Obudźmy zdrowy rozsądek

Już nie pierwszy raz piszę o tym, że zdrowy rozsądek nie jest dzisiaj w cenie. Oczywiście formalnie i oficjalnie w naszym świecie ze zdrowym rozsądkiem wszystko jest w porządku. Formalnie i oficjalnie – zaznaczam.

Jednakże realnie, w tworzonej przez polityków, działaczy, media i sieci społecznościowe sferze (kształtującego w dużej mierze nasze widzenie świata) publicznego dyskursu – jest zupełnie inaczej. Deklaratywnie, zdrowy rozsądek jest tam niby obecny. Tyle tylko, że obecność jego poza deklaracje o wierności temuż absolutnie nie wykracza i jest jedynie pięknym pustosłowiem – dla wielu wygodnym. Taki stan rzeczy jest dla mnie zrozumiały – przy czym „zrozumiały” to nie znaczy, że usprawiedliwiony – rozumiem bowiem, że gdyby rzeczywiście odwołać się do zdrowego rozsądku, to w „proch i pył” rozsypałyby się fundamenty wielu politycznych teorii i ideologicznych doktryn.

Wiele ze „światłych”, „sumień”, wodzów” i „świętych” naszego świata musiałoby swe opinie wstydliwie „pod dywan” zamiatać i zapomnieć o wielu wypowiedzianych słowach. Ludzie przestaliby bezkrytycznie przyjmować ich opinie, zaczęliby myśleć samodzielnie i nad znaczeniem usłyszanego się zastanawiać. To byłby bardzo niewygodny stan dla większości naszych „władców myśli i sumień”. Dlatego właśnie, aby do tego nie dopuścić, aby tak się nie stało i jednocześnie by chociażby formalnie zdrowemu rozsądkowi się nie sprzeniewierzyć, aby do samodzielnej konfrontacji zasłyszanych słów ze zdrowym rozsądkiem ludzi zniechęcić, większość najpopularniejszych imion, znanych twarzy, autorytetów sławnych, wszystkowiedzących mędrców, tych którzy we współczesnym dyskursie uczestniczą, które dla niego tematy wybierają i jego styl formują – ucieka się do manipulowania znaczeniami używanych w tym dyskursie pojęć. Dzięki temu i pożądane cele można osiągnąć, a i zdrowemu rozsądkowi niby nie zaprzeczyć. Pojęcia, odzierane są z właściwych im kryteriów i przyoblekane w nowe, dzięki czemu można z nich korzystać tak, jak to jest komu wygodne. Teoretycznie – pojęcia znaczą jedno i w takim znaczeniu są odbierane. Praktycznie – właściwe im kryteria są „przerabiane lub „rozciągane” poza granice zdrowego rozsądku właśnie, a imionami tych pojęć nazywane są rzeczy, sprawy, uczynki i stany obce albo marginalne dla ich właściwych znaczeń. Na tak „przerobionych” pojęciach są budowane całe pseudo logiczne oceny i teorie, które świadomie i celowo wykorzystują dawno w filozofii, znane i uznawane za błędne mechanizmy – sofizmat rozszerzenia, dychotomię myślenia, post hoc ergo propter hoc, nieuzasadniona generalizacja, uwydatnienie nieistotnego szczegółu… Świadome i celowe stosowanie tych mechanizmów, które klasyczna logika nazywa błędnymi i u początków zastosowania których bardzo często leżą wygodnie „przewartościowane” pojęcia jest niczym innym jak manipulacją i kłamstwem – zazwyczaj czemuś służącym. Zazwyczaj – czemuś niezbyt szlachetnemu.

