O pewnym micie słów kilka

Dla tych, którzy zajmują się historią ZSRR nie jest żadną tajemnicą, że oficjalna wersja tej historii w znacznej części składa się z mitów. Mitów, czyli albo kompletnej nieprawdy, albo prawd z kłamstwami przemieszanych, albo z prawd tyle, że znacznie zniekształconych.

Dokładniej i naukowo (za zawiłość przepraszam) – mit jest zespołem wyobrażeniowym, symbolicznym obrazem wspólnej, dla określonej społeczności, wizji rzeczywistości, w tym – wizji historii. Jest on produktem dominującej w danej społeczności ideologii i zniekształcając odbiór rzeczywistości, w pojmowaniu i odbiorze swoich wyznawców, czyni tę rzeczywistość oczekiwaną, przyjemną i pożyteczną. Zazwyczaj staje się przedmiotem zbiorowej fascynacji, aż do uwielbienia. Prościej – mit chociaż przyjemny, chociaż schlebia wyobrażeniom i oczekiwaniom, chociaż nawet wydaje się być logicznym, ani logiczny ani prawdą nie jest i tyle! Jest produktem lub odzwierciedleniem ideologii panującej i służąc tej ideologii, celowo zniekształca lub ukrywa prawdę. UKRYWA PRAWDĘ! Warto zapamiętać!

Dzisiaj 9 maja – w „radzieckiej mitologii” to Dzień Zwycięstwa. Dzień Zwycięstwa Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich, Armii Czerwonej i „radzieckiego narodu” w „Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej” (nazwa tej wojny to mit kolejny, ale nie o nim teraz!). O „sprawiedliwym” zwycięstwie 9 maja nakręcono dziesiątki, jeśli nie setki filmów, napisano tysiące pieśni. Wierszy nawet nikt nie liczy. Dzień 9 maja uczyniono w ZSRR (i nie tylko!) dniem wolnym od pracy, ogólnonarodowym świętem celebrowanym na uroczystych akademiach, spotkaniach, koncertach. Także – co może najważniejsze – dniem pełnej patosu i mocarstwowości wojskowej defilady na moskiewskim Placu Czerwonym. W tym dniu weterani Armii Czerwonej (i nie tylko oni!), wyciągają z szaf przesiąknięte naftaliną mundury i polerują zaśniedziałe ordery. W ten dzień składane są wieńce i zapalane znicze. Ten dzień, jak Federacja Rosyjska długa i szeroka, jednoczy wszystkich w poczuciu dumy zwycięstwa, mocy i moralnej wyższości nad tymi, których ominęło szczęście życia w Federacji.

Wszędzie jest pięknie, uroczyście, kolorowo i podniośle! Gra muzyka, wojsko maszeruje, delegacje składają wieńce, dzieci recytują wiersze, weterani dumnie wypinają pierś i pobrzękują orderami. Spokojnie! Wcale nie zamierzam krytykować weteranów wojny, nie zamierzam też odmawiać szacunku jej ofiarom, kpić z dzieci, krytykować składanie wieńców! Zgoda, może to wszystko jest przesadne, pompatyczne, pełne rażącego patosu, pełne braku umiaru i pozbawione dobrego smaku, ale wcale nie to mnie irytuje! Wszystko to bowiem jest właśnie następstwem i ucieleśnieniem „grzechu pierwotnego” czyli mitu o „wielkim zwycięstwie” dnia 9 maja 1945 roku. Nie zamierzam dyskutować z tego mitu „wyznawcami”. Próbowałem już – bez sensu. Oni nie chcą dyskutować. Im z tym mitem jest po prostu dobrze, komfortowo, swojsko. Dlatego nie potrafią (nawet jeśli by chcieli) przyjąć do wiadomości nawet tego, że z tym „mitem” są problemy. Wolą świętować. Tymczasem…

