O Józefie Łobodowskim, Zygmuncie Janie Rumlu i Grupie Poetyckiej „Wołyń” oraz wystawie „Portret z wierszy i pamięci” Zygmunt Jan Rumel, fot. z 1941 r. Zbiory Muzeum Historii Polskiego Ruchu Ludowego i Zakładu Historii Ruchu Ludowego

O Józefie Łobodowskim, Zygmuncie Janie Rumlu i Grupie Poetyckiej „Wołyń” oraz wystawie „Portret z wierszy i pamięci”

Dziejące się obecnie na Wołyniu wydarzenia historyczne, które przeżywała ostatnio cała Polska i Ukraina za pośrednictwem mediów, są świadectwem zmian w relacjach między obu narodami. Stanowią przełom w kwestii ludobójstwa ludności polskiej na Wołyniu i dawnych Kresów Południowo-Wschodnich II Rzeczypospolitej. Prowadzone w duchu pojednania, a zarazem prawdy historycznej działania są też nawiązaniem do nauczania w tej kwestii Ojca Świętego Jana Pawła II, który w czasie swej historycznej wizyty na Ukrainie w czerwcu 2001 roku, a także poprzez późniejsze listy wyraźnie i zdecydowanie wzywał do takiego postępowania. List Episkopatów Polski i Ukrainy, wspólne oświadczenia i obecność prezydentów Polski Andrzeja Dudy i Ukrainy Wołodymyra Zełeńskiego, jak również przedstawicieli parlamentów obu państw oraz towarzyszących im osób, w katedrze łuckiej na Mszy św. za dusze pomordowanych w 80. rocznicę rzezi wołyńskiej są tego wielkim świadectwem. I napełniają nadzieją, że prawda historyczna zostanie w pełni ujawniona, a niewinne, pomordowane osoby – po jakże wielu latach – doczekają wreszcie godnych pochówków.

W tym kontekście chciałbym przypomnieć szczególnie ważne postacie z kręgu naszej kultury literackiej XX wieku, które poprzez swą twórczość związaną tematycznie z Wołyniem, a także poprzez swe działania, przyczyniły się do budowania porozumienia między obu narodami. Mam tu na myśli poetę i żołnierza Jana Zygmunta Rumla oraz poetę i tłumacza, działacza powojennej emigracji Józefa Łobodowskiego, jak również innych twórców Poetyckiej Grupy Wołyń.

Całe szczęście, że historia najnowszej literatury polskiej nie jest zastygłą lawą, która niegdyś wrząca, zamarła w wieczne formy. Ukształtowane dawniej hierarchie literackie, a szczególnie te w XX wieku, podlegają ciągłemu przewartościowaniu. Często przemilczani i zapoznani twórcy odkrywani są dziś na nowo. Dawne wielkości, niekiedy nadmiernie wyróżniane w PRL i popularyzowane w miarę potrzeb i na użytek ówczesnej polityki kulturalnej – powoli odchodzą w cień. A tych, którzy trwali na marginesie preferowanych nurtów oświetla nowy blask zainteresowania. Zdumiewa i dziś trafna refleksja zawarta w wierszu C. K. Norwida, „Laur dojrzały”:

Nikt nie zna dróg do potomności,
Jedno po samodzielnych bojach.

Ten laur, ta myśl odnosi się szczególnie do wspomnianych współtwórców Grupy Poetyckiej „Wołyń”; tej grupy, która powstała w latach trzydziestych XX wieku na dawnych Kresach Południowo-Wschodnich II Rzeczypospolitej Polskiej, na terenie Wołynia. Trzeba wspomnieć, o okolicznościach, w jakich ta grupa zaistniała i działała. Otóż – podobnie jak w okresie romantyzmu, także w dobie II Rzeczypospolitej centrum kultury na Wołyniu stał się Krzemieniec. W krótkim okresie po odzyskaniu niepodległości przez Polskę w 1918 roku, po wojnie z bolszewikami i traktacie ryskim, udało się w Krzemieńcu dzięki wytężonej pracy administracji, władz oświatowych, starannie dobranej kadrze pedagogicznej, stworzyć wyjątkową uczelnię, która osiągnęła bardzo wysoki poziom nauczania, rozbudzała pasje społeczne, zainteresowania – w tym artystyczne i literackie młodzieży. Przy zespole tych szkół działało kółko szybowcowe, kółko fotograficzne, aktywne były drużyny harcerskie, w tym żeglarska z bazą nad Jeziorem Narocz. Uprawiano sporty zimowe i zbudowano skocznie narciarskie. Wydawano miesięcznik „Życie Krzemienieckie”, który sporo uwagi poświęcał kulturze i nauce, literaturze. Do poziomu krzemienieckiej szkoły starały się dorównywać gimnazja w Równem, w Łucku i szkoły w innych miejscowościach. Oprócz miejscowych twórców i działaczy, na teren Wołynia przybywali do Krzemieńca, Kowla, Łucka, Równego i Kiwerc oraz innych miejscowości młodzi, ambitni pionierzy, którzy podejmowali się pracy w oświacie, tworzyli zręby nowej kultury. Często czerpiąc z tradycji minionych wieków, z bogatych źródeł polskiej i ukraińskiej tradycji ludowej, starali się iść w działaniach twórczą własną, oryginalną drogą.

