Karol Radziwiłł

Karol Radziwiłł

Niedźwiedź litewski Karol Radziwiłł

„Przybył do Lwowa kilka lat po I rozbiorze – bawił dwa tygodnie, a przez ten czas caly Lwów był u niego gościem. Nigdy przybycie żadnego, nawet najdostojniejszego gościa, nawet cesarza, nie poruszylo tak Lwowa.

Nie zawiódł famy która go otaczała, odbył oryginalny wjazd do stolicy – cały orszak prawie królewski wraz z mułami i wielbłądami, które dźwigały pakunki; co żyło, wybiegło na jego spotkanie; nawet szlachta z odległych zakątków Galicji i zza kordonu przyjeżdżała go oglądać.

Podejrzliwe władze austriackie wysłały straż wojskową, ale Radziwiłł wziął to za honorową odznakę i rozdawał oficerom złote zegarki a żołnierzom pieniądze” (Galiciana. Kilka obrazków z pierwszych lat historyi galicyjskiej – Władysław Łoziński).

Kim był ten niecodzienny gość? To Karol Radziwiłł.
Urodził się w Nieświeżu (obecnie na Białorusi), jako syn księcia Michała Radziwiłła „Rybeńki”, wojewody wileńskiego i hetmana wielkiego litewskiego. Po ojcu odziedziczył rozległe ziemie, Nieśwież, Ołykę, Słuck, Białą, Kojdany, Mir, Naliboki, Birże, Sławatycze, Czarnowczyce, Smorgonie, Newel, Siebierz, Żuprany, Nowosiółki, Żółkiew i 300 tysięcy dusz poddanych. Był posłem na sejm, sędzią trybunału litewskiego, obrońcą złotych wolności szlacheckich i zwolennikiem stronnictwa „hetmańskiego”, przeciwnikiem króla i „Familii”. Wspierał rozwój kultury i rzemiosła w swoich majątkach, finansował teatr, szkołę wojskową, drukarnię i persjarnię, w których wytwarzano słynne pasy słuckie. Nieposzlakowanego męstwa, odważny w boju, gościnny do przesytu, serce miał wielkie, pełne szlachetnych uczuć, jednak z natury dumny, bywał też popędliwy i gwałtowny. Ale to barwny styl życia i sarmacka fantazja zapewniły mu miejsce w szeregu znanych postaci XVIII w.

Ród Radziwiłłów należał do najpotężniejszych na Litwie i w Rzeczpospolitej oraz niewielu posiadających tytuł książęcy, który otrzymali od Ferdynanda Habsburga. Kiedy Karol Radziwiłł znalazł się na wygnaniu, Elektor bawarski chciał nadać jego świcie stanowiska szambelanów i ochmistrzów – jedynym warunkiem było udowodnienie szlacheckiego pochodzenia. Jako, że kandydaci żadnych dokumentów ze sobą nie mieli, książę pracowicie potwierdzał ich rodowody wywodząc je to od faraonów egipskich, to od czasów arki Noego, to od rzymskich cesarzy. Dokumenty te podobno do dziś spoczywają w bawarskich archiwach.

Do historii przeszedł wraz z przydomkiem „Panie Kochanku”. Tak lubił zwracać się do przyjaciół, szlachty, ale także służby i samego króla. Był człowiekiem otwartym, szczerym, nie znoszącym obłudy, ale niewykształconym. Nauka zupełnie go nie interesowała, co zauważył już ojciec młodego Karola, kiedy przyszło do nauki pisania i czytania. Kolejni nauczyciele rezygnowali nie mogąc podołać zadaniu. W końcu zrezygnowany ojciec ogłosił, że obdaruje dwoma folwarkami tego, kto nauczy jego syna czytać. Wyzwanie podjął szlachcic litewski Piszczałło. Folwarki zdobył, a wybrana przez niego metoda nauki była nader oryginalna. Na wielkiej drewnianej tablicy było wypisane kredą abecadło. Uczeń, który nie miał jeszcze ukończonych ośmiu lat, stał kilkanaście kroków dalej z nabitą strzelbą i trafiał kulą w litery wymienione po kolei i na wyrywki przez nauczyciela, — potem w sylaby, następnie w całe wyrazy, na koniec w zdania.