Problem pierwszy – data. Będąc jeszcze w wieku bardziej niż młodzieńczym, każdego roku, dnia 9 maja cieszyłem się, że kiedyś tam ci brzydcy Niemcy przegrali wojnę. Oczywiście rozumienie problemu plasowało się na poziomie mego ówczesnego wieku i wiedzy, co dzisiaj wspominam z zażenowaniem, ale przyznaję – tak właśnie było. Jednak z czasem, z dorastaniem, z liczbą przeczytanych książek, coraz częściej zadawałem sobie pytanie – dlaczego, do licha, my „świętujemy” 9 maja, a „reszta świata” 8? Co to za bałagan? Robią „nam” na przekór? Z czasem – zrozumiałem.

Najpierw zrozumiałem „mechanizm” rozbieżności. Otóż tak naprawdę, to kapitulacja III Rzeszy została podpisana dnia 7 maja 1945 roku w Reims, w kwaterze głównej gen. Eisenhawera. Zawierała klauzurę, że jej postanowienia (m. in. przerwanie ognia, kapitulacja, złożenie broni) „wchodzą w życie” dnia 08 maja 1945 roku w nocy (o ile dobrze pamiętam o 23.30). Była to w pełni formalna i podpisana przez przedstawicieli wszystkich państw, które podpisać ją powinny, kapitulacja. Także, w imieniu ZSRR, podpisał ją gen. Susłoparow – przedstawiciel Stalina w Kwaterze Głównej aliantów. Jednak – ze względów o których później – Stalin nie uznał tej kapitulacji za kapitulację! Stwierdził, że gen. Susłoparow przekroczył swoje pełnomocnictwa i że jego podpis na akcie, złożony w imieniu ZSRR, jest nieważny. Stalin domagał się od sojuszników powtórzenia całej ceremonii i sojusznicy ustąpili. Podpisaną już kapitulację uznali za „protokół przedkapitulacyjny”(!), a całą procedurę powtórzono. Zgodnie z żądaniem Stalina, oficjalna kapitulacja III Rzeszy odbyła się na terytorium zajętym przez Armię Czerwoną, w Karlhorst (przedmieście, obecnie dzielnica Berlina), dnia 08 marca 1945 roku o godzinie 22.43. czasu miejscowego. Dnia 8 maja!!! Jednakże, godzina 22.43 w Berlinie, dnia 8 maja, była godziną 00.43 dnia 9 maja w Moskwie i Stalin żądał datowania aktu kapitulacji czasem moskiewskim! Ale chociaż Zachód Stalinowi raz już ustąpił i za ostateczny akt kapitulacji zgodził się uznać ten podpisany w Karlhorst, a nie w Reims, to na to, by wszyscy „żyli” zgodnie z moskiewskim czasem nie wyraził zgody. Dlatego Zachód obchodzi rocznicę kapitulacji III Rzeszy dnia 8 maja, a Rosja (niegdyś ZSRR) 9 maja. Przyznaję – straszne zamieszanie!

Później zrozumiałem przyczyny tego zamieszania. Stalin już wówczas budował mit o „zwycięstwie w Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej”. Dokładnie tak! Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej (1941-1945 – można sprawdzić na pierwszym lepszym pomniku!), a nie II Wojnie Światowej (1939–41)! Tej wojnie, z której „wyrzucono” tzw. „marsz wyzwoleńczy” rozpoczęty 17 września 1939 roku i niemiecko-radziecką defiladę w Brześciu, Wojnę Zimową z Finlandią, aneksje Państw Bałtyckich i Besarabii. Tej wojnie, w której ZSRR zawsze był ofiarą i w której tylko naród radziecki cierpiał, poświęcał się i umierał. W której jedynie ofiary poniesione przez ZSRR były warte szacunku i uwagi. W tej wojnie, w której jedynie na ZSRR napadnięto znienacka, zdradziecko i nieoczekiwanie! W której jedynymi bohaterami byli radzieccy żołnierze. W tej wojnie, w której największym i praktycznie jedynym zwycięzcą miał być ZSRR i nikt inny. Dlatego, po pierwsze, nie Reims i nie Eisenhower, a Karlhorst i Żukow! Dlatego nie czas miejscowy i 8 maja, a moskiewski i 9 maja! Sława i dzień kapitulacji musi należeć TYLKO do ZSRR i kropka!

