Pięta Putina (Fot. ewn.co.za)

Pięta Putina

Prezydent w demokratycznym państwie to tylko jedna osoba. Człowiek nie mogący podejmować jednoosobowo decyzji, nie mogący zmieniać prawa, dokonywać zmian ustrojowych. To reprezentant, nie władca.

Możemy też spojrzeć na urząd prezydenta inaczej – jako na postać złożoną z wielu innych postaci. Prezydent to cały sztab doradców, współpracowników z pierwszych stron gazet i szarych eminencji, z którymi omawia istotne kwestie w zaciszu dobrze strzeżonego gabinetu. Dopiero gdy o tym zaczniemy pamiętać możemy zacząć rozważać, w jakiej sytuacji znalazł się Petro Poroszenko, przyglądać się temu, kto będzie stał u jego boku i za jego plecami, a także zastanowić się nad tym, jak mogą ułożyć się relacje pomiędzy przywódcą kraju aspirującego do grona demokratycznych, a autorytarnym władyką trzymającym się kurczowo rosyjskiego stołka.

Na tle Władimira Putina nawet Aleksandr Łukaszenka sprawia wrażenie znacznie spokojniejszego o swój los. Seria intryg, które wyniosły Putina na najwyższy urząd w państwie i świadomość mechanizmów, które nimi rządziły sprawiły, że rozumie on doskonale, że pozwolić, by w kraju dokonała się demokratyczna rewolucja, to podzielić los innych polityków, których wieczne rządy zostały przerwane z woli ludu. Począwszy od dyktatorów państw komunistycznych, przez Muammara Kaddafiego po Wiktora Janukowycza – los żadnego z tych przywódców nie jest spełnieniem politycznych marzeń. Putin o tym wie i nie chcąc, by stał się on i jego udziałem, prowadzi dziś wojnę już nawet nie z Ukrainą, już nie przeciwko Zachodowi czy w intencji odbudowy rosyjskiego imperium, a wojnę o utrzymanie się u steru władzy, a może i przy życiu.

Dlatego walka z Rosją będzie obecnie szczególnie zacięta i bezkompromisowa, skoro toczy się o tak wysoką stawkę. Mamiąc władzą aktywistów z Doniecka Putin będzie wolał poświęcić życie ukraińskich żołnierzy czy zwyczajnych szarych obywateli, a nie swoje własne. Pokazawszy własnemu narodowi, że stać go na realizację mocarstwowych zapędów kosztem wolności Rosjan, nie może dziś choćby wzbudzić podejrzeń, że jest to zbyt wygórowana cena. Rosyjska propaganda staje na głowie, aby ugruntowywać przekonanie o bezprawiu, jakie dokonało się na ukraińskich majdanach, chaosie panującym w naddnieprzańskim kraju i codziennym rozlewie krwi. Separatyści mają swoimi poczynaniami udowadniać, iż są reprezentantami naprawdę wolnej części społeczeństwa, nie ogłupionego przez samozwańczego prezydenta Poroszenkę czy faszystowski zachód kraju. Występują na równi przeciw Kijowowi, banderowcom, jak i „swoim”. Uprowadzenie Gurama Nemsadze, syna Giwi Nemsadze, partnera w interesach Rinata Achmetowa, to medialnie najlepszy dowód na to, iż ludzie ci desperacko walczą o swobodę decydowania o swoim losie. Oczywiście – losie sprzężonym z bratnią Rosją.

W świetle medialnych doniesień posunięcie takie buduje wiarygodność separatystów. Nie wchodzą w żadne układy, obcy są im politycy, oligarchowie, pracodawcy. Ich celem jest swoboda i Rosja, o co bić się będą wszelkimi środkami. Przede wszystkim tymi, które wytoczone zostaną z przechodzących na ich stronę jednostek wojskowych, bo przecież Moskwa wciąż obstaje przy tym, iż nie udziela pomocy zbrojnej czy finansowej wschodnim obwodom Ukrainy. A nawet gdyby to zrobiła, gdyby miała zostać użyta rosyjska armia, to przecież tylko w obronie słusznej sprawy.

