Ormiańskie miasteczko Łysiec Kościół ormiański w Łyścu jako kino im. Szewczenki. Rok 1997, fot. Leon Orzeł

Ormiańskie miasteczko Łysiec

Łysiec, ormiańska niegdyś osada obok twierdzy Stanisławów, z wielkim trudem uzyskała status miasteczka (po łacinie „oppidum”). Miasteczka wprawdzie powiatowego. Według administracyjnego podziału za czasów stalinowskich z jednego przedwojennego „polskiego” powiatu robiono trzy sowieckie. Chodziło tu bolszewikom o powiększenie ilości „aparatczyków”, czyli ludzi „swoich”, tzw. „naszych”, na odmianę od „miestnych” – tutejszych.

Powstał Łysiec milę od Stanisławowa pośród szerokiej aluwialnej równiny, tworzącej w tym miejscu co najmniej trzy tarasy. Zbudowano go w miejscu oznaczonego na „przedaustriackich” mapach osiedla „Moczar”, co oznacza „mokradło”. Od pasma gór na Zachodzie oddziela Łysiec rzeka Bystrzyca Sołotwińska, od czasu do czasu przejawiająca swój temperament jako rzeka górska. Za Bystrzycą znajduje się ogromny masyw leśny, zwany „Czarnym lasem” jako schroniskiem różnych partyzantek. Przy stałej suchej pogodzie Bystrzyca robi się płytka (na Kresach mówi się – dostępna kurom na spacery), za to po obfitych deszczach poziom wód unosi się o metry – a może być ich trzy, cztery i więcej. Groźne wody Bystrzycy wtedy tak pędzą do Dniestru, że niosą mu wszystko, co tylko się da – krzewy i drzewa, słomiane strzechy i całe zabudowania, trafiają się też prosiaki, krowy, a nawet ludzie.

Dlatego Łysiec, jak i inne miasta Przedkarpacia, zawdzięcza swój skromny przemysł (tartaki, młyny, elektrownie) nie Bystrzycy, a jej „córkom”, zwanym tu „młynówkami”. Tak jest w samym Stanisławowie, Kutach, Śniatyniu itd. Na czas powodzi te odnogi „zamykano”. Wiosną zaś „czyszczono” je – całą gromadą, zwykle przed świętami wielkanocnymi. Take przedsięwzięcie na Kresach nazywa się „tołoką”.

Łysiec zbudowano w dobrach Potockich, później – Kossakowskich, a jeszcze później właścicielem tych dóbr został hrabia Rudolf Stadion, cesarski namiestnik Galicji i Lodomerii. Bardzo aktywny działacz: na długo przed rewolucją 1848 roku zmniejszył obowiązki pańszczyźniane i był inicjatorem budowy „twardej drogi” – gościńca ze Stanisławowa na Węgry, tak mu bliskie. Stadionowie mieli korzenie węgierskie, jak i Kuropatwowie, podobnie jak liczni magnaci po północnej stronie Karpat. Oni to zostawili nam w Stanisławowie kościół jezuitów (teraz katedra greckokatolicka), pozostałości twierdz w Nadwórnej i Pniowie. Liczne osiedla w dawnej Galicji do dziś noszą nazwę „Uhrynów” (Uhry – z ukraińskiego „Węgry”). Dlatego też Hitler w 1941 roku wymagał ot Horthy’ego – regenta Węgier – włączenia Tatarowa i Worochty w skład Generalnego Gubernatorstwa, a biednych Żydów z terenów Węgier przetransportowano i mordowano na lewym brzegu Dniestru, częściowo w Stanisławowie. Przy drugim natarciu sowietów w latach 1944–45 północnych stoków Karpat broniło wojsko węgierskie. Zdewastowany cmentarz węgierskich żołnierzy w Stanisławowie to jeden z największych wojennych cmentarzy naszego miasta.

