każdy z nich ma swoją specyfikę. Jeśli chodzi o Litwę i Białoruś, to tam właśnie przyroda i krajobraz odgrywają bardzo ważną rolę. Może tych zabytków cenniejszych jest tam trochę mniej, ale są z kolei atrakcje przyrodnicze. Z kolei ziemie południowo-wschodnie to ogromna ilość obiektów zabytkowych związanych z historią. No i góry w dodatku! Czyli są to regiony, które się uzupełniają, bo każdy z nich ma trochę inne atrakcje.

Czy na tych ziemiach ma Pan jakieś swoje ulubione miejsce, do którego szczególnie lubi Pan wracać?
Z całą pewnością nie jest to jedno miejsce, jest kilka takich regionów, które szczególnie lubię. Przede wszystkim do takich regionów należy Polesie. Region położony obecnie na pograniczu Białorusi i Ukrainy. To się wiąże nie tylko z moimi zainteresowaniami krajoznawczymi ale i przyrodniczymi. To jest właśnie taka dzika kraina w samym środku Europy, która w dalszym ciągu w dużej mierze taką dziką krainą pozostała. Tam jeżdżę bardzo często. Drugim rejonem są pojezierza litewskie i białoruskie, gdzie są wspaniałe jeziora. Wyjazd na Pojezierze Brasławskie na przykład, to była moja pierwsza taka większa wyprawa kresowa w czasach, kiedy istniał jeszcze Związek Radziecki. To było w 1990 roku. No a jeśli chodzi o południowo-wschodnie Kresy – będzie to jar Dniestru i Karpaty Wschodnie czyli Czarnohora, Gorgany, połoniny i Huculszczyzna.

Ostatnio wydał Pan dwa przewodniki po Czarnohorze i Gorganach, druga część przewodnika to zupełnie świeża rzecz. Z dużą niecierpliwością oczekiwana przez nas wszystkich – Pana czytelników. Te dwie ostatnie książki stanowią takie pokłosie wędrówek po Czarnohorze i Gorganach?
To jest efekt kilkunastu takich moich dłuższych wypraw w Karpaty Wschodnie. W ciągu ostatnich kilkunastu lat co roku praktycznie tam bywałem. W tamtych rejonach robiłem różne trasy. Więc wszystkie trasy i miejscowości tam opisane na ogół zobaczyłem, a trasy przeszedłem. Zazwyczaj nie chodzę i nie jeżdżę sam – najczęściej jestem z kilkuosobową grupą przyjaciół, którzy też się fascynują tymi terenami – czy górami, czy Kresami Wschodnimi. I w takiej grupie jeździmy w góry z namiotem. Śpimy w namiocie, rozmawiamy z miejscowymi ludźmi, co też jest fajne, bo można uzyskać dużo ciekawych informacji.

Jest Pan związany z Towarzystwem Karpackim, które w tym roku obchodzi jubileusz 25-lecia?
Jestem członkiem Towarzystwa Karpackiego od kilkunastu lat. Towarzystwo Karpackie składa się z ludzi – na ogół są to turyści – którzy przed laty działali w różnych studenckich klubach turystycznych. Spora grupa założycieli Towarzystwa działała kiedyś w Studenckim Kole Przewodników Beskidzkich w Warszawie, ja działałem w Uniwersyteckim Klubie Turystycznym „Unikat” w Warszawie. A działalność Towarzystwa Karpackiego skupia się na całym obszarze Karpat, aczkolwiek są pewnie regiony, którymi działacze Towarzystwa Karpackiego są bardziej zainteresowani. Do tych regionów należą Bieszczady oraz Beskid Niski w Polsce i oczywiście Karpaty Wschodnie. To są rejony, gdzie najczęściej się jeździ, gdzie odbywają się różne akcje czy organizowane są imprezy. Towarzystwo Karpackie wydaje różnego rodzaju materiały, wydaje pismo (obecnie jest to półrocznik) „Płaj” – almanach, w którym jest bardzo dużo interesujących tekstów dotyczących całych Karpat. No i organizuje przeróżne wycieczki, a także imprezy okolicznościowe. Ostatnio taką dużą imprezą była konferencja upamiętniająca 100. rocznicę walk Legionów Polskich w Karpatach Wschodnich, łączyła się z upamiętnieniem, organizacją wystaw, odnawianiem cmentarzy itd. I takich akcji jest bardzo dużo, kilka lat temu to właśnie Towarzystwo Karpackie upamiętniało Stanisława Vincenza w Karpatach Wschodnich. To są główne pola działalności.