Właśnie w tej sprzyjającej wówczas młodym talentom atmosferze zawiązała się Grupa Poetycka „Wołyń”. Miała ona charakter nowatorski, stanowiła ciekawe zjawisko artystyczne, tym cenniejsze, że tamtejsze środowiska intelektualne były niewielkie. Trzeba wspomnieć, że na tym terenie nie działał wówczas żaden uniwersytet, oprócz ludowego w Różynie. Absolwenci Liceum Krzemienieckiego i innych wołyńskich szkół, a także ci już pracujący, często rozpoczynali tuż przed wybuchem II wojny światowej studia na uczelniach w głębi kraju, by poszerzyć swą wiedzę. Powstanie grupy stało się jednym z symptomów ożywienia kulturalnego Wołynia, było szczególnie ważne. Młodych poetów łączyło przede wszystkim miejsce zamieszkania, nauki, więzi i przyjaźnie szkolne, a później – niektórych –  służba w szkole podchorążych w Równem. Określali to w manifeście wspólnym mianem „współczesności wołyńskiej”. Grupa nie miała wspólnego programu artystycznego realizowanego konsekwentnie przez wszystkich jej członków, z których każdy obrał osobną drogę artystyczną. Manifest grupy, który ukazał się w 1935 roku w czasopiśmie „Wołyń” podkreślał, że łączy ich wszystkich „przeszłość i przyszłość dumnego Wołynia”. Poetów inspirowała niezwykła, kresowa przestrzeń z całą jej wyjątkowością przyrodniczą i bogactwem różnorodnych kultur, przede wszystkim polskiej, ukraińskiej, żydowskiej, ormiańskiej. Inicjatorem powstania grupy był wywodzący się z ziemiańskiej rodziny Czesław Janczarski rodem z Hruszowicy na Wołyniu, który w gimnazjum im. Tadeusza Kościuszki w Równem od 1928 roku wraz z przyjaciółmi rozpoczął wydawanie gazetki „Echa szkolne”. Młodzi poeci publikowali też swe utwory w redagowanej przez Czesława Janczarskiego rubryce „Kolumna Poetycka Grupy Literackiej Wołyń” Był to dodatek do „Życia Katolickiego” wydawanego przez Kurię Biskupią w Łucku. Współtwórcą grupy był Stefan Szajdak, młody wielkopolski poeta, który przybył na Wołyń w 1934 roku. Do grupy należeli – oprócz wymienionych: Wacław Iwaniuk, Józef Łobodowski, Władysław Milczarek oraz twórcy żydowskiego pochodzenia: Zuzanna Ginczanka i Jan Śpiewak. Z grupą związany był blisko twórczością Józef Czechowicz. Należeli również do niej Stefan Bardczak i Antoni Podmajstrowicz. W krzemienieckim „Nowym Widnokręgu” ogłaszał swe wiersze współpracujący z tą grupą Zygmunt Jan Rumel. Poeci publikowali swe utwory w tygodniku „Wołyń”, w rubryce „Wołyń Literacki”, a następnie „Literatura i sztuka”. Wyjątkowo dla nich pomyślnym faktem było to, że od 1937 roku redaktorem naczelnym tego tygodnika został młody, utalentowany poeta Józef Łobodowski, który do Łucka przybył z Lublina. Został powołany na to stanowisko przez piłsudczyka, wojewodę wołyńskiego Henryka Józewskiego, zwolennika pojednania polsko-ukraińskiego, a zarazem utalentowanego malarza. A więc osobę z duszą artysty i rozumiejącego potrzeby środowiska literackiego. Łobodowski przyłączył się do wspomnianej grupy, która w redagowanym przez niego tygodniku miała stały dodatek literacki. Niestety, po odwołaniu ze stanowiska wojewody Henryka Józewskiego, wkrótce i Józef Łobodowski utracił w Łucku pracę.