Cmentarz w Łyścu. Kapliczka nad grobem ks. Mojzesowicza. Tablica wewnątrz kaplicy głosi: „Ks. Mikołaj Mojzesowicz. Kanonik i proboszcz w Łyścu. Zmarł 28.08.1921”. Zdjęcie z roku 1997, fot. Leon Orzeł

Wspomniani Ormianie to przeważnie rzemieślnicy i kupcy przybyli do Łyśca z Krymu i Mołdawii. Sprowadzili nie tylko umiejętność wyprawy skór, a i ducha handlu, co było równoznaczne z postępem. Niestety z początkiem XX wieku Ormianie byli już tak głęboko zasymilowani w życie gospodarcze i społeczne Galicji, że pozbyli się ormiańskiego szkolnictwa. „Ojciec wszystkich narodów” J. Stalin po drugiej wojnie światowej pozwolił im być Polakami i wyjechać za Bug. W ten sposób wyjechało 567 rzymskich katolików, chociaż kościół i parafię w Łyścu od 1785 roku uważano za ormiańskie. Na „lorach” (tj. wagonach towarowych bez ścian i dachów) umieszczano co najmniej setkę ludzi i wieziono w nieznane. W Łyścu, długo po wojnie, łysieckie babcie poprawiały sowieckie paszporcistki, że „po ojcu” są nie „Konstantynowne”, a „Kajetanowne”, ponieważ są Ormiankami.

Obecny piękny kościół murowany w stylu romańskim, z pięcioma ołtarzami, którego budowę rozpoczął 15 września 1834 roku miejscowy proboszcz ks. Dominik Barącz i ukończył go w 1852 r. za pomocą hr. Stadiona, tym się różnił od innych kościołów w Galicji, że był wspólnym kościołem parafialnym dla dwóch katolickich obrządków pod zarządem jednego proboszcza ormiańskiego.

W 1937 roku Łysiec i okoliczne wsie liczyły około 700 Żydów, których los był wkrótce tragiczny. Zostali bezlitośnie wpędzeni do getta w Stanisławowie, gdzie większość z nich została rozstrzelana „za jeziorem”, na „nowym” żydowskim cmentarzu i tam byle jak pochowana.

Wydarzył się tam znany incydent, wykorzystywany później przez propagandę sowiecką. Po odtransportowaniu Żydów do getta przypadkowo została w Łyścu 10-letnia dziewczynka żydowska, córka miejscowego lekarza. To dziecko jeszcze jakiś czas kręciło się po łysieckich uliczkach, aż znalazło się na podwórku posterunku ukraińskiej policji pomocniczej. Za sowietów budynek ten był wykorzystywany jako szpital rejonowy, a później jako przychodnia lekarska. W centrum podwórka znajdowała się studnia. Za jakiś czas z budynku wyszedł komendant, niejaki Kozij, poprosił dziewczynkę, by spokojnie stała koło studni i zastrzelił ją na oczach przypadkowych ludzi. Później się okazało, że Kozij przeżył w zdrowiu wojnę, uciekł z Niemcami na Zachód i następnie okazał się w Stanach Zjednoczonych i na Kostaryce. Żądania władz sowieckich wydania zbrodniarza sądownictwu sowieckiemu były bezskuteczne.

I jeszcze o jednym incydencie w Łyścu, dotyczącym też „czarnej policji”. W roku 1944, w styczniu w święto Chrztu Pańskiego, zwanego na Kresach „Jordanem” (19 stycznia) przy wyjściu z cerkwi na oczach ludzi został zastrzelony komendant posterunku „czarnej policji”, niejaki K. Przyczyną jego „likwidacji”, jak głosiła fama, było przychylne nastawienie do Polaków i obrona ich przed nocnymi napadami i rabunkami. Wydarzenie to miało miejsce pod koniec niemieckiej okupacji (skończyła się w ostatnich dniach marca 1944 roku, wtedy też zaczęła się masowa ucieczka niemieckich kolaborantów i części okupacyjnej administracji). W styczniu 1944 roku władza hitlerowska była jeszcze „twarda”.

