Hitlerowski burdel dla elity Scena z filmu pokazująca rekrutację pań do Salonu Kitty, zdjęcie udostępnione przez autora

Hitlerowski burdel dla elity

28 czerwca 1939 roku pilnujący granicy z Holandią niemieccy strażnicy dostrzegli jakąś skradającą się ku niej postać. Szybko ją ujęli. Okazała się kobietą. Przypuszczając, że mogła być szpiegiem, przekazali ją Gestapo. Nie miało trudności w wydobyciem z niej wszystkich potrzebnych wiadomości. Nazywała się Katharina Zammit, była mieszkanką Berlina i już w latach 20. prowadziła w stolicy Niemiec w szykownej dzielnicy Charlottenburg, w kamienicy przy ulicy Giesebrechtstrasse 11 dość elegancką agencję towarzyską. Pod kryptonimem „Salon Kitty” burdel był dobrze znany wyższym sferom Berlina, zachodziło do niego sporo wysokich urzędników, dyplomatów.

Przeglądając akta zatrzymanej, Walter Schellenberg, szef wywiadu służby bezpieczeństwa (SD), pomyślał, że warto by wykorzystać doświadczenie Kitty dla dobra państwa. Przecież upojeni alkoholem i obezwładnieni miłosnymi uściskami goście mogli ujawnić niejedną ciekawą i ważną dla władz informację. Więc zaproponował jej: albo pójdzie do obozu koncentracyjnego, albo będzie nadal prowadzić swój przybytek rozkoszy, ale pod nadzorem służby bezpieczeństwa (SD). Oczywiste, że wybrała bezpieczną dla niej drugą ewentualność.

Ale wpierw należało przygotować Salon do pełnienia nowej roli. Budynek poddano remontowi, zmodernizowano windę, mieszkanie na trzecim piętrze, mające razem 340 metrów kwadratowych, urządzono bardziej luksusowo (w łazience ustawiono wannę, w której mogły zażywać jednocześnie kąpieli trzy osoby), przede wszystkim jednak zainstalowano wszędzie, w tym w ośmiu pokojach, aparaty podsłuchowe (ogółem było ich ponad sto), w niektórych także kamery pozwalające filmować najpikantniejsze sytuacje. W piwnicy kamienicy w odczytywanie przekazów zaangażowanych było aż pięciu operatorów.

Do pracujących już w Salonie kobiet dokooptowano jeszcze 20, dobranych spośród wielu wskazanych przez policję, wyszukującej kandydatki, które powinny być atrakcyjne, inteligentne, znające kilka obcych języków, przychylne nazistowskiej władzy i lubiące figlować w łóżku. Oceniała je i ostatecznego wyboru dokonywała komisja złożona z psychologów, lekarzy, poliglotów. Te panie i panienki trafiały potem do katalogu, z którego uprzywilejowani goście wybierali najbardziej im z wyglądu odpowiadającą. Zanim jednak mogły przystąpić do pracy, przechodziły kilkutygodniowe przeszkolenie, na którym uczono je rozpoznawać szarże gości, jak zadawać pytania, jak ich nakłaniać do jak najczęstszego sięgania po kieliszek z szampanem. Panie z katalogu (były wśród nich także prawniczki, lekarki) chętnie spędzały noce z należącymi do elity bywalcami, bo za każdy seans dostawały aż 200 marek, co było pokaźną sumą, pozwalającą kupować elegancką bieliznę, perfumy.

Do gości Salonu zaliczanych do elity należeli ważni funkcjonariusze partyjni, politycy, wysocy rangą wojskowi, dyplomaci, przemysłowcy. Na Giesebrechtstrasse 11 zaglądali: minister spraw zagranicznych Joachim von Ribbentrop, Walter Schellenberg, Reinhard Heydrich, szef Gestapo, który swe wizyty nazywał inspekcjami (wówczas wyłączano aparaturę podsłuchową; mówiono o nim, że nie przepuścił żadnej berlińskiej dziewicy, z wyjątkiem tej stojącej na Kolumnie Zwycięstwa), minister propagandy Joseph Goebbels, minister sportu Hans von Tschammer, generał Joseph Dietrich (ten uwielbiał orgie z udziałem wszystkich 20 pań), generał Friedrich Fromm. Z zagranicznych dyplomatów wymienić trzeba przede wszystkim ambasadora Włoch Dino Alfieri i ministra spraw zagranicznych tego kraju, hrabiego Galeazzo Ciano (zięcia Benito Mussoliniego), który, według późniejszej konstatacji jednej z pań, był niezłym kochankiem, delikatnym kawalerem.

Interes funkcjonował, ale niedługo: kres położyły mu alianckie bomby, które w 1942 roku mocno uszkodziły budynek z burdelem. SS postanowiło go zlikwidować, tym bardziej, że informacje uzyskiwane z działalności dam, wykonujących swój zawód na leżąco, nie były specjalnie przydatne. Po wojnie nie znaleziono żadnych dokumentów z wynikami podsłuchów, prawdopodobnie zdołano je zniszczyć.

Historię Salonu Kitty spisano w kilku książkach, nakręcono także filmy, ale z powodu braku wiarygodnych materiałów nieraz ich autorzy zanadto puszczali wodze fantazji.

Tadeusz Kurlus

Tekst ukazał się w nr 8 (372), 30 kwietnia – 13 maja 2021

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X