Wreszcie zrozumiałem też „po co to wszystko”. Po pierwsze, uwaga natury ogólnej. Związkowi Radzieckiemu mity były niezbędne do istnienia. Dzięki nim budowano wizję alternatywnej rzeczywistości. Ukrywano porażki, przerysowywano sukcesy, kreowano wrogów i bohaterów, tłumaczono niewytłumaczalne. Budowano harmonijny i prosty w odbiorze obraz harmonijnego państwa. Klęska – szpiedzy! Głód – szkodnicy! Stachanow – przykład! Kolektywizacja – droga do dobrobytu! Rozkułaczenie – sprawiedliwość! Pięciolatka – sukces! Partia – zawsze ma rację! Stalin – dobry geniusz wszechczasów! Mity, mity, mity…

To jak te mity zmieniały się, w zależności od „wyższej” potrzeby, najłatwiej prześledzić na przykładzie mitu o marszałku Tuchaczewskim. Do roku 1937 – młody geniusz wojskowości, nadzieja Armii Czerwonej, tytan strategicznej myśli. Jeden z pierwszych pięciu marszałków Armii Czerwonej (Budionny, Jegorow, Blucher, Woroszyłow, Tuchaczewski). Był łagodnym ale jednak antagonistą Stalina. Był też duchową oporą i nadzieją do bezsprzecznie istniejącej w Armii Czerwonej krytycznej do Stalina frakcji. Oczywiście Stalin nie zamierzał podobnego tolerować! Zadziałał i od 1937 do 1956 Tuchaczewski to zdrajca, spiskowiec, kontrrewolucjonista, wróg ludu. Aresztowany, oskarżony, skazany i rozstrzelany w 1937 r, w ramach tzw. „sprawy Tuchaczewskiego”, czyli części stalinowskich „czystek” w Armii Czerwonej. W końcu – od 1957 do teraz – znowu geniusz. Fałszywie oskarżony, niesprawiedliwie rozstrzelany, zrehabilitowany. Czemu tak? Cóż, bohater był potrzebny Chruszczowowi by wytłumaczyć niezdarność w zarządzaniu gospodarką ZSRR. Chruszczow skonstruował taki ciąg logiczny. „Tuchaczewski był geniuszem wojskowości – gdyby go Stalin nie rozstrzelał, dowodziłby on Armia Czerwoną i nie byłoby klęsk 1941 r. Tuchaczewskiego rozstrzelano – klęski w 1941 były – ZSRR poniósł kolosalne straty, w tym gospodarcze. Dlatego właśnie teraz tak ciężko jest żyć w ZSRR i dlatego potrzebna jest cierpliwość i kolejne lata wyrzeczeń”. Sprytnie, prawda?

Mit o „zwycięstwie ZSRR” jest mitem złożonym. W krótkoterminowej perspektywie miał on stanowić kompensatę za kleskę w 1941 roku, za trudy i wyrzeczenia całej wojny, za jej ofiary (nie tylko wojskowe). Miał usprawiedliwić przedwojenne, wojenne i powojenne okrucieństwo ZSRR, gułagi, oddziały zaporowe, Smiersz, trybunały, karne kompanie i bataliony. Kijowski kocioł, charkowski kocioł, leningradzki głód, ruiny Stalingradu, porzuconych w Sewastopolu żołnierzy, forsowanie Dniepru, szturm Berlina. Proste – było, ciężko, było strasznie, były błędy i ofiary, ale w końcu TO MY zwyciężyliśmy! Naród radziecki nam wszystko wybaczył! Naród ZSRR jest wspaniały i unikalny! Jego i tylko jego jest zwycięstwo! Teraz więc – „gruba kreska” i naprzód ku świetlanej przyszłości! Warto przeczytać tekst przemówienia Stalina wygłoszonego w Moskwie, na Kremlu bezpośrednio po „Defiladzie Zwycięstwa” – wiele można zrozumieć.