Sam fakt opisanego postępowania funkcjonariusza okupacyjnych organów ścigania, potwierdzony ukaraniem śmiercią i to na oczach tłumu ludzi jest bardzo rzadki. Tym niemniej opis ten spotykamy w historycznej literaturze polskiej (co najmniej u dwóch autorów). Pozwólcie autorom artykułu nie komentować tego faktu. Historia Kresów nie jest prosta i jasna.

Powróćmy jednak do naszego kościoła. Najdroższym skarbem kościoła w Łyścu był obraz Najświętszej Maryi Panny, uznany po wielu wypadkach uzdrowień i innych łask za cudowny. Do niego właśnie w szczerych modlitwach zwracali swoje oczy wierni, prosząc o opiekę dla siebie i swych rodzin. Otaczały go czcią nie tylko parafianie – Polacy i Ormianie, ale też Ukraińcy. Był to obraz Najświętszej Panny Maryi na płótnie przymocowanym do deski, malowany na podobieństwo obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej, wysoki 136 cm i szeroki 98 cm, przedstawiał Najświętszą Bogurodzicę piastującą Dzieciątko Jezus, które prawą rączką wskazuje na Swą Matkę, a lewą trzyma książkę.

W 1779 roku Łysiec (i kościół w Łyścu) ucierpiały w pożarze. Tak groźnym, że spaliły się nawet metryki parafialne. W roku 1830 drugi kościół drewniany wystawiony przez Annę hr. Kossakowską uległ temuż losowi. Pomimo tego to miejsce przyciągało lud polski i ruski z bliskich i dalekich stron, a wiara i ufność w cudowną opiekę Matki Boskiej, jego miłość i rzewne modlitwy do Matki Boskiej Łysieckiej oraz bardzo liczne wota (w liczbie powyżej 150) świadczą o jej nadzwyczajnych łaskach i dobrodziejstwach tu świadczonych.

Po pożarach obraz ten odnowił sędziwy kapłan imieniem Kolumb. Umierając zostawił go w spuściźnie innemu kapłanowi, Grzegorzowi. Temu to Grzegorzowi oznajmiła Najświętsza Panna Maryja, że życzeniem jej jest, by obraz przeniesiono do kościoła. „Gdy się dom jego, niby od jakiego grzmotu, kilka razy zatrząsł, ks. Grzegorz zrozumiał, co to znaczy. Przelękniony, zdejmuje obraz ze ściany i niesie do kościoła. Ale jak go w kościele umieścić? Drzwi kościelnych najsilniejsi nawet ludzie otworzyć w żaden sposób nie mogą! Tu nie wiadomo skąd i jak, jakieś 6-letnie dziecko we drzwi klucz wkłada, a sprężyny i rygle od zamku w jednej chwili odskakują, drzwi otwierają się, a obraz Matki Boskiej unosi się w powietrze, wchodzi do kościoła, a niewidzialna ręka otacza go mnóstwem świec i przygotowuje ornat, kielich i inne rzeczy do mszy św. potrzebne!”.

I od tego czasu datuje się początek nadzwyczajnych łask. W 1719 roku w czasie groźnej morowej zarazy, gdy w całej okolicy Stanisławowa tysiące ludu umierało, Najświętsza Panna poleca odbyć procesję z jej obrazem wokół kościoła, obiecując mieszkańcom Łyśca całkowite od epidemii uwolnienie, co się też spełniło. Prócz tego wielu ślepych, sparaliżowanych, głuchych i kulawych przed tym obrazem zdrowie odzyskało. Uroczystość sprowadzała tu od 14 do 18 sierpnia każdego roku tłumy od 5 do 6 tysięcy ludzi z bliższych i dalszych okolic, a ze Stanisławowa i z Bohorodczan osobne procesje z chorągwiami i obrazami ze swymi księżmi na czele spieszą do Łyśca błagać Najświętszą Pannę Maryję, aby otarła ich łzy, ukoiła ich boleści.