W kontekście rozważań o pojednaniu między obu narodami warto nieco bliżej przedstawić jego biografię i sylwetkę twórczą. Urodził się na Litwie 19 marca 1909, w Purwiszkach, ale w okresie I wojny światowej rodzina przeniosła się do Moskwy, a następnie do Jejska, na południu Rosji. Przyszły poeta, prozaik, dramaturg, redaktor, i tłumacz z kilku języków część dzieciństwa spędził na Kaukazie pośród Kozaków Kubańskich, przesiedlonych tam z Siczy na rozkaz carycy Katarzyny II. Wrastał więc w kręgu kultury ukraińskiej i to tej wyjątkowej i charakterystycznej dla Ukrainy. Poznał w tym czasie świetnie język ukraiński, miejscowe obyczaje, wchłonął duchowość tamtejszych mieszkańców. Zafascynowany kozactwem – być może pod wpływem tych przeżyć – Łobodowski wywodził później swój ród od hetmana kozackiego Grzegorza Łobody. W Rosji rodzina Łobodowskich przebywała do 1922 r., a później w ramach repatriacji wróciła do Polski i osiadła w Lublinie. Tam przyszły poeta uczęszczał do gimnazjum męskiego im. Hetmana Jana Zamoyskiego, a następnie rozpoczął studia w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, z którego za twórczość w duchu marksistowskim, szczególnie za tomik wydany w 1931, „O czerwonej krwi”, a skonfiskowany przez lubelską cenzurę, został relegowany. Rozwijał jednak nadal swą działalność literacką, ukazywały się kolejno jego książki poetyckie, a największy sukces przyniósł mu tom z 1936 roku „Demonom nocy”, za który otrzymał Nagrodę Młodych Polskiej Akademii Literatury. Jakiś czas zajmował się też redagowaniem prasy marksistowskiej. Następnie odszedł znacznie od wspomnianych poglądów i zaangażował się w „ruch prometejski”, który koordynował i wspierał materialnie działania niektórych rządów emigracyjnych i organizacji niepodległościowych narodów podbitych przez Rosję Sowiecką. W działaniach tych zbliżył się do wojewody wołyńskiego Henryka Józewskiego, również w tym ruchu zaangażowanego. Po przybyciu na Wołyń Łobodowski starał się swą postawę sympatii dla ludności ukraińskiej akcentować w redagowanym przez siebie periodyku, brał w obronę ludność rusińską / ukraińską, jeśli – jak uważał – działa się jej niesprawiedliwość. Między innymi, protestował przeciwko niszczeniu cerkwi prawosławnych na Wołyniu. W latach 1937–1938 jako redaktor czasopisma „Wołyń” w Łucku odgrywał ważną rolę w próbach budowania właściwych relacji polsko-ukraińskich. Kiedy wybuchła II wojna światowa w 1939 roku wziął udział w kampanii wrześniowej, a wkrótce po agresji ZSRR na Polskę, wraz z brygadą gen. Maczka w której wówczas służył, wycofał się na Węgry. Tam został wraz z innymi żołnierzami internowany, po wielokrotnych próbach ucieczki w końcu zdołał przedostać się do Francji, gdzie z kolei w Paryżu trafił do wojskowego więzienia. Znowu podjął się pracy redakcyjnej w 1940 w czasopiśmie polskojęzycznym „Wrócimy”. Rok później wyjechał do Hiszpanii i osiadł w Madrycie, gdzie mieszkał do końca życia. Już przed wybuchem II wojny światowej, kiedy bliżej poznał czym jest komunizm, stał się nieprzejednanym antykomunistą. Na emigracji rozwijał intensywnie swoją twórczość literacką i redakcyjną, współpracując z londyńskimi „Wiadomościami” Mieczysława Grydzewskiego oraz z paryską „Kulturą” Jerzego Giedroycia. Na obczyźnie opublikował siedem tomów prozy, osiem tomów poetyckich w tym najsłynniejszy „Złotą hramotę” , która ukazała się w Instytucie Literackim w Paryżu w 1954 r. Tom jest wielką pochwałą Ukrainy i wspaniałym apelem poetyckim o pojednanie między obu narodami – polskim i ukraińskim. Jeden z wierszy w tym tomie, a mianowicie „Helladę Scytyjską” Łobodowski dedykował wybitnemu poecie ukraińskiemu Jewhenowi Małaniukowi. Tom rozpoczyna utwór „Pochwała Ukrainy”, którego fragment pozwolę sobie przytoczyć:

Tobie śpiewam o Ukraino,
ciebie pochwalam
w pieśniach co szumią urocznie, morskim podobne falom,
Jak skrzydła co trzepoczą w nieustającą modlitwę
oddechy twoich wiatrów smagłe i wonne;
gdy grzmoty huczą nad tobą,
to grzmoty tysiąckrotne;
jarzysz się w srebrze gwiazd, jak bizantyński obraz,
gorączką spalasz wargi i miłość twoja niedobra
uwodzi synów człowieczych w niepokój burzy i wichry (…)

W tomie znalazły się też nieprzypadkowo wiersze o tematyce krzemienieckiej: „Krzemieniec”, Śmierć Słowackiego”, „Pani Salomea”, „Testament mój”. We wstępie do książki Łobodowski pisał: „Ta możność bezpośredniego stwierdzenia, że moje uporczywe nawiązywanie do przerwanych i zapomnianych tradycji „szkoły ukraińskiej” nie rozwiało się w całkowitej pustce, stanowi dla mnie najwyższą satysfakcję. Bardzo już dawno ktoś napisał z przesadą, być może, pochwałę, że poezja moja to jedno z ostatnich, trwających jeszcze przęseł mostu zawieszonego nad przepaścią między dwoma narodami. Sądzę, że dopóki poeci spotykają się ze sobą na kartach książek, przepaść ta nie jest, mimo wszystko, ostateczna”.