Dzięki przyswojeniu sprawie lub czynowi niewłaściwej im nazwy, a następnie, dodatkowemu zagmatwaniu sprawy poprzez zastosowanie pseudo logicznych argumentacji, przed naszymi oczyma malowany jest fałszywy obraz świata, w którym to obrazie kolorem czarnym można zastąpić kolor biały i odwrotnie. W którym można przemieszać i zmienić kształty i proporcje, w którym można plan pierwszy zastąpić drugim albo trzecim nawet. W tym fałszywym obrazie można namalować nieistniejące kształty, można zamalować te, które w realnym świecie istnieją. W tym obrazie można zmienić wszystko i obraz ten będzie kolorowy i „cieszący oko”, tyle tylko, że tak „namalowany” obraz niewiele lub nic z tą rzeczywistością nie będzie miał wspólnego i to ze wszystkimi wynikającymi z tego konsekwencjami. W skrajnych przejawach manipulacji pojęciami i logiką można chamskie, wulgarne, prostackie, obraźliwe słowa lub uczynki nazwać „wolnością wyrazu”, „performance” czy jeszcze jakimś innym „nośnym” i maskującym jego charakter i istotę określeniem. Dzięki temu, w jaźni słuchających podobnego opisu to, co się stało, straci swoją chamskość i obraźliwość, a stanie się czymś usprawiedliwionym, ideologicznie słusznym, a może nawet artystycznym. Oczywiście, podobna ocena, po jej konfrontacji ze zdrowym rozsądkiem, szczególnie po przeanalizowaniu zasadności używania w tej ocenie konkretnych pojęć, a także po analizie „logiki” stosowanej w jej argumentacji, zostanie „odarta” z manipulacji i sama nazwana manipulacją właśnie. Tyle tylko, jako że zdrowy rozsądek i krytyczne myślenie nie są dzisiaj w cenie, a logika popularnością się nie cieszy, to wielu z „malarzy” obrazów takiej naszej „rzeczywistości” może dowolnie, spokojnie i bezpiecznie malować nam swoje obrazy – takie, jakie im nam pokazywać jest wygodnie. Dlatego pojęcia przez nich używane niby powinny opisywać jedno, a opisują coś zupełnie innego. Jeśli krytycznie pomyśleć i skonfrontować chociażby z tym już wielokrotnie wspominanym zdrowym rozsądkiem, to co tak właściwie znaczą takie słowa jak demokracja, wolność, tolerancja, faszyzm, poszanowanie uczuć wszelkich, nienawiść, agresja itp., itd., zastanowić się, jakie kryteria powinny zostać spełnione, by ich użycie było uzasadnionym, spełnienie jakich kryteriów wyklucza możliwość zastosowania akurat tych pojęć, to nie sposób nie zorientować się jak wiele i jak często przeróżne pojęcia są używane w sposób nieuprawniony. Można zauważyć swoistą „żonglerkę pojęciami”, która ma miejsce w przypadku praktycznie wszystkich tych pojęć, które są ważne dla określenia stanu i zachowań społeczeństw, grup, państw i ludzi, a które dzięki „przeróbce” ich znaczenia mogą być wykorzystywane w politycznej i ideologicznej walce. A przecież, jako, że nasze życie jest „nasączone”, a może nawet „przesączone” rwetesem czynionym przez politykę i najróżniejsze, często walczące ze sobą, ideologie, to co chwilę słyszymy owe: demokracja, wolność, tolerancja, faszyzm, poszanowanie uczuć wszelkich, nienawiść, agresja itp., itd. Wszystko to w różnych odmianach i w różnych konfiguracjach. Niby jasne –tolerancja to tolerancja, a nienawiść to nienawiść – czyżby? Chyba jednak nie!