Czy praca zawodowa pomaga panu w pisaniu przewodników?
Wszystkie wyjazdy potrzebne mi do opisów w przewodnikach załatwiam w ramach urlopów, niewątpliwie jednak praca zawodowa pomaga mi w tym bardzo. W moich przewodnikach pojawia się poza częścią historyczną czy etnograficzną obszerna część przyrodnicza – co wiąże się z moimi zainteresowaniami zawodowymi. Dzięki temu te moje przewodniki są takim małym kompendium wiedzy na temat regionów, które opisuję i które mnie interesują. Pojawia się w nich historia, przyroda, ludzie, etnografia – to wszystko staram się tam zawsze opisać.

Jest Pan też współautorem koncepcji transgranicznego polsko-ukraińskiego obszaru chronionego na Roztoczu, za ten pomysł został Pan uhonorowany prestiżową Nagrodą Forda przyznawaną w dziedzinie ekologii.
Tak, to były lata dziewięćdziesiąte XX wieku. W tej chwili wygląda to tak, że co prawda nie powstał jeden wspólny obszar transgraniczny na Roztoczu, ale po obu stronach – zarówno po stronie polskiej jak i po stronie ukraińskiej – utworzono obszary chronione, które według tego projektu miały wchodzić w skład tego transgranicznego obszaru chronionego. Czyli po stronie polskiej mamy Południoworoztoczański Park Krajobrazowy i kilka innych parków krajobrazowych, Roztoczański Park Narodowy. Natomiast po stronie ukraińskiej mamy również kilka parków krajobrazowych. I chociaż wspólnego obszaru nie ma, ale jego części składowe powstały m.in. dzięki tej koncepcji opracowanej wspólnie z kolegami z Uniwersytetu Iwana Franki we Lwowie.

Kiedyś podczas spotkania przewodników z Polski usłyszałam od znajomego takie zdanie: „Grzegorza Rąkowskiego Polska egzotyczna przyczyniła się do zmiany turystycznej świadomości Polaków. Bardziej zainteresowali się miejscami nieznanymi w Polsce. Zaczęli szukać atrakcji nie tylko poza granicami Polski, ale ukierunkowali swoje wyprawy do małych ciekawych miejscowości w kraju”. Czyli w dużej mierze przyczynił się Pan do tego, że polski turysta zainteresował się własnym krajem i jego atrakcjami turystycznymi?
Mam tego świadomość, bo otrzymuję dużo listów od swoich czytelników, wiem jaki jest odzew i jak turyści na to reagują. Osobiście pisząc przewodniki miałem też jakiś swój „podskórny” cel: w czasach kiedy ja byłem na studiach, (czy jeszcze do niedawna) a i dzisiaj wiele osób tak uważa, że taka prawdziwa turystyka, czy turystyka piesza może być tylko w górach. Że właściwie inne tereny w Polsce są zupełnie nieinteresujące dla turysty, bo chodzić można tylko po górach. I muszę powiedzieć, że bardzo dużo satysfakcji sprawiały mi takie listy, które otrzymywałem od czytelników. Pisali w nich, że też tak uważali, aż kiedyś wpadła im w ręce „Polska egzotyczna” i pojechali do tych miejsc w przewodniku opisanych i się zachwycili. To rzeczywiście sprawia mi dużą satysfakcję. A sądząc po odzewie – dużo turystów zaczęło jeździć na tę naszą ścianę wschodnią w granicach Polski i właściwie wiele osób nie zdawało sobie sprawy jak ciekawy pod względem historycznym, przyrodniczym i etnograficznym jest to region. Jest tam niezwykle ciekawy kulturowo obszar – można powiedzieć małe kresy w granicach Polski. Mam tam dużo ulubionych miejsc: np. Suwalszczyzna i Bagna Biebrzańskie – to są moje ulubione miejsca, praktycznie każdego roku tam jestem.

Ostatni przewodnik po Karpatach niedawno trafił do rąk czytelników, a nad czym pracuje Pan teraz?
Teraz – właściwie już go skończyłem – będzie to przewodnik po północnej Bukowinie, obwód czerniowiecki w obecnych granicach Ukrainy. Przewodnik trafi do opracowania redakcyjnego już niebawem i prawdopodobnie w tym roku ukaże się w druku.

Rozmawiała Beata Kost
Tekst ukazał się w nr 9 (229) za 15 maja – 28 maja 2015

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X