W książce znalazły się też przekłady wierszy z tego tomu na język ukraiński Swiatosława Hordynskyiego, Leonida Połatawa, Jara Sławutycza. Tom pięknie zdobią kopie drzeworytów autorstwa Jurija Kulczyckiego. Warto dodać, że Łobodowski tłumaczył też na język polski utwory Tarasa Szewczenki, Łesi Ukrainki i Jara Sławutycza. Opracował też dwutomową antologię „Od Słowa o Pułku Igora po dzień dzisiejszy”.

Poeta zmarł 18 kwietnia 1988 w Madrycie, gdzie mieszkał w nader skromnych warunkach, bo przez wiele lat w podrzędnym hotelu poświęcając się wyłącznie pracy pisarskiej i translatorskiej. Był stałym korespondentem i autorem tekstów w londyńskim „Tygodniu Polskim” i „Orle Białym”. Jego zasługi dla przybliżenia naszej kulturze literatury obcej są ogromne. Przetłumaczył, miedzy innymi ze starogruzińskiego epopeję Szoty Rustaweliego (razem z Grzegorzem Peradze i Giorgim Nakaszydze) „Rycerz w tygrysiej skórze” – najwspanialsze dzieło kultury literackiej Gruzji, a także dzieła m.in. św. Jana od Krzyża, Federica Garcíi Lorki, Anny Achmatowej, Josifa Brodskiego, Aleksandra Sołżenicyna. Na bieżąco angażował się w sprawy kraju w ramach publicystyki jak choćby we wspomnianym „Orle Białym”, ale też podpisał w r. 1967 list pisarzy polskich na obczyźnie, solidaryzujących się z sygnatariuszami protestu przeciwko zmianom w Konstytucji Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Po śmierci poety jego prochy do Lublina przywiózł w urnie Andrzej Paluchowski, były dyrektor Biblioteki Uniwersyteckiej Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, odznaczony Krzyżem Oficerskim przez prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego za zasługi dla polskiej książki. Pan Paluchowski był niezwykle barwną postacią, miał świetne kontakty ze środowiskami emigracyjnymi na Zachodzie, wielokrotnie uczestniczył w naszych spotkaniach Dialogu dwóch Kultur w Krzemieńcu. Pamiętam jak opowiadał o tym powrocie prochów Józefa Łobodowskiego, wspominając jak, między innymi, walczył z obsługą samolotu w Madrycie o to, by urna z prochami była umieszczona na osobnym fotelu, obok niego, a więc poeta powrócił do Ojczyzny z honorami. W Lublinie odbył się uroczysty pogrzeb, a wszystkie rękopisy Łobodowskiego, w tym wiele dotychczas nie publikowanych, które odnaleziono w jego mieszkaniu hotelowym, trafiły do Muzeum Józefa Czechowicza i są obecnie opracowywane. Rękopisy i maszynopisy wróciły więc nie tylko do bliskiego sercu poety Lublina, ale też do zbiorów muzeum imienia jego przyjaciela i współtwórcy Poetyckiej Grupy Wołyń. Można więc się spodziewać, że dzieła Łobodowskiego zachwycą w przyszłości Czytelników i stano się jednym z „odnalezionych skarbów”.

Po latach twórczość Łobodowskiego doczekała się też cennych refleksji, między innymi zawartych w książce prof. Ludmiły Siryk „Naznaczony Ukrainą. O twórczości Józefa Łobodowskiego”, która od lat uczestniczy w spotkaniach Dialogu Dwóch Kultur, zarówno w Krzemieńcu, jak i w Polsce, wspomnianą  książkę tę onegdaj w mieście Słowackiego prezentowała. W 2018 roku ukazał się w Warszawie tom poezji Józefa Łobodowskiego „Rachunek sumienia”, wydany przez Fundację Editions Spotkania, ze wstępem Piotra Jeglińskiego, który na emigracji znał poetę i odwiedzał go wielokrotnie wraz ze swą żoną w Madrycie. Tom jest wyborem  wierszy Łobodowskiego, w tym tych najsłynniejszych, także na tematy ukraińskie. Wkrótce po wydaniu tej książki Piotr Jegliński zaprezentował ją także w Krzemieńcu na wspomnianych spotkaniach Dialogu Dwóch Kultur. Po wojnie Łobodowski opublikował osiem tomów poetyckich, kilka dramatów, współpracował z Radiem Madryt, zajmował się przekładami nie tylko z poezji ukraińskiej, ale i białoruskiej oraz hiszpańskiej. Warto wspomnieć, że Łobodowski został odznaczony przez prezydenta RP na uchodźstwie Edwarda Raczyńskiego Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski za zasługi dla polskiej kultury. W 1967 roku został laureatem Nagrody Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie.

Inną postacią związaną z Poetycką Grupą Wołyń – którą chciałbym szczególnie wyraziście przywołać w kontekście obecnych rozważań – jest Zygmunt Jan Rumel, poeta, dowódca VIII Okręgu Batalionów Chłopskich – Wołyń; postać obdarzona wielkim talentem literackim, ale i zarazem wyjątkowo tragiczna.