Aby nie pozostać jedynie przy suchym i teoretycznym tekście, proponuję króciutko przyjrzeć się konkretnym dwom przypadkom, w których konkretne dwa pojęcia są używane w nieadekwatny sposób. Jako że nie sposób udowodnić podobnego inaczej jak w odniesieniu do realnie zaistniałych sytuacji, jestem zmuszony po taką sytuację sięgnąć. Ponieważ odnoszę wrażenie, że jednym z najbardziej wyrazistych przypadków nadużywania pojęć „tolerancja” i „nienawiść” (a te dwa wybrałem) i zamiany ich wartości, jest sytuacja z ocenianiem wszystkiego tego co się dzieje „dookoła” szeroko rozumianej problematyki homoseksualizmu, dlatego właśnie takie wybrałem tło rozważań. Przewidując przeróżne pełne emocji nadreakcje na to, że ośmielam się nie tylko o błędach i manipulacjach pisać, ale jeszcze śmiem to robić w odniesieniu do spraw związanych z nietradycyjnymi orientacjami seksualnymi i to w czas „gorącej” dyskusji wywołanej ostatnimi wydarzeniami w Polsce – najpierw tradycyjna uwaga dla „czytających inaczej” oraz uwaga dla moich znajomych i przyjaciół. Ten felieton „nosiłem w głowie” już od kilku miesięcy i absolutnie nie miał on być (i nie jest) ani komentarzem do wydarzeń w Białymstoku, ani tym bardziej nie jest on manifestem moich poglądów na temat nietradycyjnych orientacji seksualnych i ruchów dokoła nich działających. Jednak z uwagi na to, że wybrane przeze mnie do „rozbioru” dwa pojęcia są najczęściej fałszywie używane właśnie w kontekście oceniania ruchów, marszy, problemów, słów oraz zachowań związanych właśnie z nietradycyjnymi orientacjami seksualnymi, to pozwoliłem sobie uznać, że właśnie to będzie „wdzięcznym polem” aby rozważyć ich rozumienie i używanie. Wszystko to w „zderzeniu” ze zdrowym rozsądkiem oczywiście. Moich znajomych i przyjaciół o nietradycyjnej orientacji seksualnej o zrozumienie proszę. Szanuję Was i poważam takimi jacy jesteście, a niniejszy tekst jest tekstem o pojęciach i utracie przez nie właściwego im znaczenia, o manipulacji tymi pojęciami i o niby to logicznych mechanizmach służących deformowaniu obrazu współczesnego nam świata, a nie o Was. Jeśli bym wybrał do rozważań inne ze zmanipulowanych pojęć, chociażby takie jak demokracja i faszyzm, mógłbym wybrać inny (jak nietradycyjne orientacje seksualne) obszar do ich analizy. Jednak, jako że przedmiotem „mini śledztwa” stały się akurat „tolerancja” i „nienawiść” to o zrozumienie zasadności mego wyboru Was proszę.

Tolerancja. Zasadniczo wszyscy wiedzą o co chodzi – najogólniej to poszanowanie wszelakich poglądów, wierzeń, upodobań, różniących się od własnych. Pojęcie we współczesnych czasach wszechobecne, definiujące szlachetną i pożądaną (przynajmniej moim zdaniem) postawę. Zakładające umiejętność wzniesienia się ponad własne sympatie, przekonania, sądy i wykazanie się empatią w stosunku do innych. Także – co za bardzo istotne uważam – tolerancja jest częścią królującej w naszych czasach doktryny społeczno-moralnej, w której człowiek światły, dobry i przyjazny to człowiek tolerancyjny właśnie. No i słusznie, prawidłowo i pięknie! Tyle tylko, że niezupełnie. Są osoby i jest ich niemało, które z pojęcia „tolerancja” uczyniły oręż walki. Służy do szantażu moralnego, szantażu politycznego, poniżania przeciwników, deprecjacji ich poglądów, usprawiedliwienia bezsensów. „Wojownicy” tolerancji używają go wzywając do tolerancji, ale tolerancji osobliwie rozumianej (o tym za chwilę). Używają go „przyswajając” ocenę „tolerancyjności” lub „nietolerancyjności” ludziom, opiniom i zdarzeniom. Używają go w sposób zaprzeczający istocie tolerancji – wymagając osobliwie rozumianej tolerancji od innych jednocześnie siebie zwalniając z tego obowiązku. Nie, nie! Oficjalnie to owi głosiciele osobliwej tolerancji są jak najbardziej tolerancyjni – tyle, że to deklaracje tylko. Dlaczego piszę o „osobliwie rozumianej tolerancji”? Otóż, moim zdaniem, przynajmniej w ocenianiu ludzkich postaw odnoszących się do nietradycyjnych orientacji seksualnych, dokonano zamiany wartości pojęć „tolerancja” i „afirmacja”. „Afirmacja” to najogólniej zgoda, uznanie za dobre, w skrajnym rozumieniu to niemal „wyniesienie na ołtarze”. Znacznie upraszczając – problem z „tolerancją” polega na tym, że oprócz skorzystania z pułapki dychotomicznego myślenia dodatkowo przeniesiono przedmiot oceny ze sfery słów, gestów i uczynków do sfery przekonań. Jednym słowem wmówiono wielu, że po pierwsze, możliwe są tylko skrajne postawy, a po drugie, tolerancyjnym jest nie ten, kto szanuje odmienne poglądy, przekonania i upodobania pozostając wierny swoim, ale ten tylko, kto nie ma odmiennych (od oceniającego) przekonań! Jakakolwiek krytyka całości lub części, krytyka kulturalna, rzeczowa i pamiętająca o szacunku i zasadach tolerancji, w tym „nowym” rozumieniu pojęcia „tolerancja” pozycjonuje krytykującego jako osobę nietolerancyjną, homofoba, kogoś niegodnego. Więcej nawet! Nie trzeba krytykować, by się na podobną ocenę narazić – wystarczy niedostatecznie demonstrować akceptację ideologii „umocowanych” dokoła ruchów tworzonych przez osoby o nietradycyjnej orientacji seksualnej, czyli w niezadowalającym stopniu je afirmować i to wystarczy, by nazwano nas osobą nietolerancyjną i tym samym potępienia godną. Ja bardzo przepraszam, ale moim zdaniem to kompletny bezsens!