Zamek Radziwiłłów w Nieświeżu, rys. Napoleona Ordy (Fot. commons.wikimedia.org)

Fortuna
Fortuna Radziwiłłów należała do legendarnych i tych, których przy największych nawet chęciach nie dałoby się przepuścić. Niech świadczy o tym anegdotka pochodząca z czasów, kiedy Radziwiłł, zmuszony do emigracji politycznej, pozostawił majątek w Rzeczpospolitej i poprosił o kredyt jednego z holenderskich bankierów, Saturgusa. Ten jednak, mając Radziwiłła za bankruta, nie tylko politycznego, ale i finansowego, odmówił mu. Książę poprosił go więc tylko o małą przysługę.

– Co książę pan każe?” – spytał Saturgus.
– Zmienisz mi waszmość, panie kochanku, dukata.

Milionowy kupiec uśmiechnął się nieco szyderczo, jednak mina mu zrzedła, kiedy słudzy wnieśli w ozdobnej skrzyni monetę, którą miał rozmienić: radziwiłłowski dukat miał 2 stopy średnicy i pół cala grubości. Było to więc około 66 kg złota. Dziś taki dukat byłby wart około 10 milionów złotych – 25 milionów hrywien. Będąc dziedzicem takiej fortuny, Radziwiłł prowadził wystawne życie. Na święta Bożego Narodzenia w 1778 roku, „oprócz miejscowej zwierzyny, worów z migdałami, rodzenkami, oprócz kilku centnarów pieprzu, imbieru i innych zamorskich korzeni i słodkości, sprowadza z Rygi 1.500 butelek szampańskiego, 300 reńskiego, 200 burgundzkiego wina; węgrzyn zaś z własnych lal się piwnic. Sprowadzono jeszcze wtedy 100 butelek araku i trzy beczki piwa angielskiego z Londynu. Dostarczono przytem tysiąc funtów świec woskowych, 30 garniturów strzelby berlińskiej wraz z 10-ma baryłkami prochu na ognie sztuczne, 15 baryłek z ostrygami marynowanemi i świeżemi, mnóstwo pomarańcz, cytryn, czekolady, soków, oliwek i kaparów, wreszcie 100 butelek oliwy, 100 głów cukru i 800 funtów kawy”.

Stanisław August Poniatowski (Fot. czuwaj.eu)

Trudno sobie wyobrazić, jak wyglądał stół podczas bardziej uroczystych wydarzeń, jak wesele siostry, czy wizyta królewska, bo Radziwiłł w Nieświeżu przyjmował samego Stanisława Augusta Poniatowskiego. Okoliczności wizyty królewskiej były niecodzienne. Radziwiłł, przez długi czas będący w opozycji wobec króla, miał ogromne poparcie na Litwie. Stanisław August pochodził z biedniejszej szlachty, a wytworne życie kosztowało. Jego długi rosły, aż osiągnęły kwotę 7 milionów złotych. Król chciał, aby sejm przegłosował ich pokrycie ze skarbu państwa, jednak nie mógł na to liczyć bez poparcia Radziwiłła. Postanowił więc omówić z nim sprawę osobiście i ruszył w drogę do Nieświeża. Radziwiłł wyjechał gościowi na spotkanie wraz z sześciotysięcznym oddziałem piechoty. Król nie mógł nie zauważyć, że koń Radziwiłła miał podkowy ze szczerego złota, a rząd wysadzany drogocennymi kamieniami był wart ponad półtora miliona, drugie tyle warta była odzież, którą miał na sobie jeździec. Króla witały wystrzały armatnie i odgłosy dzwonów, jednak brama, która prowadziła do zamku, była skromna, biedna wręcz, przystrojona tylko gałęziami jedliny. Napis na niej brzmiał: „Tak chciał król”. Była to aż zbyt widoczna aluzja do tego, że Poniatowski chciał zniszczyć fortunę Radziwiłła, między innymi godząc się na rabunek jego posiadłości przez wojska rosyjskie. Jednak kiedy orszak podjechał trochę bliżej, ukazała się kolejna brama, tym razem obwieszona złotem, srebrem oraz kosztownościami i opatrzona napisem: „A tak przywykł Radziwiłł”. W istocie, nawet po burzliwych wydarzeniach związanych z przejściem wojsk rosyjskich przez Nieśwież król musiał przyznać: „Nie znać że i Wasza Książęca Mość był przez Moskalów rabowany”. W nieświeskim skarbcu znajdowało się miedzy innymi dwunastu złotych apostołów naturalnej wielkości.

