O czymś mi bliskim

O czymś mi bliskim

Wspomnienia o naszej Magdusi czyli fenomen szkoły nr 10.

„Życie moje tak się złożyło, że jako 19-letni chłopak wyjechałem z rodzinnego domu, z miłego sercu Lwowa do Donbasu, gdzie zakorzeniłem się i ponad 30 lat oddałem pracy w kopalni. W 32 roku pracy uległem wypadkowi, zostałem zasypany. Gdy mnie wyciągnięto, byłem nieprzytomny. Potem lekarz zapytał mnie, dlaczego byłem uśmiechnięty. Odpowiedziałem, że wydawało mi się, że byłem dzieckiem i byłem w szkole. Zaśmiał się i powiedział: – W takim razie będziesz jeszcze żył” – wspomnienia Ryszarda Zielińskiego o szkole nr 10.

Coś w tym jest, że jednak często powraca się myślami do szkoły, a jeśli o chodzi o naszą „dziesiątkę”, to powraca się z uśmiechem na twarzy. Przerzucam książkę o szkole, rozmawiam z rodzicami, z kolegami i zastanawiam się nad fenomenem naszej „Magdusi”. Mama mówiła mi, że jej klasa nigdy nie uciekała ze szkoły, bo po prostu nie mieli na to ochoty, dopiero potem po zakończeniu 10 szkoły, po 8 klasie. Tata z kolei opowiadał, że jemu i koledze raz się prawie udało pójść na wagary.

– Doszliśmy z Markiem Wollochem „aż” do centrum, kiedy nagle patrzymy, a tu jego mama [wychowawczyni młodszych klas – przyp. autorki] z grupką swoich uczniów. My chodu i z powrotem, – szkolne ucieczki taty zawsze były niewypałem. Kiedyś z tym samym Markiem (dla mnie panem Markiem), spóźniali się na pierwszą lekcję, więc zdecydowali się na kino. Wchodzą do sali i pomimo ciemności widzą przed sobą nauczyciela matematyki, oczywiście w tył zwrot i na lekcje.

Wagary to temat – rzeka. W wypadku mojej klasy, główną „przeszkodą” do pokonania był pan Vincenc, – wszechobecny, wszechwiedzący i wszechwidzący. Nawet zjedzenie kanapki na jego lekcji historii było wyzwaniem, najczęstsze wpadki w tym zakresie miał Witek. Na lekcjach ukraińskiego u pani Zubko (jak Boga kocham, nauczycielki z powołania!) kanapka Witusia była przez nauczycielkę dzielona na równe części i przekazywana całej klasie.

Zresztą nauczyciele, jak i sami uczniowie, byli różni. Rodzice wspominali, że najwięcej można było się nauczyć na lekcjach polskiego u pani Iwanowej oraz chemii i geografii u pani Markuninej. Ponoć wiedzę chłonie się najlepiej, kiedy jest cisza. Za „moich” czasów jedną z takich lekcji była literatura powszechna. Dzieci jak to dzieci, od czasu od czasu ciszę przerwać muszą.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X