Ostatni sekret namiestnika Galicji Leona Pinińskiego. Część 4 Grób Stanisława Szczepanowskiego, fot. Jurij Smirnow / Nowy Kurier Galicyjski

Ostatni sekret namiestnika Galicji Leona Pinińskiego. Część 4

Publiczność i prasa lwowska były zszokowane wiadomością o śmierci dyrektora GKO Franciszka Zimy i chętnie wierzyły w najgorsze, sensacyjne plotki.

Prasa we wszystkich szczegółach opisywała ostatnie godziny życia dyrektora. Na przykład „Kurier Lwowski” pisał: „Po południu odwiedziła jego w celi żona i zięć, a rozmowa odbyła się w obecności sędziego śledczego. Kiedy spotkanie skończyło się, pozostał Zima w najwyższym stopniu rozdrażniony, a potem zażądał syfon wody sodowej, wypił jedną szklankę, położył się do łóżka i zaczął czytać jakąś książkę. Po godzinie dziewiątej wieczorem uczuł, że jest mu niedobrze. Co chwilę ból narastał do tego stopnia, że z piersi jego zaczęły się wydobywać straszne jęki, a ciało w strasznych konwulsjach poczęło się formalnie wić z boleści”. Zawołano strażnika, który wezwał natychmiast naczelnego dozorcę. W całym więzieniu zapanowało wielkie poruszenie, a kiedy przybyli lekarze sądowi dr Gabel i dr Schmidt, Zima wydawszy okrzyk „Jezus Maria” skonał. Stało się to o godzinie trzy kwadranse na dziesiątą wieczorem”.

Grobowiec Franciszka Zimy, fot. Jurij Smirnow / Nowy Kurier Galicyjski

Opinia publiczna wymagała niezależnej ekspertyzy medycznej okoliczności nagłej śmierci Franciszka Zimy, ale administracja krajowa nie dopuściła takowej. Lwowscy medycy sądowi w rezultacie sekcji zwłok stwierdzili, że śmierć Zimy nastąpiła „wskutek udaru sercowego, zaś bezpośrednią przyczyną śmierci było porażenie mięśnia sercowego”, co miało być naturalnym w jego wieku. Część prasy lwowskiej i wiedeńskiej wprost pisała, że za otrucie Zimy obiecano 500.000 zł.

Już po śmierci dyrektora Zimy czterech innych oskarżonych postawiono przed sądem przysięgłych. Na kilkudziesięciu posiedzeniach przesłuchano ponad 60 świadków. Wśród nich jednak nie było najważniejszych, mianowicie radcy Kleeberga, przedstawicieli Namiestnictwa i Komisji rewizyjnej GKO. 9 listopada 1899 roku przewodniczący ławy inżynier Chylewski odczytał werdykt sądu. Wyrok ławy przysięgłych był niespodzianką dla publiczności i niektórych kół politycznych. Uwolniono wszystkich oskarżonych, również Szczepanowskiego, co oczywiście nie zwolniło go od wypłaty milionowych długów. Tajni reżyserzy procesu GKO osiągnęli niestety pełny sukces. W procesie więcej nie padło żadne wysokie nazwisko, nie zostały ujawnione milionowe afery, dyrektor Zima został otruty, inżynier Szczepanowski zmarł na zawał serca. Prostytutka Fuhrmannowa została uniewinniona i zachowała wszystkie swoje nieruchomości i kapitały zarobione „usilną pracą w zawodzie”.

W części społeczeństwa taki wyrok wywołał ostrą negatywną reakcję. Prezydent wyższego sądu krajowego dr Tchórznicki wystosował do ministra sprawiedliwości telegram o następującej treści: „Ku oburzeniu wszystkich uczciwych ludzi oskarżeni zostali uwolnieni”. „Kurier Lwowski” pisał: „Społeczeństwo było oburzone malwersacjami odkrytymi w Kasie, ale też kilkoma samobójstwami, które miały związek z Kasą. Skutek tego: w GKO działy się nadużycia, na przedsiębiorstwa Szczepanowskiego, poszło ponad 5 milionów funduszu rezerwowego Kasy, fałszowano księgi i rachunki, wydzierano z ksiąg kartki – i mimo to nie ma winnych!”. Przekierowanie śledztwa na błędne tory, skupienie uwagi na sprawach drugorzędnych, a faktycznie oszukanie opinii publicznej, niedopuszczenie do rozprawy fachowych świadków było tym głównym sekretem, główną tajemnicą całego „lwowskiego procesu o miliony”. Wszystko skończyło się ku zadowoleniu wyższych sfer, również ciekawskich, poszukujących sensacji obywateli. Wszyscy zostali zadowoleni, nie ujawniono jedynie prawdy o aferach w GKO.