W nieco dłuższej perspektywie, mit ten miał stanowić dla obywateli i narodów ZSRR wyjaśnienie dla powojennych ofiar, trudów i wyrzeczeń – prawda, inaczej jak w chruszczowowskiej wersji z „reanimacją” mitu Tuchaczewskiego. Najprościej: jest źle, jest ciężko, jest głodno – wszystkiemu winna wojna. Ta wojna, którą wygraliśmy! Na ZSRR podstępnie napadnięto. ZSRR walczył w osamotnieniu. ZSRR zwyciężył i uratował cały świat! Dlatego, chociaż musimy się tłoczyć w komunalnych mieszkaniach i walących się chatach, chociaż chodzimy obdarci, chociaż jesteśmy głodni, chociaż musimy pracować za marne kopiejki po 12 godzin dziennie – warto! Przecież jesteśmy narodem zwycięzców! Przecież na froncie ciężej było! Przecież i teraz, tak jak na wojnie, zwyciężymy!

Długoterminowa perspektywa jest bardziej złożona. Po pierwsze, mit o zwycięstwie był podstawą do budowy kolejnego, niebywale ważnego dla ZSRR mitu – o tym, że błyskotliwe zwycięstwo ZSRR w największej i najokrutniejszej w historii ludzkości wojnie jest potwierdzeniem słuszności i niezwyciężoności komunistycznej ideologii. Ta zaś przecież leżała (przynajmniej oficjalnie) u samych podstaw ZSRR i była „prawdą ostateczną”. Mit ten automatycznie stawiał „na przegranych pozycjach” wszystkich oponentów i krytyków komunizmu! Logiczne – jeśli system komunistyczny potwierdził swoją wyższość (przecież zwyciężył!) to próba budowy wszystkich innych systemów wiedzie na bezdroża! To jak budowano mit o tym, że to właśnie komunizm i wszystko to co z nim związane i z niego wynika „dał” ZSRR zwycięstwo, bardzo łatwo prześledzić czytając pamiętniki radzieckich dowódców z czasów II wojny światowej. Szczególnie te ich fragmenty o „przewodniej roli partii” w Armii Czerwonej i o „prawości oraz bohaterstwie” komunistów. Właśnie tak! Nie żołnierzy, a komunistów! To komunizm zwyciężył! To zwyciężyła partia! Bez nich – nie byłoby zwycięstwa!

Po drugie, mit o samodzielnym (praktycznie) zwycięstwie w wojnie z III Rzeszą i tym samym o „uratowaniu świata od faszyzmu”. Przez dziesięciolecia był on (i jest) podstawą do wystawiania światu „rachunków” za to uratowanie. Polacy, Ukraińcy, Litwini, Bułgarzy, Czesi, Rumuni i inni nie raz czytali lub słyszeli podobne – „myśmy was wyzwolili”, „my was uratowaliśmy”, jesteście nam winni wasze życia, wolność i dobrobyt. Wasza wdzięczność powinna być wieczna i bezwarunkowa. Tymczasem to nie tak. Te monologi o „wyzwoleniu” i „uratowaniu” uniemożliwiają głębszą refleksję nad tym co się stało. Nie pozwalają pamiętać o tym, że za Armią Czerwoną szedł Smiersz, NKWD, aresztowania, grabieże, gwałty i deportacje. To „wyzwolenie” i „uratowanie” było przecież wstępem do instalacji kontrolowanych przez ZSRR władz i wasalizacji wielu krajów. Oczywiście – to nie było to, czym była niemiecka okupacja! Jednak „wolnością” nazwać tego nie sposób. Tak więc z tą „wdzięcznością” jest tak jak z tą „wolnością” – jest ograniczona i inną nigdy nie będzie. Niestety, wiara w „mit o zwycięstwie” zrozumienie tego czyni niemożliwym.