Nienawiść. Też niby wszystko tutaj jest jasne, a jednak nie do końca. Proszę o zwrócenie uwagi na to, że w świecie ideologiczno-politycznego dyskursu „króluje” dychotomia myślenia. Zgodnie z jej zasadami można tylko kochać albo nienawidzić – możliwość istnienia stanów pośrednich nie jest dopuszczana. Oczywiście, przywołanie zdrowego rozsądku rozbija takie dychotomiczne myślenie w proch i pył, tyle tylko, że zdrowy rozsądek… Tak więc w nasze dni niebywale często dzieje się tak, że każdej opinii, która nie jest przepełniona miłością i zachwytem, „przypinane” jest podejrzenie o nienawiść, skrytą nienawiść, niecne zamiary itp. Upraszczając, w obszarze, który służy mi za tło do niniejszych rozważań działa to mniej więcej tak – każdy kto nie jest homofilem ipso facto jest homofobem. Prawda, że to znowu totalna bzdura? Prawda! Jednak jest to bzdura ostatnio powszechnie wykorzystywana w ideologiczno–politycznej walce, bzdura użyteczna i coraz rzadziej za bzdurę uważana – niestety.

Świadomie wybrałem te dwa pojęcia – tolerancja i nienawiść. Zarówno w swoim właściwym znaczeniu, jak i w tym „podmienionym”, nowym, są one często używane w parze – często jedno stanowi wyjaśnienie lub dopełnienie teorii, której „osią” jest drugie. Oprócz tego wydaje mi się, że są one najpopularniejsze spośród pojęć których znaczenia „rozciągnięto” i których kryteria „podmieniono”. Tak, wiem – oprócz nich są jeszcze dziesiątki, jeśli nie setki innych podobnie zmanipulowanych. Ci którzy dokonali ich „daleko posuniętej rekonstrukcji”, dbają o to, by ich nowe rozumienie, co bardzo ważne – w połączeniu z odbiorem emocjonalnym właściwym ich prawdziwemu znaczeniu, zagnieździło się w naszej świadomości. Tak jak już pisałem – jest to dla nich wygodne. Dzięki temu mogą odpowiednio do potrzeb zmienić przedstawiany nam wizerunek rzeczywistości (ale nie samą rzeczywistość), rzucać nas do walki z nieistniejącymi problemami, ukrywać te problemy, które realnie istnieją, zderzać nas, dzielić, wykorzystywać. Dzięki używaniu „zrekonstruowanych” pojęć i manipulatorskich mechanizmów swoje klęski mogą oni opisywać jako zwycięstwa, a cudze zwycięstwa jako klęski. To właśnie taki fałszywy obraz świata jest przyczyną naszego zagubienia, zabłąkania. To właśnie z winy deformacji w naszych oczach jego proporcji, kolorów i kształtów często mówimy „nie”, choć należało by powiedzieć „tak”, skręcamy w ślepe uliczki, wędrujemy nad przepaścią. W swoich ocenach, słowach i uczynkach dajemy się prowadzić fałszywym słowom i fałszywym przewodnikom. Tak będzie dopóty, dopóki nasz zdrowy rozsądek śpi. Wstawaj!

Artur Deska
Tekst ukazał się w nr 14 (330) 30 lipca – 15 sierpnia 2019

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X