Oświetlenie uliczne Lampa olejowa (ilustracja z kolekcji autora)

Oświetlenie uliczne

Dziś z zapadnięciem zmroku Iwano-Frankiwsk żyje życiem wieczornym: po ulicach spacerują przechodnie, gra muzyka, lśnią wystawy sklepowe. Stało się to możliwe dzięki temu, że ulice naszego miasta oświetlają tysiące latarń. Dzięki nim przechodnie nawet nie zauważają, jak zachodzi słoneczko i rozbłyska światło elektryczne. Kiedyś było zupełnie inaczej…

Co nieco z historii
W Europie o oświetleniu ulicznym można było jedynie marzyć. Przechodnie, których zatrzymały na mieście sprawy lub którzy zasiedzieli się w gościnie, do domu wracali oświetlając sobie drogę pochodnią. Ta nie była tania, wobec czego po zapadnięciu zmroku rzadko można było kogoś spotkać na ulicy.

Pierwsze próby rozproszenia mroku podjęto w Paryżu na początku wieku XVI. Wówczas król nakazał mieszkańcom stolicy umieścić lichtarze w oknach parterów, wychodzących na ulice. Jeżeli wspomnimy, że partery zajęte były głównie przez sklepy, to decyzja króla spodziewanych wyników nie dała.

Lampa olejowa (ilustracja z kolekcji autora)

Za ojczyznę regularnego oświetlenia ulicznego uważana jest Holandia. W 1668 roku szef amsterdamskiej straży pożarnej Jan van der Heiden zaproponował ustawienie na ulicach 2,5 tys. latarń, „aby nocami mieszkańcy nie wpadali do kanałów, dla walki z przestępczością i pomocy w gaszeniu pożarów”. Pan Heiden sprawiedliwie policzył, że po oświetlonych ulicach straż pożarna przejedzie o wiele szybciej do pożaru i miał 100% racji.

Innowacja Holendrów tak przypadła do gustu ich sąsiadom, że niebawem oświetlenie pojawiło się na ulicach innych europejskich miast. Zapadła era lampy olejowej…

Z olejem i naftą
Na ulicach Stanisławowa na początku XIX wieku nocą na ulicach było tak ciemno, jak u przysłowiowego mieszkańca Afryki we wiadomym miejscu. Magistrat uważał, że taniej utrzymywać jednego nocnego stróża, niż oświetlać całe miasto. I ten to stróż – Wojciech – łaził po całym mieście po godzinie 10 wieczór i darł się na całe gardło: „Gasić światło! Gasić światło!”. Do jego obowiązków wchodziła też profilaktyka przeciwpożarowa. Po latach napisał on nawet piosenkę o tym, że pozostawiona bez uwagi świeczka może doprowadzić do pożaru.

Może Stanisławów i nadal tonąłby w ciemnościach, gdyby w 1821 roku nie przysłano ze Lwowa nowego starostę Franciszka Krattera. Ten od razu zajął się porządkowaniem zaniedbanego miasta. Zaczął od oświetlenia – niebawem Stanisławów ozdobiły latarnie uliczne, które zapalane były wieczorem i gaszone późną nocą.

Pierwsze latarnie były olejowe i wyglądały jak trzymetrowe drewniane słupy ze szklanym kołpakiem u góry. Wewnątrz umieszczano pojemnik z olejem, z którego sterczał knot. Początkowo wykorzystywano olej konopny, który był niedrogi, ale miał pewne niedostatki. Po pierwsze, latarnie dawały mało światła, a szkło szybko się kopciło. Po drugie, przechodnie zawsze ryzykowali, że na głowę skapnie im śmierdzący olej i zniszczy fryzurę.

W połowie XIX wieku śmierdzący olej szybko zamieniono na naftę. Dawała ona jaśniejszy płomień, prawie nie kopciła i była o wiele tańsza od oleju konopnego. Ale i ten naftowy monopol nie trwał długo. Niebawem pojawił się potężny konkurent…

Triumf gazu
Pod koniec XVIII wieku Walter Scott pisał ironicznie, że jakiś wariat zechciał oświetlać Londyn dymem. Tym wariatem okazał się wynalazca angielski William Murdoch, który zaproponował oświetlenie gazowe.

Zasada była genialnie prosta: na gazowniach wytwarzano gaz poprzez spalanie węgla; gaz zbierano w specjalnych pojemnikach, a potem przewodami doprowadzano do latarń. Gaz był bardzo lekki i ulatniał się w górę, dlatego gazownie umieszczano w najniżej położonych okolicach miast.

Nowe oświetlenie było dwukrotnie tańsze i bardziej wydajne od nafty i zaczęło zdecydowanie wypierać konkurenta z rynku. Gaz wykorzystywano nie tylko na ulicach, ale i wewnątrz domów. Tak, w filmie „Przygody Sherlocka Holmesa” jest kadr, w którym dr Watson zapala gazowy rożek w swoim mieszkaniu na Baker Street.

Należy tu zaznaczyć, że latarnie gazowe dzielą się na takie, w których gaz podaje się z dołu do góry (stojące) i na takie, gdzie gaz podaje się z góry do dołu (wiszące).

Stanisławowska gazownia (widokówka z kolekcji Olega Hreczanyka)

Do Stanisławowa postęp dotarł dopiero w roku 1873, gdy wybudowano miejską gazownię. Stała ona w miejscu dzisiejszego sklepu „Fokstrot” przy ul. Dniestrowskiej. Proces przejścia na nowy rodzaj oświetlenia przebiegał jednak powoli. Pierwsze latarnie gazowe pojawiły się dopiero w roku 1896 na dzisiejszych ulicach Franki, Strzelców Siczowych i Niezależności. Stąd można wywnioskować, że nie zważając na istnienie gazociągu już od 23 lat, wiele centralnych ulic oświetlano jeszcze starą dobrą naftą.

