O staropolskiej kolędzie

O staropolskiej kolędzie

Prezentujemy Czytelnikom obszerne fragmenty artykułu, jaki ukazał się w 1928 r. w warszawskim dwutygodniku „Ziemia”. Jest on autorstwa profesora Adolfa Chybińskiego (1880–1952), twórcy i kierownika Zakładu Muzykologii UJK we Lwowie, w którego pracy naukowej szczególne miejsce zajmowały wieloletnie badania nad muzyką staropolską.

Tekst ten po 85 latach nie stracił na aktualności, a za sprawą momentami archaicznego już języka polskiego (uwspółcześniono jedynie pisownię i dodano śródtytuły) tym bardziej przybliża nam działalność znanego przedwojennego lwowskiego muzykologa. Prezentujemy go przeszło 100 latach od utworzenia działającego do 1939 r. we Lwowie Zakładu Muzykologii (o czym pisaliśmy na łamach „Kuriera Galicyjskiego” w roku ubiegłym – nr 19 (167) z 2012 r.), pragnąc jednocześnie przypomnieć o działalności tej zasłużonej polskiej placówki naukowej.

W życiu wszystkich narodów chrześcijańskich najradośniejszym świętem jest Boże Narodzenie. Nie można się przeto dziwić, że melodie nabożne, śpiewane w okresie Bożego Narodzenia należą do najpogodniejszych, najweselszych. […]

Z żadnej melodii nabożnej [pieśni kościelnej – red.] nie bije tak silnie nuta narodowa, jak z melodii kolędowej. Istnieją także inne melodie, w których tętno narodowe jest żywe, ale nie dorównują one kolędom, które mocniej niż wszystko inne łączą wszystkie stany narodu. I nie jest to żadna przesada: jeśli istnieją sfery, w których znajomość nabożnych pieśni pozostawia coś do życzenia, to niewątpliwie jeszcze znajdujemy nawet w tych sferach odgłosy kolęd. W tym właśnie leży moc tych melodii, jako zazwyczaj narodowych. Że zaś źródłem narodowej inwencji muzycznej jest melodia ludowa, przeto do ludowej muzyki można zaliczyć potężną większość melodii kolędowych. Jak nie znamy twórców pieśni ludowej, kryjących się wśród ludu, tak też prawie wcale nie znamy autorów, tekstów i melodii kolędowych, tych autorów, którzy prawie zawsze jednoczą w sobie poetę i muzyka. Niewiele też kolęd posiada melodie nieludowe, a więc nienarodowe. Są takie, które znał i śpiewał cały świat, zwłaszcza w wiekach średnich, ale im później – tym bardziej nacjonalizowały się [unaradawiały – red.] melodie z okresu Bożego Narodzenia.

Niektóre z nich, rzec można, międzynarodowe, mające dawniej tekst łaciński, szybko ulegały wpływom melodyki narodowej, szybko się u nas polonizowały, aż wreszcie trudno było rozpoznać, co w nich jest jeszcze obce, a co już polskie [jest tak np. z najstarszą polską kolędą z XVII w. „Anioł pasterzom mówił”, która oparta jest na łacińskim pierwowzorze – red.]. Skąd jednakże właśnie do kolędy weszły pierwiastki ludowej muzyki jako albo wyłączny, albo najważniejszy czynnik składowy? I to w większym stopniu, niż do innych pieśni nabożnych. Otóż drogę otworzyli mu owi biblijni pasterze, którzy obudzeni ze snu przez aniołów, pierwsi przybieżeli do stajenki betlejemskiej z hołdem, darami i śpiewami. Pasterze – a więc ci z pośród ludu, którzy najwięcej śpiewają i którzy nie znają innej muzyki prócz swojej, wśród siebie i swoich stworzonej i pielęgnowanej. Liczyła się z tym już łacińska poezja kościelna ze średniowiecza, uderzając w ton bardziej „ludzki”, prosty, popularny, ludowy, a z tą poezja i muzyka. […]