Podobnych monologów o długu wobec ZSRR (teraz Rosji) od czasu do czasu przychodzi wysłuchiwać – prawda może nie tak natrętnie powtarzanych, cichszych, delikatniejszych i w nieco innej formie – obywatelom państw zachodnich. Słyszą oni o kunktatorstwie i niechęci do utworzenia „drugiego frontu”, są epatowani cyframi strat na froncie wschodnim, oskarżani o bierność itp., itd. Oczywiście, prawdziwość powyższych zarzutów jest bardziej niż dyskusyjna, tym niemniej także w dzisiejszej Rosyjskiej Federacji „mit o zwycięstwie” i „decydującej roli” jest wystarczającą podstawą by to czynić. Po zarzutach, kpinach, przechwałkach i porównaniach następują zazwyczaj wezwania do wdzięczności – tak tej moralnej jak i innej.

Ostatni raz, na skale ogólnoświatową i „w świetle kamer”, „mit o zwycięstwie ZSRR” dał o sobie znać podczas Światowego Forum Pamięci Ofiar Holocaustu w Jerozolimie w styczniu 2020 roku. W trakcie półprywatnego Forum, zorganizowanego i opłaconego przez będącego w bliskich stosunkach z prezydentem Rosyjskiej Federacji Władimirem Putinem rosyjskiego biznesmena Mosze Kantora, głowom państw, premierom i honorowym gościom zaprezentowano nic innego jak mit właśnie. Taki z pominięciem radzieckich aneksji i wojen do 1941 roku, z pominięciem Lend Lease i lądowania w Normadii, z „decydującą rolą” i oczywiście z kapitulacją III Rzeszy w Karlhorst, 9 maja! Wszyscy goście grzecznie siedzieli i słuchali! Prawda, już po zakończeniu Forum, z uwagi na skalę manipulacji, oczywistych błędów i przeinaczeń oraz powszechnej, ogólnoświatowej krytyki, współorganizator Forum, Instytut Yad Vashem, niewyraźnie, niechętnie i półgębkiem „odciął się” od „prawd” głoszonych przez Mosze Kantora. „Prawd”, które to właśnie na „mit” się składają.

Wreszcie – ostatnie. „Mit o zwycięstwie ZSRR w Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej”, mit o zwycięstwie po początkowych klęskach spowodowanych haniebną i zdradliwą napaścią, mit o zwycięstwie „jednoosobowym” i o „decydującej roli”, mit o „długu” (minimum moralnym) który świat zaciagnął u ZSRR był i jest „mitem cementującym” i niejako „mitem założycielskim”. Jest on mitem ogólnokrajowym, podobnie przeżywanym przez wszystkich i wszędzie. Od Brześcia po Władywostok. Od Norylska po Astrachań. To jego wspólne rozumienie, wspólna duma, wspólne pretensje (za niedocenianie) do całego świata jednoczy narody, języki, pokolenia dzisiejszej Rosji. Tak, jak kiedyś jednoczyło ZSRR. Nie znalazłem niczego innego, co by silniej i w bardziej oczywisty sposób było wspólne dla wszystkich obywateli Rosyjskiej Federacji.

To bardzo wygodny i wielofunkcyjny „mit”. Dlatego właśnie Stalinowi, Chruszczowowi, Breżniewowi, Andropowowi, Czernience, Gorbaczowowi, Jelcynowi i Putinowi (Miedwiediewa nie liczę) był i jest on potrzebny. „Mit o zwycięstwie”. O zwycięstwie samotnym, bohaterskim i unikalnym. Właśnie po to, by to zwycięstwo wyłącznie radzieckim i mitycznym uczynić – kapitulacja musiała mieć miejsce na terytorium zdobytym i kontrolowanym przez Armię Czerwoną, w Karlhorst, przed marszałkiem Żukowem i 9 maja!

Artur Deska

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X