Nie udało się Moskwie podsycić nastrojów separatystycznych w Odessie, a nawet Charkowie czy Zaporożu, na co z pewnością liczono. Wszelkie siły są obecnie angażowane w Donieck i Ługańsk z nadzieją, że choć tam uda się odnieść sukces. Czy sukcesem tym miałoby być przyłączenie Donbasu do Rosji? Wątpliwe, by na tym zależało Putinowi. Owszem, stać go na to, by wymusić na oligarchach inwestowanie w deficytowe kopalnie i zakłady. Ale Donbas to nie Krym i tutaj trudniej będzie przeprowadzić pseudoreferendum, w które ktokolwiek uwierzy, a podważenie zaufania do władzy to kolejny problem, z jakim przyjdzie się zmierzyć propagandzie. Trudniej też będzie ostatecznie podporządkować sobie miejscowe samozwańcze władze nawet, jeśli władza ta zostanie uznana za legalną. Nowi ludzie „przy korycie” niechętnie oddadzą go aparatczykom z Moskwy, a można spodziewać się, że Putin raczej prędzej, niż później, chciałby obsadzić stanowiska w Noworosji przewidywalnymi i posłusznymi mu ludźmi tak, jak robi to dziś na Krymie.

Odsunięcie od władzy pierwszego wicepremiera „krymskiego rządu” Rustama Temihraliewa, ministra zdrowia Petra Michalczewskiego i groźby podjęcia analogicznych kroków wobec innych krymskich aktywistów sceny politycznej to zapewne początek zmian, których efektem będzie stworzenie grupy wygodniejszych dla Kremla polityków. Polityków, którzy jednak też nie spełnią pokładanych w nich nadziei, gdyż nie sposób dziś rządzić Krymem – półwyspem, który gospodarczo zaczyna umierać.

Putin może w tej sytuacji mimo wszystko pokusić się o federalizację wschodniej Ukrainy, sięgnąć też po Odessę. Ofiaruje półwyspowi szlaki transportowe, źródła wody, rynek zbytu i prawdopodobnie nieco turystów. Z ekonomicznego punktu widzenia krok taki będzie dla Rosji nonsensem. Z politycznego – samobójem. Z perspektywy Putina będzie to desperacka próba ocalenia i dla niej warto będzie się zmierzyć z kłopotliwym Donbasem.

Rosja szczerzy kły coraz częściej i coraz mocniej. Samoloty rosyjskie pojawiają się niebezpiecznie blisko przestrzeni powietrznej państw NATO, piloci z kokpitów „podziwiają” Kalifornię. Dyrektor rosyjskiego Centrum Badań Wojskowo-Politycznych Aleksiej Podbieriozkin przekonuje, iż armia jego kraju jest silniejsza, niż wojska amerykańskie, a media skwapliwie podłapują tę informację, w którą za chwilę uwierzy społeczeństwo. A dopóki wierzy ono władzy, dopóty Władimir Władimirowicz Putin może spać spokojnie.

Być może w ten sposób powinien spojrzeć na aktualną sytuację we własnym państwie Petro Poroszenko. Dla separatystów nie ma dziś żadnej świętości, poza tą, której sobie nie uświadamiają – życiem prezydenta Rosji. Jakiekolwiek próby uspokojenia sytuacji, jeśli nie zostaną podjęte radykalne kroki, kończyć się będą kolejnymi ofiarami śmiertelnymi, zestrzelonymi samolotami, mordowanymi cywilami. Doskonale wiemy, iż analogiczna sytuacja czy to na Zachodzie, czy w Rosji skończyłaby się wytoczeniem ciężkich dział przeciw rebeliantom, czego Ukraina wciąż się obawia. Być może winne są temu jakieś zakulisowe rozmowy, które próbuje prowadzić się z Kremlem czy którymś z państw Zachodu, ale jeśli tak rzeczywiście by było oznaczałoby to koniec prób demokratyzacji Ukrainy. Póki Kijów nie pokaże siły w walce z terroryzmem wciąż będzie postrzegany jako słaba stolica, zależna od tego, co dyktować jej będą inni.

Na Ukrainie ważne dziś jest nie tylko rozprawienie się z buntem, próbami oderwania fragmentu kraju i oddania go sąsiedniemu państwu pod protekcję czy zdobycie możliwości uniezależnienia się od dostaw rosyjskich surowców energetycznych. Równie istotne jest powołanie do życia ministerstwa propagandy, nieodzownego w warunkach wojny, rzetelna informacja i demitologizacja Rosjan, ukazanie ich jako żywych ludzi, a nie nieobliczalnych postaci mogących zagrozić światu. Kiedy zaczniemy pamiętać, że Putin to człowiek pełen obaw i gdy poznamy jego lęki może okazać się, że nie jest on niezniszczalnym herosem. W końcu nawet Achilles miał swoją piętę, tylko by w nią trafić trzeba było w to mocno wierzyć.

Agnieszka Sawicz
Tekst ukazał się w nr 11 (207) za 17-30 czerwca 2014

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X