Polonezy, mazury, oberki, krakowiaki…
[Na przestrzeni kolejnych stuleci] kolęda stała się narodową. Czy weźmiemy pod uwagę francuskie „noëls”, czy rumuńskie „colindy”, czy polskie „kolędy” – te same objawy stwierdzimy w nich. Rzec nawet można, iż podobna jest ich geneza i ich historia, jak podobnym jest objaw wszelkiego unarodowienia. A jeśli zważymy, że w święta Bożego Narodzenia panuje „radość wszelkiego stworzenia” i że w niczym radość ludu, a z nim i całego narodu nie objawia się w prostszej i naturalniejszej formie a zarazem tak mocno i niedwuznacznie, jak w tańcach i melodiach im towarzyszących, to zapewne jasnym się nam wyda, że przeważna ilość melodii kolędowych, zwłaszcza staropolskich, posiada cechy narodowej muzyki tanecznej i że właśnie kolędy najsilniej podkreślają narodowy pierwiastek w nabożnych pieśniach. Są to w wielu wypadkach po prostu śpiewane tańce, taneczne pieśni. Nie zawsze są to może tańce ludowe w ścisłym tego słowa znaczeniu, ale prawie zawsze reprezentują one te tańce, które były w użyciu różnych stanów naszego narodu. Widzimy to samo zjawisko w kolędach każdego narodu, ale może u żadnego w tej mierze, jak w staropolskich kolędach, zachowanych w rękopiśmiennych kantyczkach z XVII i XVIII wieku. Już wyżej zauważyliśmy, że muzykę Bożego Narodzenia uważano tak dalece za tylko narodową, iż nawet te melodie kolędowe, które były pochodzenia obcego, polonizowano muzycznie, to dodając polskie rytmy zamiast obcych, to zmieniając tok melodii według praw polskiej melodyki, to znów wprowadzając motywy z własnych, polskich, ludowych pieśni. […]

Gdy sięgniemy do tych, niestety w małej ilości zachowanych kantyczek pisanych, dziś już z górą 200 lat liczących i gdy sobie nucimy tę niezliczoną ilość melodii, nie możemy wówczas wyjść z podziwu dla bogactwa form, w jakich objawia się polska, staropolska melodia kolędowa: dźwięczą nam rytmy mazura [np. „Z narodzenia Pana”] i oberka [np. „Dnia jednego o północy”], to wesołe – to smutne [np. „Jezus malusieńki” o rytmice kujawiaka], sunie melodyjny korowód polskiego tańca, poloneza [np. „Bóg się rodzi”, „W żłobie leży”], nazywanego też „wielkim tańcem”, a przez lud „polanusem”; drobi się siekany rytm tańca góralskiego, już przed 200 laty istniejącego w tej samej, co dziś formie, a nazywanego „drobnym” lub „zbójnickim”, a oczom się nie chce wierzyć, gdy się czyta pod „zbójnickim” słowa o Nowonarodzonym, zamiast słów dzisiejszych, mówiących nam o góralskich harnasiach Janosikowych; gdzieindziej znowu podsłuchujemy rytm wartkiego krakowiaka [np. „Przybieżeli do Betlejem”] – słyszymy też melodie niewątpliwie polskiego pochodzenia, będące może tańcami, których dziś już nie tańczymy i nie znamy, nie wiemy nawet jak się nazywają i czy nie są one może identyczne z takimi staropolskimi tańcami jak „hajduk”, „cenar”, „wyrwany” itp.

Nie możemy jednak oprzeć się niesamowitemu wrażeniu, gdy wertując pożółkły od wiekowej starości kantyczkowy rękopis natrafiamy na melodię kolędową do której tekst zaczyna się od słów mających jak najściślejszy związek z Bożym Narodzeniem, ale która to melodia jest melodią pieśni o „chmielu” [ludowa pieśń towarzysząca oczepinom – red.]. Wszak melodia ta sięga, według zdania etnografów, do czasów pogańskich, tu zaś jest zastosowana do kolędy – melodia tak prasłowiańska, czy prapolska, że niewiele innych można by jej przeciwstawić.

Bo też nie wszystkie kolędowe teksty nadawały się do „ludowych” melodii, ich formy i rytmiki. Zawsze jednak i w takich „wytworniejszych” melodiach znajdujemy rytmikę taneczną, np. menuetową [menuet – taniec dworski pochodzenia francuskiego – red.] lub inną. Niekiedy powstają melodie będące wynikiem zgody między poważnym, wiekami omszonym chorałem a pieśnią ludową. Zbliżają się one więcej ku kościelnemu charakterowi. Ponad wszystkim jednak dominowały właśnie te kolędy, których ludowy charakter, narodowy charakter polski, nie pozostawiał nic do życzenia. Okazały się najwytrzymalszymi wobec naporu czasu, niewątpliwie dlatego, że wolne od wszelkiego obcego pierwiastka, czerpały li tylko z gleby ojczystej, nie oglądając się na żadne zmiany, które przechodziła tzw. muzyka artystyczna, pisana „według praw sztuki”. W zasadzie zatem staropolska kolęda była ludową, narodową.