Jego biografia jest ściśle związana z Wołyniem. Urodził się w polskiej rodzinie 22 lutego 1915 roku. Ojciec, Władysław, był z wykształcenia inżynierem rolnictwa. Odznaczył się wyjątkową walecznością w czasie wojny z bolszewikami, za co został odznaczony orderem Virtuti Militari. Jako osadnik wojskowy wraz z rodziną zamieszkał po wojnie w pobliżu Krzemieńca w osadzie Orłopol w gminie Wiśniowiec i tam w trudnych z początku warunkach bytowych znakomicie gospodarował. Jego syn, Jan Zygmunt, wzrastał na wsi wołyńskiej, wychowywał w jej złożonych realiach, w codziennym zetknięciu z ludową kulturą ukraińską. Mówił od dzieciństwa po ukraińsku, tak jak i reszta rodzeństwa – dwóch braci Bronisław i Stanisław i siostra Zofia. Zarówno Polska jak i Ukraina stały mu się jednako bliskie. Napisał o tym później piękny wiersz „Dwie Matki”, dziś chyba najsłynniejszy jego utwór. Czytamy w nim wyznanie w odniesieniu do Polski i Ukrainy:

„Dwie mi Matki – Ojczyzny hołubiły mą głowę”. Talent literacki odziedziczył przypuszczalnie po matce Janinie z Tymińskich, która pisywała i publikowała wiersze pod pseudonimem „Liliana”. W okresie szkolnym, gdy rozpoczął naukę w Liceum Krzemienieckim, mieszkał na stancji w dawnym dworku Słowackich. Jakby duch Słowackiego towarzyszył jego codziennej drodze do bardzo bliskiej szkoły, przy nauce w domu i przy jego pierwszych próbach literackich… Przedziwnie czasem splatają się losy poetów, bo właśnie w dworku Słowackich zaczął pisać, a cała jego poezja wyraźnie nawiązuje – tak jak Józefa Łobodowskiego – do stylu i tematyki „ukraińskiej szkoły romantycznej”, której najwybitniejszym przedstawicielem był Juliusz Słowacki. Zygmunt Jan Rumel jest nieprzypadkowo też autorem poematu „1863”. Rumel był już w okresie licealnym zwolennikiem budowania współpracy młodzieży polskiej i ukraińskiej, z pasją i pełnym przekonaniem angażował się w wiele w tym zakresie poczynań, szczególnie w zakresie kultury. Działał w Wołyńskim Związku Młodzieży Wiejskiej. Publikował i był przewodniczącym komitetu redakcyjnego miesięcznika „Droga Pracy”, dodatku do „Życia Krzemienieckiego”, gdzie drukował wiersze i artykuły na tematy związane z dziejami wielonarodowej Rzeczypospolitej, poruszał też aktualne tematy społeczne. Uczestniczył w pracach Uniwersytetu Ludowego w Różynie w powiecie kowelskim. Opowiadał się za ideą Polski jako państwa wielonarodowego, zdecydowanie przeciwstawiał się antysemityzmowi. Pisał także dla dwujęzycznego pisma „Młoda Wieś – Mołode Seło” wydawanego w Krzemieńcu.

Po ukończeniu liceum Rumel udał się na studia polonistyczne, które rozpoczął w Uniwersytecie Warszawskim, nie zrywając kontaktów z rodzinna ziemią, na którą często wracał. Wybuchła wojna i Rumel – tak jak wielu poetów z tej grupy wcześniej przeszkolony pod względem wojskowym – został powołany na front w stopniu kaprala podchorążego, służył w pułku artylerii. Po napaści w dniu 17 września na Polskę września dostał się do niewoli sowieckiej, ale uratował życie podając się za szeregowca. Nie trafił do Katynia i został wypuszczony. Niebawem zaangażował się w pracę konspiracyjną o charakterze antysowieckim. Krążył jako emisariusz Batalionów Chłopskich między Wołyniem a Warszawą, miał pseudonim Krzysztof Poręba. Uniknął licznych aresztowań i na początku 1943 roku, jak wspomniałem został mianowany dowódcą VIII okręgu Batalionów Chłopskich –Wołyń. Wobec narastających ze strony Ukraińskiej Powstańczej Armii napadów na polskie wsie otrzymał w lipcu 1943 roku od Kazimierza Banacha, pełnomocnika Rządu Rzeczypospolitej Polskiej, rozkaz szukania porozumienia i przeprowadzenia pojednawczych rozmów z dowództwem UPA na Wołyniu. Przedmiotem negocjacji miała być także wspólna walka z Niemcami. Ufny w swe dobre imię wśród Ukraińców ze względu na przedwojenną działalność, poeta udał się z wyjątkowo niebezpieczną misją na rozmowy z dowództwem SB OUN w dniu 10 lipca, w przeddzień apogeum rzezi wołyńskiej wraz z przedstawicielem Okręgu Wołyńskiego AK Krzysztofem Markiewiczem pseudonim „Czort” i woźnicą Witoldem Dobrowolskim. Wyruszyli w mundurach polskich i na znak dobrych swych intencji bez żadnej osłony. Wszyscy trzej emisariusze zostali aresztowani i zabici w pobliżu wsi Kustocze na Wołyniu. Według Anny Kamieńskiej zostali rozerwani końmi. Do dziś nie wiadomo, gdzie dokładnie poeta zginął i gdzie znajdują się jego prochy.

