Obywatele Ukrainy

W Czerniowcach, stolicy wielokulturowej Bukowiny, której historia obfituje w nieoczekiwane zakręty jeszcze bardziej niż historia wschodniej Galicji, pojawiła się ciekawa reklama społeczna.

Na billboardach w centrum miasta widnieją portrety mieszkańców Czerniowców z podpisami „Jestem Rumunem. Jestem obywatelem Ukrainy”. Nie uśmiechając się z plakatów, ale oddając swoje zdrowie i życie na Majdanie i w Donbasie, podobne hasła głosili mieszkający na Ukrainie Polacy. Udowodnili, że Ukraina jest ich Ojczyzną.

Relacja człowieka z Ojczyzną jest jak relacja dziecka z matką. W zamian za bezgraniczną miłość człowiek oczekuje wzajemności, szacunku, opieki, zaspokojenia swoich podstawowych potrzeb, akceptacji takim, jakim jest. Jeśli tego nie otrzymuje, pojawia się smutek i rozgoryczenie.

Dla wielu swoich obywateli Ukraina jest nie matką, a macochą, która ciągle w swoich podopiecznych widzi jakieś wady. A to mówią nie tym językiem, a to modlą się nie w tym obrządku, a to mają nieprawidłowe poglądy na przeszłość. Zabiegi kierownictwa kraju, jak i tzw. „patriotów” zrobienia z Ukrainy państwa narodowego wyrzucają z różnych powodów poza nawias i czynią obywatelami gorszej kategorii ogromne masy jego obywateli – nie tylko liczne mniejszości narodowe, ale także Ukraińców, którzy nie pasują do proponowanego modelu.

Tak czują się m.in. lwowscy katolicy (nie tylko Polacy), którzy od lat starają się o zwrot kościoła św. Marii Magdaleny, zamienionego przez władze sowieckie na salę organową, czy plebanii kościoła św. Antoniego, w której działa szkoła muzyczna. Nic nie dały sprawy sądowe, rozmowy z merem miasta Andrijem Sadowym, a nawet jego wizyta w kościele św. Antoniego. Pojawiły się nawet propozycje zwrotu zagrabionej nieruchomości pod warunkiem, że… Polska ufunduje nowy budynek dla szkoły! Polska zapłaci za to, aby Ukraina mogła równo traktować swoich obywateli.

Osobnym tematem, tematem-rzeką, jest kultywowanie pamięci narodowej. O ile jeszcze można zrozumieć niezadowolenie Ukraińców z odnawiania symboli związanych, nawet pośrednio, z wojną polsko-ukraińską – jak lwy z Cmentarza Orląt, o tyle w głowie się nie mieści negowanie na terenie Ukrainy jakichkolwiek polskich symboli. Wzburzenie „patriotycznych” internautów wywołało np. odrestaurowanie pomnika polskich powstańców straconych we Lwowie w 1847 r.: „Sadowyj ma nowe hobby – ustawianie we Lwowie lwów i orłów (oczywiście nie radząc się nikogo). Hobby to jest szczodrze opłacane przez polskie Ministerstwo Kultury”. „Spróbowaliby Ukraińcy takie rzeczy robić w Polsce”. „Nie mam nic przeciwko Polakom, Słowakom i innym mniejszościom, ale urzędnik państwowy – twarz miasta – powinien myśleć w pierwszej kolejności o SWOIM KRAJU” (podkr. moje).

O SWOIM KRAJU, w którym wg spisu ludności z 2001 r. co czwarty-piąty obywatel nie jest Ukraińcem, a co trzeci jako rodzony język wskazuje inny niż ukraiński.

Nasuwa się myśl, że nie tylko w Czerniowcach, ale i we Lwowie, a także w każdym ukraińskim miasteczku i wsi, po drodze do urzędów i ratuszów powinny wisieć takie plakaty: „Jestem Rumunem, Polakiem, Węgrem, Rosjaninem, Żydem… Jestem obywatelem Ukrainy”. Ot, tak, dla przypomnienia.

Katarzyna Łoza
Tekst ukazał się w nr 2 (246) 29 stycznia – 15 lutego 2016

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X