„Chodzić po kolędzie”
Powiedzieliśmy pierwej, że nie znamy nazwisk kompozytorów ludowych pieśni, nie znamy też nazwisk tych muzyków, którzy stworzyli kolędowe melodie. Wiemy jednak, z jakich sfer pochodzili: byli to wiejscy i małomiejscy organiści, kantorzy, klechy, bakałarze, wędrowni żacy, odpustowe postacie – a więc ci wszyscy, którzy nie posiadali w społeczeństwie żadnego lub prawie żadnego prawa i znaczenia. Nie byli to żadni artyści wyższego rzędu, ale byli niewątpliwie muzycy, znający lud i jego sztukę, prymitywną wprawdzie, lecz z uporem trzymającą się swej narodowej gleby, tym żyźniejszej w melodie, im prymitywniejszej. Zbiorowe dzieło tych bezimiennych, nieznanych żołnierzy, walczących po swojemu w imię ojczystej melodii – to zbiór wszelkich kolędowych melodii, z których wiele okazało daleko większą trwałość, niż niejeden kunsztownie zbudowany gmach muzyki artystycznej. Rozpowszechniali swoje i nieswoje melodie po wsiach i miastach, dworkach i klasztorach, za co otrzymywali jałmużnę lub dary. Stąd to pochodzi wyrażenie: „chodzić po kolędzie”. Biedni żacy szkolni naśladowali ich, błąkając się po ulicach miasta wśród mroźnych nieraz wieczorów. Z takim zarobkowaniem łączono niekiedy okolicznościowe śpiewy, adresowane do tych, którzy mogli zziębniętą i głodną brać szkolną nakarmić oraz obdarować. Takie aluzje do kieszeni spotykamy także w staropolskich tekstach kolędowych. Niekiedy chodzono po domach, odgrywając dialogi, których treść odnosiła się do Bożego Narodzenia, w szczególności zaś do hołdu pasterzy w stajence betlejemskiej. Występowały postacie różne, ale nie brakło nigdy postaci z ludu wiejskiego. Takie na pół dramatyczne dialogi i całe utwory nazywano pastorałkami. Te pastorałki wykonywano wszędzie – nawet tam, gdzie panował zresztą najściślejszy rygor kościelny, a więc w klasztorach, zwłaszcza tych, które posiadały własne kapele muzyczne, złożone ze śpiewaków i instrumentalistów, wspomaganych młodymi zakonnikami, klerykami.

Pastorałka – to udramatyzowana kolęda. Aniołowie budzą pasterzy, którzy z darami śpieszą do stajenki, a składając dary i hołd śpiewają i grają Dzieciątku Jezus na chwałę, kończąc słowami: „Gloria in excelsis Deo – chwała Panu na wysokościach”. Nie brak przy tej sposobności wesołych epizodów, nie pozbawionych nawet trywialności, ale też i „tej serdecznej nuty”, jaką tętni muzyka pastorałkowa. Każda prawie ziemia polska ma swą „pastorałkę”, swoją „szopkę”, jak się zwykło mawiać. W mniemaniu prostego staropolskiego ludu Chrystus przyszedł na świat nie w Judei, lecz „gdzieś w Polsce”, której królową zawsze była Najświętsza Panienka. I to naiwne, a tak urocze wierzenie szło w parze z owym tonem melodii kolędowych, tonem narodowym, tym właśnie, który dostojność kościelnego święta łączy z naiwną, prawie niewymuszoną a naturalną radością wszystkich narodów i pozwalałaby w narodowe szaty okryć to co łączy cały świat chrześcijański.

A gdy mówimy już o staropolskiej kolędzie, nie możemy nie wspomnieć o tych dziełach muzyki artystycznej, w których melodie kolędowe znalazły zastosowanie. Wielcy i mali twórcy polscy już od XVI wieku pisali utwory, w których znajdowały zastosowanie melodie kolędowe. Widzimy to w ich mszach, motetach, kantatach [większy utwór wokalno-instrumentalny często o przeznaczeniu okolicznościowym – red.] na święta Bożego Narodzenia przeznaczonych, a stworzonych przez naszych największych mistrzów muzycznych. I jeśli nie możemy dziś już mówić o nowych melodiach kolędowych, to z zadowoleniem możemy stwierdzić, że wielu polskich żyjących kompozytorów opracowuje kolędy w miarę swego talentu i swej sztuki, idąc w ślady swych wielkich poprzedników. My zaś starajmy się nie uronić nic ze skarbu kolędowego przekazanego nam przez przodków i śpiewajmy: „Hej kolęda, kolęda”.

Adolf Chybiński (oprac. Michał Piekarski)
Tekst ukazał się w nr 23–24 (195–196) za 20 grudnia 2013–16 stycznia 2014

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X