Gdyby w przyszłości poszukiwania nie dały pozytywnego rezultatu, to sądzę, że za zgodą duchowieństwa powinna zostać odsłonięta w katolickim kościele parafialnym w Krzemieńcu – w mieście, gdzie uczęszczał do liceum pamiątkowa tablica ku jego czci. Lub – gdyby to zaakceptowały władze miasta – taka tablica powinna być umieszczona na budynku obecnego Muzeum Juliusza Słowackiego, gdzie mieszkał i gdzie pisał pierwsze swe strofy.

Po śmierci jego twórczość była skazana na zapomnienie lub jej znaczenie marginalizowano. W zasadzie została odkryta dopiero wiele lat po wojnie. Pierwszy tomik, „Poezje wybrane”, został ogłoszony późno, bo w 1975 roku, dzięki staraniom Anny Kamieńskiej, wybitnej pisarki i poetki, żony Jana Śpiewaka, współtwórcy Poetyckiej Grupy Wołyń. Reedycja miała miejsce dwa lata później. Po przeszło trzydziestu latach, w 2008 roku, ukazał się w małym nakładzie, zaledwie w trzystu egzemplarzach, tomik „Dwie Matki. Poezje Jana Rumla”. Tomik w porównaniu do poprzednich wydań został wzbogacony o utwory dotychczas niepublikowane, a wydobyte z rodzinnego archiwum poety. Wybór wierszy Rumla zamieściła też Bożena Górska w książce „Krzemieńczanin”. Dzisiaj zarówno jego postać, jak i wiersze są znane. Zapomnianą w ubiegłych dekadach postać poety, który zginął – jak wspomniałem – tak tragicznie na Wołyniu, przybliżyła w swej cennej monografii „Krzemieńczanin” Bożena Gorska wydanej przez Muzeum Niepodległości w Warszawie.

W 2003 roku powstała filmowa biografia Zygmunta Rumla „Poeta nieznany” autorstwa Wincentego Ronisza. Jedna z bibliotek publicznych w Warszawie na Pradze nosi jego imię, a wewnątrz budynku znajduje się mała, ale bardzo ciekawa ekspozycja poświęcona temu poecie.

Na zakończenie tych rozważań warto wspomnieć, że do wybuchu II wojny światowej dorobek twórców Poetyckiej Grupy Wołyń był dość skromny. W latach trzydziestych, poeci wołyńscy przygotowali do druku łącznie dwanaście tomików poetyckich. Wydawali swe książki w małych miastach, w niewielkim nakładzie, drukowane były one w skromnej szacie graficznej. Ich start poetycki był dużo skromniejszy, w porównaniu do debiutów innych grup poetyckich, które działały w miastach będących centrami kultury polskiej: Warszawie, Krakowie, Wilnie i Lublinie. Byli o pokolenie młodsi od sławnej już w chwili ich debiutu grupy poetyckiej „Skamander”, która działalność rozpoczęła w Warszawie, zaraz po odzyskaniu przez Polskę niepodległości. Nie mieli tak wspaniałego zaplecza intelektualnego jak poeci Awangardy Krakowskiej z Tadeuszem Peiperem na czele, ani jak poeci Drugiej Awangardy w Wilnie z najzdolniejszym Czesławem Miłoszem, a nawet jak poeci w Lublinie. Tuż przed wybuchem wojny planowali wydanie antologii swych utworów ukazujących „przestrzeń” Ziemi Wołyńskiej, jej szczególną atmosferę, osobliwości krajobrazowe i kulturowe. Antologię, która miała też przedstawić rozwój ich warsztatu literackiego. Do publikacji nie doszło, ponieważ wszystkich zaskoczył wybuch wojny. A jednak mimo krótkiego okresu działalności dorobek artystyczny grupy był ciekawy i znaczący, nowatorski, a równocześnie ważny dla podtrzymania wielkich tradycji literackich Ziemi Wołyńskiej. Twórcy Grupy Poetyckiej Wołyń nie działali również w izolacji – ich regionalizm, był paradoksalnie, siłą przyciągającą. Wiersze publikowali również w prasie ogólnopolskiej, a ich debiuty książkowe życzliwie omawiane były przez znanych krytyków i poetów. Ważną dla nich publikacją zbiorową był druk wierszy w redagowanej przez Stanisława Czerniaka „Okolicy Poetów” w 1936 roku. Osobami łączącymi poetów wołyńskich z Awangardą Lubelską byli Józef Czechowicz i Józef Łobodowski, którzy wnosili na Wołyń swe talenty, doświadczenia artystyczne, przemyślenia, dzielili się nimi z przyjaciółmi. Wybuch wojny, wkroczenie na Wołyń armii sowieckiej 17 września 1939 roku, IV rozbiór Polski, rozproszył poetów tej grupy. Historia sprawiła, że nigdy już nie mogli się razem spotkać. Ich wojenne i powojenne losy były bardzo różne, często tragiczne. Józef Czechowicz i Zuzanna Ginczanka zginęli w czasie wojny. Ale jednak ci, którzy przeżyli kataklizm wojny rozwinęli swoją twórczość w latach powojennych

