Opowieść dziurawej drogi

Opowieść dziurawej drogi

W Czerniowcach jamy na drogach łatane są z wykorzystaniem cegieł (Fot. molbuk.ua)**
W ciągu sześciu dni spędzonych w podróży spotkaliśmy dwie (!) ekipy, które poprawiały stan nawierzchni: pierwszą, zasypującą dziury kamieniami wielkości pięści na drodze do Kamieńca Podolskiego; drugą „ekipą” był zespół niedaleko Chmielnickiego: kilku panów w odblaskowych kamizelkach kopało rów na poboczu, żeby zrobić odpływ dla wody: wielkie bajoro wypełnione burą breją z kluskami śniegu i brudu zaczynało spływać na pole. Dzięki temu kierowcy wreszcie zobaczą głębokość kilkunastu dziur schowanych pod mazią.

Ukraińcy potrafią żyć bez dróg. Podobnie jak nie potrzebują odśnieżonych przejść na osiedlach, czy sprawnie działającej komunikacji miejskiej. Potrzebują za to tysięcy pomników usytuowanych na poboczach tychże dróg, w wioskach i miasteczkach – banalnych, przygnębiających swoją estetyką zmierzającą w stronę kiczu. Górując nad dziurawymi drogami stają się one prawdziwym pomnikiem rozkładu, klęski i chaosu. Jak to możliwe, że dogorywające miejscowości mają pieniądze na pomniki i nigdy nie mają ich na załatanie dróg? Ile trzeba wydać na przygotowanie i umocowanie ogromnych liter układających się w hasło „las urodą ziemi” albo „pochyl broń (zbroju) przed pięknem (krasoju)”. Zresztą, konia z rzędem temu, kto wytłumaczy, co oznacza ostatnie hasło i jak trzeba się ukłonić?

Czy ktoś zastanawiał się kiedyś, jak wyglądałby ruch drogą Lwów-Chmielnicki przy ruchu jaki panuje w krajach zachodnich? Jedyne błogosławieństwo w tej sytuacji stanowi jego brak. Dzięki temu nasz kierowca blady jak ściana z wysiłku, poruszając się często lewą stroną, zręcznie omija doły manewrując między nimi.

Fot. Beata Kost**
Nasza dziurawa droga zaczyna powoli wypełniać życie 25 osobom zamkniętym w autokarze na ośnieżonych, podziobanych bezdrożach. Pod koniec dnia, kiedy kolejny odcinek odysei zostaje za nami, droga jeszcze długo kołysze nas wszystkich z uwagą obserwujących jej stan. Nie kończy się, prowadzi dalej, wyboista i kręta – kolebie się pod powiekami zanim przyjdzie sen.

Kolejny dzień. Jedziesz dalej myśląc o tym, że zasypie nas i zawieje w jakiejś zaspie. Przyglądając się na przemian wysiłkom kierowców i niekończącym się kilometrom dziur zaczynasz tracić poczucie czasu. Na początku chcesz wyskoczyć ze ślimaczącego się pojazdu, z tego labiryntu prowadzonego przez błędne ogniki najpierw szerokiej kijowskiej, a potem kurczącej się, coraz bardziej zasypanej i dziurawej drogi na Krzemieniec, Tarnopol, Chmielnicki, Kamieniec i Czerniowce. Doświadczenie psychodeliczne nazywane jest czasem „trip” – od angielskiego słowa „podróż”. Pięć stopni to rozpiętość, którą można osiągnąć – od delikatnych zmian percepcyjnych począwszy, aż do utraty ego.

…Wiatr unosi tumany śniegu. Czarne dziury układają się we wzory. Kolejna godzina prowadzi do zagubienia i zaburzenia odczuwania upływu czasu. Dziwne ptaki o pomarańczowych brzuszkach i wielkie kruki zlatują się na zwały szarego śniegu na poboczach. Na poziomie czwartym obrazy ponoć zniekształcają się i wypaczają: drzewa wyglądają jak domy, a ludzie jak krzaki. Zaczynamy to widzieć. Poziom czwarty osiągamy wraz z kierowcą na wysokości mostu na Dniestrze w sławnej miejscowości Żwaniec. Jeszcze nie wiedzieliśmy, że wyższy stopień można osiągnąć na moście w Zaleszczykach. Ale kiedy tam dotarliśmy skala się skończyła…

**
Motyw drogi dla wielu twórców jest bardzo ważny. Powraca bez przerwy, jest stary jak historia ludzkości. Powiadano, że droga jest ważniejsza niż cel, bo życie jest drogą. Sześć dni w autokarze udowodniło nam, że nie każda droga stanowi sens życia.

Krytycy dziwili się, że David Lynch stworzył tak „prostą historię”. Ja tam wcale zdziwiona nie jestem – Lynch nie znał możliwości, które daje podróż zwykłą drogą krajową w naszej szerokości geograficznej. W innym przypadku Alvin mógłby odlecieć niczym bohaterka „Mulholland Drive”.

**
Na zakończenie jeszcze raz wołyńsko-poleski Kraszewski, bo nadeszła informacja, że most w Żwańcu częściowo się zawalił i ruch na nim wstrzymano do odwołania. „Często ogromne przestrzenie błot po takiej drodze przebywać trzeba. Ale otóż i mostek. Godzien drogi: wąski naprzód, dziurawy po wtóre, trzęsący się na palach – to trzecie i ostatnie. Gdyby zaś pod nim była przepaść na sto sążni, a długość jego była Bóg wie, jaka, nie znajdziesz nigdzie poręczy. (…) Ciągle więc zdawszy się na Opatrzność i furmana musisz jechać pod strachem. Nad drogi nie znam nic straszniejszego – chyba karczmy”. O „karczmach” KATARZYNA ŁOZA pisze w tym samym numerze Kuriera Galicyjskiego.

Beata Kost
Tekst ukazał się w nr 7 (179) 16 – 25 kwietnia 2013

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X