Nie mniej sensacyjnie wyglądała sprawa samobójstwa w dniu 11 marca 1899 roku dyrektora lwowskiego Banku Kredytowego dra Stanisława Krzyżanowskiego. Głównymi akcjonariuszami Banku Kredytowego byli książęta Sapiehowie, przedstawiciele wpływowych kół konserwatywnej arystokracji galicyjskiej.

Kaplica Krzyżanowskich, fot. Jurij Smirnow / Nowy Kurier Galicyjski

Po Lwowie krążyły pogłoski, że Stanisław Krzyżanowski (1847–1899) był nieślubnym synem Władysława hr. Badeni i aktorki dramatycznej Teofili Targowskiej. Stanisław otrzymał dobre wykształcenie i zrobił karierę. Był postacią cenioną w świecie finansowym Galicji. Od 1892 roku obejmował posadę dyrektora Banku Kredytowego. Jako adwokat miał przeważnie klientelę arystokratyczną, do której należały rody Sapiehów, Badenich, Gołuchowskich, Skrzyńskich i inni. Był Krzyżanowski człowiekiem inteligentnym, ale nerwowym i mentalnie zmiennego usposobienia. W chwili śmierci w wieku 52 lat był kawalerem.

Życie osobiste Stanisława Krzyżanowskiego było owiane licznymi tajemnicami. To samo można powiedzieć o jego działalności w Banku Kredytowym. Sprawy potoczyły się nieprzewidywalnie, kiedy w nocy z 10 na 11 marca 1899 Stanisław Krzyżanowski popełnił samobójstwo w swoim mieszkaniu przy ul. Jagiellońskiej 7. Słowo Polskie z dnia 11 marca donosiło: „Alarmująca wieść obleciała dziś rano miasto. Opowiadano ją sobie na ulicach, w kołach publicznych, urzędach. W korytarzach sejmowych grupowali się posłowie, udzielając sobie wzajemnie wieści”.

W mieszkaniu denata zaraz na pierwszą wiadomość o samobójstwie pojawili się obydwaj hrabiowie Badeniowie, przybył również dyrektor Banku Krajowego. W pokoju znaleziono kilka listów do krewnych oraz do dyrektora Banku Kredytowego. Jeden list był bez adresu. Na niego od razu zwrócił uwagę hr. Stanisław Badeni. List zaczynał się od słów: „Szatanie! Opętałeś mnie…”. W innym zaś liście przedśmiertnym Krzyżanowski napisał wprost: „Padłem ofiarą machinacji…”. I te właśnie machinacje w Banku Kredytowym włożyły mu broń samobójczą do ręki.

Krzyżanowski pisał, że w Banku Kredytowym działy się liczne nieprawidłowości, o których on nie wiedział. Dalej wyliczył on dokładnie wszystkie owe rzekome mankamenty, ferując nadzwyczaj ciężkie zarzuty przeciw sposobom prowadzenia tej instytucji i oświadczył, że ten stan rzeczy zmusza go do targnięcia się na siebie samego… Kiedy treść listu stawała się coraz drażliwszą i doszło do wymiany konkretnych nazwisk, hrabia Stanisław Badeni, marszałek krajowy, przerwał czytanie listu i kazał dalszą jego treść przekazać tylko jemu, dyrektorowi Banku Krajowego Alfredowi Zagórskiemu i notariuszowi Józefowi Onyszkiewiczowi. Nikt już później tego listu nie widział.

Otóż powody śmierci Krzyżanowskiego i konkretne nazwiska zostały utajone. Kim był ten „Szatan”, który opętał denata, już na zawsze pozostało tajemnicą, ostatnim sekretem Stanisława Krzyżanowskiego. W mieście przekazywano pogłoski, że Bank Kredytowy może ogłosić bankructwo. Zaniepokojeni samobójstwem Krzyżanowskiego klienci przypuścili prawdziwy „szturm banku po odbiór pieniędzy”. Pogrzeb Stanisława Krzyżanowskiego odbył się 13 marca 1899 roku. Obok najbliższej rodziny, w kondukcie pogrzebowym uczestniczyli hrabiowie Badeniowie, dyrekcja i urzędnicy Banku. Jednak nazwiska możliwych winnych w samobójczej śmierci S. Krzyżanowskiego i prawdziwa sytuacja finansowa Banku Kredytowego nigdy nie zostały ujawnione.

Jurij Smirnow

Tekst ukazał się w nr 17 (429), 15 – 28 września 2023

X