Optymizmem dziś napawa fakt, że po wielu latach zapomnienia dzieła twórców i współpracowników Grupy Poetyckiej Wołyń są w ostatnich latach odkrywane przez wielu badaczy i krytyków, wyraźnie zafascynowanych tym zjawiskiem jako całością, ale także poszczególnymi twórcami. Przełomową pracą w tym zakresie była książka Jadwigi Sawickiej „Wołyń w przestrzeni kresowej”. W 2001 roku w kwartalniku „Akcent” ukazał się artykuł lubelskiego poety Waldemara Michalskiego „O poetyckim Wołyniu po latach”, następnie ogłaszał on inne, cenne refleksje na ten temat, w których rozwinął i ubogacił spostrzeżenia Jadwigi Sawickiej. Jednym z plonów ogólnopolskiej konferencji II Muzealne Spotkania z Kresami „Dziedzictwo i pamięć Kresów Wschodnich Rzeczypospolitej” zorganizowanej przez Muzeum Niepodległości w Warszawie w 2007 roku jest artykuł Mariusza Olbromskiego „Wołyń w poezji polskiej okresu dwudziestolecia międzywojennego”. Związki tematów wołyńskich i kresowych z twórczością najwybitniejszego poety lubelskiej awangardy interesująco ostatnio przedstawił prof. Józef Franciszek Fert w refleksjach „Wołyń Czechowicza” zamieszczonych w książce „Nieco filozofii, nieco poezji”.

W ostatnich latach podjęto nie tylko badania nad dziejami całej grupy, ale też nad twórczością jej poszczególnych członków, nie tylko nad twórczością Józefa Łobodowskiego i Zygmunta Jana Rumla, czy Jozefa Czechowicza. Bardzo cenną monografią o życiu i twórczości Wacława Iwaniuka opublikowaną w ostatnim okresie jest książka prof. Jana Wolskiego „Wacław Iwaniuk. Szkice do portretu emigracyjnego poety”, a także inne na ten temat publikacje tego autora. Warto wspomnieć, że w 2021 w Siedliszczu koło Chełma Lubelskiego, w rynku miasteczka powstała ławka-pomnik poety. Dla utrwalenia pamięci o nim jest też organizowany od wielu lat Ogólnopolski Konkurs Literacki im. Wacława Iwaniuka.

W ostatnich latach została też odkryta twórczość Zuzanny Ginczanki. Przed wojną ukazał się w 1936 roku jej debiutancki tom „O centaurach”. Kilkadziesiąt utworów pozostało w rękopisach, niewielką ilość udało się jej opublikować w prasie. Zginęła młodo, zamordowana przez gestapo w Krakowie w wieku 27 lat pod koniec wojny. Przez dziesiątki lat była zapomniana i niedoceniona. Poezja jej w ostatnich latach została przybliżona czytelnikom dzięki kilku publikacjom. To prezentacja wierszy „Udźwignąć własne szczęście” w opracowaniu Izoldy Kiec. Ukazały się też publikacje o charakterze monograficznym: „Ginczanka. Życie i twórczość” również autorstwa Izoldy Kiec oraz Agaty Araszkiewicz „Wypowiadam wam swoje życie. Melancholia Zuznanny Ginczanki”. Dużym zainteresowaniem cieszyła się wystawa „Zuzanna Ginczanka. Tylko szczęście jest prawdziwym życiem” zorganizowana w Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza w Warszawie, której towarzyszył starannie wydany katalog. O życiu i twórczości poetki z Wołynia powstał również ciekawy film dokumentalny włoskiej produkcji „Urwany wiersz. Zuzanna Ginczanka (1917–1944)” w reżyserii Mary Mirka Milo. W 2017 roku ukazał się we Lwowie bardzo starannie wydany tomik poetycki Zuzanna Ginczanka „Wiersze”, wydanie bilingwiczne. Na język ukraiński wiersze przełożył Jarosław Poliszczuk.