W 1901 roku światło gazowe rozbłysło w nowo założonym parku Cesarzowej Elżbiety. Lampy gazowe ustawiono wzdłuż głównej alei i koło letniej restauracji. Na starej pocztówce dobrze jest widoczna jedna z tych nowości.

Lampa naftowa w parku cesarzowej Elżbiety (widokówka z kolekcji Zenowija Żerebeckiego)

Gazyfikacja postępowała w szalonym tempie. W 1902 roku w mieście pozostały jedynie cztery ulice, które oświetlały jeszcze lampy naftowe. Według stwierdzenia krajoznawcy Mychajły Hołowatego były to dzisiejsze ulice Tyczyny, Ozarkiewicza, Garbarska i Lermontowa.

W tymże roku oddano nową gazownię przy ul. Lenkawskiego, gdzie dziś mieści się biuro „Iwanofrankiwskgaz”. Produkowała ona 2 tys. m sześc. skroplonego gazu na dobę, co w zupełności wystarczało na oświetlenie ulic i budynków. Dzięki takiej potężnej gazowni miasto całkowicie przeszło na oświetlenie gazowe w 1903 roku, wyprzedzając takich „gigantów nowoczesności” jak Lwów i Kraków.

Ten gaz różnił się od tego, który używamy dziś. Przede wszystkim nie dodawano do niego substancji zapachowej – odorantu, która nadaje gazowi specyficzny zapach. Na początku XX wieku gaz prawie niczym nie pachnął, a do tego uważany był za leczniczy. Lekarze zaradzali mniej majętnym pacjentom „spacery na świeżym powietrzu w pobliżu gazowni”.

Ale istniała i druga strona medalu. Z powodu braku zapachu trudno było określić miejsce wycieku gazu. 23 września 1907 roku miał miejsce potężny wybuch w piwnicach gmachu polskiego „Sokoła” przy placu Mickiewicza (dziś Obwodowa Biblioteka dla Dzieci), który wybił szyby w oknach sąsiednich domów i zranił dwóch przechodniów. Przyczyną tego wypadku, jak można się domyśleć, był gaz.

Pierwsza wojna światowa zadała szkody całej infrastrukturze miejskiego oświetlenia. Liczne ostrzały artyleryjskie uszkodziły latarnie i przewody gazowe. Gdy w 1920 roku wyliczono straty, okazało się, że w całym mieście pozostało nieuszkodzonych zaledwie 61 latarni. Polskie władze włożyły wiele wysiłku i kosztów w modernizację systemu oświetlenia miasta. Zamieniono około 4 tys. m ulicznych gazociągów, zwiększając przy tym przekrój rur, co dało możliwość podawana gazu do bardziej oddalonych okolic. Remontowano stare i ustawiano nowe latarnie. Już w 1927 roku ich ilość w mieście dobiegała do 700.

Ale gazowe oświetlenie też odchodziło do historii. Na horyzoncie coraz jaskrawiej lśniło światło elektryczne…

I wojna światowa przetoczyła się przez Stanisławów rujnującym wichrem (widokówka z kolekcji Zenowija Żerebeckiego)

Kilka słów o latarnikach
Aby na ulicach o zmroku było jasno, nie wystarczą same latarnie, trzeba, by ktoś je zapalał. Byli tacy ludzie i nazywano ich latarnikami. Na starej lwowskiej akwareli z 1844 roku można zobaczyć dwóch młodzieńców z drabinami – to są właśnie oni – latarnicy.

Każdy latarnik musiał dźwigać ze sobą drabinę, długi drąg, małą ręczną latarnię, szczypce, pojemnik z olejem, gąbkę i miarkę na olej. Do ich obowiązków wchodziło zapalanie i gaszenie latarni. A do tego pełna jej obsługa: napełnianie pojemnika olejem lub naftą, wystawianie knotów oraz konserwacja i czyszczenie jej elementów. Swoją pracę rozpoczynali około 10 godziny wieczorem, a kończyli o czwartej nad ranem. I to przy każdej pogodzie. Nie wiem jak w Stanisławowie, ale w Sankt Petersburgu, na przykład, każdy z latarników obsługiwał około 200 latarni, stojących jedna od drugiej w odległości od 20 do 100 m. W wielu miastach latarnicy byli członkami straży pożarnych i otrzymywali za swą pracę niewielką zapłatę. Jak widzimy, praca była ciężka i niewdzięczna. Do tego w społeczeństwie powstał stereotyp, że latarnicy kradną olej konopny, jako dodatek sobie do kaszy. Dopiero po wprowadzeniu oświetlenia naftowego oczyszczono ich z tego mitu.

Z wprowadzeniem oświetlenia gazowego latarnicy odetchnęli z ulgą. Teraz nie trzeba było stale dolewać oliwy, podkręcać knoty – wystarczyło otworzyć zawór i zapalić gaz.

Elektryczne oświetlenie na pl. Mickiewicza w latach 30. XX w. (widokówka z kolekcji Zenowija Żerebeckiego)

Latarnicy zniknęli z ulic Stanisławowa po wprowadzeniu oświetlenia elektrycznego. W ciągu długich lat zawód latarnika obrósł legendą i nawet stali się oni bohaterami utworów literackich. Latarnikom wystawiano pomniki w Niemczech, Polsce, Rosji, Gruzji i w sąsiednim Użhorodzie. Ostatnim czasem moda na nich powraca. Np. dziś na starówce wrocławskiej można zobaczyć starszego pana z długim kijem, który rozpala ostatnie lampy gazowe w tym mieście.

Iwan Bondarew
Tekst ukazał się w nr 22 (314) 30 listopada – 17 grudnia 2018

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X