Radziwiłł miał nie tylko pieniądze, ale i gest. Kiedy w Warszawie otwarto ekskluzywny sklep z towarami z Anglii, wiedziony ciekawością, zawitał do niego także nasz książę. Wyciągnął szablę i zamachnął się na pół sklepu, a kładąc na ladzie sakiewkę złota rzekł: „Póty moje. Spakować i odesłać do Nieświeża”. Sprzedawca, korzystając z fantazji Radziwiłła, spytał go, czy nie zechce spróbować świeżo sprowadzonego angielskiego piwa. Książę zgodził się, kazał także poczęstować obecnych w sklepie i przechodniów. Na degustację poszło około 200 butelek, pozostałe cztery tysiące Radziwiłł także kupił i kazał odesłać do Nieświeża. Szastając złotem na prawo i na lewo lubił przy tym opowiadać, że całą tę fortunę zawdzięcza wyłącznie sobie. Twierdził, że dorobił się, będąc na służbie na Podolu, że wykopał skarb pod Cecorą, albo odebrał Hajdamakom zrabowane przez nich bogactwa.

Opowieści
Karol Radziwiłł był wielkim gawędziarzem, na poczekaniu wymyślał niestworzone przygody, które miały być jego udziałem. Twierdził na przykład, że pływał po odległych morzach i oceanach, i podczas jednej z takich podróży wyłowił z wody przecudnej urody syrenę. Potajemnie pojął ją na statku za żonę, a ona powiła mu potomstwo – sto tysięcy śledzi, które sprzedał w najbliższym porcie, pomnażając tym samym swój majątek. Opowiadał także, że raz podczas polowania wybiegł wprost na niego wielki jeleń, a on, nie mając już naboi, nabił strzelbę pestką od brzoskwini. Wystrzelił, ranny jeleń uciekł, a kilka lat później… Radziwiłł miał widzieć w swoich lasach jelenia z drzewem brzoskwiniowym na grzbiecie. Książę zdawał sobie sprawę, że czasem w swoich opowieściach przekracza wszelkie dopuszczalne granice absurdu. Dlatego miał zawsze obok siebie wiernego towarzysza, który miał go kopać w kostkę pod stołem, kiedy opowieść Radziwiłła stawała się mało wiarygodna. Mimo to, nieraz musieli wysłuchiwać goście Radziwiłła, jak wystrzelono go z armaty, jak sułtan turecki powierzył mu opiekę nad swoim haremem, czy jak w Nieświeżu udojono całą sadzawkę mleka, w której utopiło się cielę.

Teresa Karolina Radziwiłłowa z Rzewuskich (Fot. bialapodlaska.myoptimus.com)

Kobiety
Radziwiłł żenił się dwa razy. Pierwszy raz, z woli ojca, jako dwudziestolatek, wziął za żonę księżniczkę Marię Lubomirską, starościankę bolimowską. Małżeństwo nie było szczęśliwe, małżonkowie nie doczekali się także potomka. W 1760 r. Radziwiłł otrzymał rozwód i wkrótce ożenił się ponownie, tym razem z Teresą Rzewuską, córką Wacława, wojewody podolskiego i hetmana polnego koronnego, właściciela Podhorców. Wesele świętowano w zamku teścia przez dwa tygodnie, ale i to małżeństwo nie było szczęśliwe. Postać małżonki księcia natomiast zasługuje na poświęcenie jej i jej występkom osobnego artykułu. Także i ona nie urodziła Radziwiłłowi następcy. Wierzono, iż ma to związek z klątwą rzuconą na księcia…

