Niewyobrażalna katastrofa

Niewyobrażalna katastrofa

 

Przyczyny katastrofy

W Internecie aż huczy od wygłaszanych opinii i zaciekłych polemik. Powtarzane są jak gdyby trzy rodzaje zarzutów. Stan techniczny samolotu prezydenckiego, pogoda i błąd polskich pilotów. Pierwszy zarzut, to opinia, że Tu-154 – to starocie, szmelc, złom i latająca trumna.

Prawdą jest, że Tu-154 jest samolotem nie pierwszej młodości. Jest to samolot konstrukcji radzieckiej, którego produkcje rozpoczęto w roku 1968, ale którego produkcja trwa do dzisiaj. Jest to samolot pasażerski średniego zasięgu, trzysilnikowy. Każdy z tych silników, w przypadku awarii pozostałych dwóch, jest w stanie utrzymać samolot w powietrzu. Rozpiętość skrzydeł 37,55 metra. To ważna informacja.

Tuż przed katastrofą samolot prezydencki pochylił się na lewą stronę i długie skrzydło zaczęło uderzać o rosnące poniżej drzewa. Długość samolotu 47,9 metra. Waga pustego samolotu 55,3 tony. Waga załadowanego samolotu przed startem 102 tony. Prędkość maksymalna 950 kilometrów na godzinę. Prędkość minimalna 235 kilometrów na godzinę.

Znaczy to, że poniżej tej prędkości samolot traci siłę nośną i wali się na ziemię, jak kawał betonu. Znaczy to również, że samolot podczas manewrów lądowania musi mieć prędkość zbliżoną do minimalnej, ale nieco większą. Wszystkie manewry, które wtedy wykonuje, odbywają się przy szybkości zbliżonej do szybkości samochodów wyścigowych. Siła uderzenia rozpędzonego samolotu będzie połową jego wagi pomnożonej przez wartość jego szybkości podniesioną do kwadratu!

Samolot numer 101, to jest ten samolot, który fatalnego dnia uległ wypadkowi, został przyjęty do służby w roku 1990. W roku 2009 przeszedł kapitalny remont, włącznie z remontem silników w zakładach Aviakor w Samarze. Miał wylatane 5004 godziny i wykonał 1823 lądowań. Podobno, dla takich samolotów nie jest to specjalnie dużo i samolot pod względem technicznym był w bardzo przyzwoitej kondycji. Po remoncie, fabryka przedłużyła okres jego eksploatacji do 25 lat i 6 miesięcy. Według ludzi, znających się na technice lotniczej, samolot, aczkolwiek już przestarzały, dobrze nadawał się do lotu.

Wszelkie nowoczesności w technice lotniczej i tak nie zdałyby się na nic, bo w kontekście urządzeń, jakimi dysponowało lotnisko w Smoleńsku, wszelkie lotnicze bajery i tak by nie funkcjonowały, a piloci najnowocześniejszych samolotów tyle samo by wiedzieli, co i polska załoga na swoim Tu-154. Zresztą nikt, jak dotąd, nie potrafił znaleźć konkretnej wady samolotu mogącej wpłynąć na przebieg lądowania, ograniczając się tylko do pustych urągań pod adresem starych samolotów. Nie to więc było przyczyną katastrofy.

Drugie, to podejrzenie, że na pilotów ktoś wywierał nacisk, by pomimo, że Rosjanie wyraźnie nie chcieli, by samolot lądował w Smoleńsku, wymusić na nich lądowanie na tym lotnisku. Bardzo to pasuje do wydarzeń, jakie wtedy nastąpiły. Rosjanie twierdzą, że Polacy zignorowali ich ostrzeżenia i pomimo ich sugestii, żeby lądować w Moskwie lub w Mińsku, przystąpili do lądowania w Smoleńsku. W samolocie było aż nadto dygnitarzy, którzy mogliby takie naciski na pilotów wywierać. Tuż obok, w lesie katyńskim czekali na nich Polacy sposobiący się już do uroczystości. Gdyby teraz samolot poleciał na inne lotnisko, polska delegacja nie mogłaby w niej uczestniczyć, albo byłaby spóźniona o wiele godzin. Aż się prosiło, żeby zaryzykować lądowanie.

Piloci, w obawie o swoją karierę, mogliby ulec naciskowi. Tylko, że sam słyszałem wypowiedź poprzedniego pilota Prezydenta, który w podobnej trochę sytuacji, podczas próby lądowania samolotu prezydenckiego w Tbilisi, odmówił lądowania, wylądował na lotnisku zastępczym i nikt nie miał do niego pretensji.

Inny pilot Prezydenta twierdził, że nigdy nie zmuszano go do zmiany decyzji w sprawie prowadzenia samolotu. Jak więc było w Smoleńsku? Podobno jest to dość łatwe do sprawdzenia, bo czarne skrzynki nagrywają wszystkie rozmowy w kabinie pilotów. Jak na razie, opowiadania o naciskach na pilotów nie mają żadnego potwierdzenia.

Samolot wykonał cztery okrążenia lotniska, co później wzięte zostało za cztery próby podejścia do lądowania. Pilot próbował chyba zlokalizować pas startowy. Prawdziwe próby lądowania były tylko dwie. Podczas pierwszej musiał zorientować się, gdzie jest pas i to, że widać go dopiero w ostatniej chwili, tuż nad ziemią. W następnym podejściu ustawił samolot do lądowania, a gdy wypadł z mgły, okazało się, że popełnił znaczną pomyłkę.

Słyszałem, że samolot znalazł się ok. 700 metrów poza pasem startowym. To chyba najbardziej zaskoczyło pilota. Gdyby był na osi pasa, to by po prostu wylądował. Samolot już szedł w dół. Jedynym ratunkiem mogło być poderwanie go do góry. Świadkowie zauważyli ten manewr. W ostatniej chwili samolot gwałtownie dodał gazu!

Jak się dowiedziałem, samoloty mające silniki z tyłu, tak, jak to ma Tu-145, na gwałtowne dodanie gazu mogą zareagować gwałtownym przechyleniem się na bok. Tak się właśnie stało. Świadkowie potwierdzają. Ze mgły wypadł samolot. Był tuż nad ziemią. Silnie pochylony na lewe skrzydło. Nagle skrzydło uderzyło w maszt radiostacji, a następnie zaczęło zaczepiać o rosnące w dole drzewa i samolot runął na ziemię.

To, co napisałem w sprawie katastrofy samolotu prezydenckiego, jest tylko kompilacją najróżniejszych informacji, które wybrałem dla Państwa z Internetu i może nawet bardzo odbiegać od prawdy, ale taki jest na obecną chwilę, dostępny nam, stan wiedzy o katastrofie.

 

Szymon Kazimierski

Tekst ukazał się w nr 7 (107), 16 – 29 kwietnia 2010

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X