Twórcą szczęśliwie wracającym też w ostatnich latach do żywego nurtu kultury jest także Stefan Szajdak, w okresie wojny żołnierz II Korpusu Wojska Polskiego, gen. Władysława Andersa, uczestnik Bitwy pod Monte Cassino, odznaczony za waleczność Krzyżem Virtuti Militari. Stało się to głównie dzięki mądrej pracy jego córki Marii Szatkowskiej i syna prof. Lecha Wojciecha Szajdaka, którzy doprowadzili do zorganizowania wystawy oraz publikacji książki „Stefan Szajdak. Poeta autentyzmu” w Środzie Wielkopolskiej. Książka została opatrzona wstępem piszącego te słowa. Starannie wydana publikacja jest bogato ilustrowana ciekawymi i unikalnymi zdjęciami, także dokumentów i pamiątek ze zbiorów rodzinnych. Wybór wierszy poprzedza wspomnienie o ojcu pióra córki i syna. Książka zawiera wiersze z okresu dwudziestolecia międzywojennego, także z okresu powojennego, w tym utwory zawarte w zbiorowych antologiach, folderach oraz czasopismach. Szczególnie cenne jest to, że znajdujemy w niej również wiersze dotychczas niepublikowane, a także pełną bibliografię publikacji poety.

Po latach Stefan Szajdak niejako powrócił też ze swą twórczością na Wołyń. W ramach cennej inicjatywy wydawniczej Biblioteki „Wołania z Wołynia” jako 97 tom tej serii, redagowanej wówczas w Ostrogu przez niestrudzonego ks. Witolda Józefa Kowalowa, ukazał się tom Stefana Szajdaka „Wiersze wybrane”. Ponadto w 2016 roku została opublikowana pozycja: Stefan Szajdak. „Autentysta. Współzałożyciel Grupy Poetyckiej Wołyń”. Zawiera ona rozproszoną dotychczas spuściznę poetycką Stefana Szajdaka zebraną przez syna poety profesora Lecha Wojciecha, wybitnego przyrodnika. Książka, w której na jednej z pierwszych stron widnieje piękny portret artysty, opatrzona jest krótkim wstępem autorstwa syna artysty o charakterze biograficznym. Te trzy publikacje pozwalają zapoznać się z możliwie jak najbardziej reprezentatywnym i bogatym dorobkiem poety. Zatem można dziś skonstatować, że po wielu latach przemilczania i zapomnienia okazało się, że dorobek twórczy wołyńskich poetów jest bardzo bogaty stylistycznie i tematycznie, niezwykle różnorodny i ciekawy.

Można to było również w pełni dostrzec ongiś na wystawie „Portret z pamięci i wierszy”. Grupa Poetycka Wołyń. Ta pierwsza tego rodzaju w kulturze polskiej ekspozycja została zorganizowana  w Muzeum Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów w Stawisku, a wernisaż jej odbył się 17 września 2017 roku. Zwieńczyła ona uroczystości Dialogu Dwóch Kultur, który rozpoczyna się zawsze w Muzeum Juliusza Słowackiego w Krzemieńcu, a druga ich część przez kilka lat miała miejsce właśnie w Stawisku. Na wystawie ukazano na posterach unikalne zdjęcia członków Grupy Poetyckiej „Wołyń”, ich biografie, liczne kopie dokumentów, zdjęcia krajobrazów wołyńskich, bibliografie publikacji. Zwiedzający mogli zapoznać się z wybranymi wierszami ukazanymi na pięknie zaprojektowanych planszach. W gablotach natomiast znalazły się pierwsze, przedwojenne wydania, a także powojenne dzieła poetyckie wszystkich twórców tej grupy, łącznie z wydanymi po wojnie, na emigracji w Londynie i Paryżu, Nicei oraz innych miejscowościach. Także artykuły i prace krytyczne, te dawne i najnowsze, odnoszące się do ich osiągnięć. Wystawa uświadomiła wszystkim obecnym jak niezwykle bogata i znacząca artystycznie jest twórczość tych poetów, a także jak wiele w ostatnim okresie uczyniono, by dzieła Wołyniaków stały się bardziej znane społeczeństwu.

Pomysłodawcami i kuratorami tej wystawy byli prof. Wojciech Lech Szajdak oraz piszący te słowa jako ówczesny dyrektor Muzeum Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów w Stawisku.

Kilka miesięcy później wystawa została zaprezentowana w samym centrum Wrocławia, w Domku Miedziorytnika, którego pracami kierują z pasją i mistrzostwem świetni artyści-graficy Małgorzata i Marek Stanielewiczowie, animatorzy w różnych dziedzinach życia artystycznego i muzealnictwa. Ukazała się wówczas starannie wydana publikacja, rodzaj katalogu, towarzysząca tej historycznej wystawie, która była dziełem wspomnianych osób. Wernisażowi wystawy towarzyszyły okolicznościowe wykłady.

W 2018 roku ukazała się w Poznaniu „Antologia poezji Grupy Poetyckiej Wołyń” w opracowaniu i w wyborze prof. Lecha Wojciecha Szajdaka. Antologia, starannie wydana, opatrzona wstępem, zawiera krótkie biografie wszystkich członków tej grupy, a także wybór ich wierszy.

Jeszcze raz na zakończenie tych rozważań w odniesieniu do Poetyckiej Grupy Wołyń warto powtórzyć przytoczony na początku fragment wiersza Norwida.

Nikt nie zna dróg do potomności,
Jedno po samodzielnych
bojach (…).

Mariusz Olbromski

Tekst ukazał się w nr 13-14 (425-426), 31 lipca – 14 sierpnia 2023

X