Te wielotysięczne odpusty w Łyścu opisane są w ukraińskiej literaturze pięknie przez Mychajła Jackiwa, pisarza i polityka propolskiej orientacji z okresu międzywojennego. Razem z Izydorem Twerdochlibem, również pisarzem, urodzonym we wsi koło Łyśca, założycielem Partii Chliborobskiej (partii wieśniaczej), nawołującej ukraiński lud nie do walki z „reżymem Piłsudskiego”, lecz przeciwnie, by zmienić konfrontację na współpracę i maksymalnie wykorzystać aparat Państwa Polskiego do podniesienia poziomu życia ukraińskiego chłopstwa. Żadna „samostijność”, według niego, nie da tych możliwości, które posiada już Państwo Polskie.

Kościół w Łyścu w pierwszych dniach sierpnia 1944 roku przeżył jeszcze jeden pożar z licznymi ofiarami w ludziach. Wojsko sowieckie weszło do Łyśca 24–26 lipca 1944 roku. W kościele i na plebanii uczyniono punkt zbiorczy dla mobilizowanych – sowieci brali do wojska mężczyzn od 17 do 55 roku życia i dziewczęta od 17 do 23 lat. Zostawiano tylko te kobiety, które karmiły dziecko piersią. Przed Polakami i Polkami otwierały się trzy drogi: pierwsza prowadziła do Armii Berlinga, w tym celu trzeba było z kolumną pod konwojem iść pieszo do Rzeszowa – miejsca formowania armii. Przy tym żadnych posiłków nie wydawano – „co kto wziął z domu, tym się karmił”. Druga droga – do Robotniczo-Chłopskiej Czerwonej Armii, faktycznie od razu na front. W trzecim wariancie mężczyzna lub chłopak pozostawał w domu, otrzymywał broń – zwykle rosyjską „wintowkę” Mosina, wz. 1899 roku. Te pododdziały, tworzone przy rejonowych „wojenkomatach” i rejonowych oddziałach NKWD pod dowództwem oficerów, tworzono osobno z Polaków, osobno z Ukraińców. Nie byli oni umundurowani, zabraniano im noszenia innej broni, nie płacono im. Jedynym wydawanym dokumentem była „sprawka” z numerem karabinu. Nazywano ich „istriebitelnymi batalionami”, lub w skrócie „striebkami” (w tłumaczeniu z rosyjskiego „niszczycielami”). Dowództwo AK popierało tworzenie i istnienie tych polskich „otriadów”, ponieważ często w pewnych miejscowościach tylko oni zostawali jedynymi obrońcami ludności polskiej. Ta „mosinka”, noszona na sznurku, często była jedyną nadzieją na przeżycie nocy, aby „dożyć dnia”.

Plebania ormiańskiego kościoła w Łyścu. W latach powojennych – siedziba „wojenkomatu” i „striebków”. Rok 1997, fot. Leon Orzeł

„Sztab” tej instytucji mieścił się na „ormiańskiej” plebanii. Przypuszczalnie to spowodowało pożar obok, w kościele wypełnionym poborowymi. Na początku sierpnia 1944 roku rekrutów na noc ryglowano w kościele od zewnątrz, a dla spania nanoszono tam słomy. Nocą z niewyjaśnionej przyczyny słoma zapaliła się. Było wiele ofiar.

Chrześcijański cmentarz z najstarszymi pochówkami z lat 1900–1907 mieści 23 pochówki (nagrobki) z inskrypcjami w języku polskim i jeden – w języku niemieckim. W centrum starej części cmentarza – kaplica pogrzebowa.

Leon Orzeł
Petro Hawryłyszyn

Tekst ukazał się w nr 8 (372), 30 kwietnia – 13 maja 2021

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X