Kiedy Karol Radziwiłł był jeszcze bardzo młody i gorąca krew buzowała w jego żyłach, wpadła mu w oko panna Felicja Woyzbunówna, szlachcianka, córka wojskiego Michała Woyzbuna z Rabki Czerwonej. Panna rzeczywiście była piękna. Mawiano, że „biegła do niej młodzież jak do cudownego obrazu”. Wojzbunówna śmiała jednak się ze wszystkich wielbicieli. Miała już bowiem narzeczonego, Tomka Dulębę, któremu serdecznie sprzyjała i czekała aż skończy służbę wojskową i osiągnie wiek 30 lat, przykazany przez ojca. Nic więc dziwnego, że odrzuciła zaloty księcia. Odszedł urażony, ale podjudzany przez dworzan, postanowił wrócić i przemocą zdobyć pannę. Tak też się stało – książę z towarzyszami napadł na dwór Woyzbuna, szlachcica poranił, wśród boju zapalił się dwór, i budynki spaliły się do szczętu, a pannę Felicję porwano wśród zgiełku oraz strzałów i uwięziono w jednym z folwarków Radziwiłła, otoczoną jednak wszelkimi wygodami. Stąd wykradł ją pewnej nocy narzeczony. Stary Woyzbun z ran się leczył w Wilnie; nie chciał wytaczać sprawy potężnemu i bogatemu przeciwnikowi, ale za nieposzanowanie swego dziecka przepowiedział mu karę Bożą: „umrze bezpotomnym”. Długo prosił potem Radziwiłł o przebaczenie, obiecywał niemałe sumy pieniędzy, zapewniał, że córki nie zhańbił, ale starzec był nieugięty, pieniędzy nie przyjął i nie przebaczył. Panna Felicja nigdy nie wyszła za mąż. Uważała, że zhańbi w ten sposób ród swojego narzeczonego i mimo jego błagań, nie ustąpiła. Jak się po latach okazało, wstąpiła do zakonu i pod koniec życia jeszcze raz przypadkiem spotkała się z Radziwiłłem – dopiero wtedy mu wybaczyła.

Niedźwiedź litewski
Lasy litewskie obfitowały w grubą zwierzynę, czego nie można było powiedzieć o lasach w Koronie (Polsce centralnej). Było to przedmiotem żartów Radziwiłła, który mawiał: „Do Korony nie mam na łowy po co jeździć, panie kochanku, bo okrom zajęcy i wiewiórek nic tam niema… Ja kocham swych braci koroniarzów, ale niema jak nasza Litwa! Ja-ci w koronie mam kawał ziemi, ale djabełby w niej siedział. Kiedy my niedźwiedzie bijemy, to tam z rozjazdem na przepiórki chodzą. U koroniarzów susły to gruba zwierzyna”. Być może dlatego sam miał przydomek „niedźwiedź litewski”. Z niedźwiedziami jest też związanych kilka ciekawych anegdot z życia księcia.

Ziemie wokół miasteczka Smorginie nadał Radziwiłł Cyganom, który mogli się tam osiedlać. Porządku pilnował wyznaczony przez księcia król cygański. Cyganie prowadzili tam między innymi „Akademię smorgińską”, czyli szkołę, w której uczyli sztuczek zwierzęta. Pewnego razu król cygański chciał zrobić przyjemność Radziwiłłowi i nauczył niedźwiedzie chodzić w zaprzęgu. Takim ekwipażem przyjechał do Nieświeża. Książę był tak zaskoczony i ucieszony, że przyjął go jak prawdziwego króla. Sam później wykorzystał ten koncept i zajechał karetą zaprzężoną w niedźwiedzie na dziedziniec zamku królewskiego w Warszawie, płosząc stojące tam konie.

Tresowane niedźwiedzie usługiwały także na nieświeskim zamku, co o mało nie doprowadziło do nagłej śmierci posła królewskiego, Włocha. Jak relacjonuje jeden z biografów Radziwiłła, Włoch przybył do Nieświeża ubrany według najnowszej francuskiej mody, „upudrowany co się zowie; wysoki, na cienkich nóżkach, a łeb miał pełechaty jak baran”. Nie nastroiło to pozytywnie Radziwiłła, który nosił wyłącznie kontusz, a kiedy robiono mu uwagi, że kontusz ten jest już mocno nadgryziony przez ząb czasu, odpowiadał z dumą, że to dlatego, iż nosi go już jedenaste pokolenie Radziwiłłów, nawiązując do starożytności swojego rodu. Poseł królewski napomknął, że król jegomość rad by księcia wojewodę zobaczyć w Warszawie, ale na próżno oczekuje. – „Moja wina, moja wina, panie kochanku” – rzecze książę – „ale co po psie w kościele, a po niedźwiedziu w stolicy. A widział waść kiedy, panie kochanku, litewskiego niedźwiedzia?” – „Nie!” – odrzekł Włoch – „ale wiem że jest to zwierz każdy inny, jak pies, jak kot, jak mysz!…” – „Ha! ha! ha!” – parsknęło całe grono głośnym śmiechem. – „Całkiem jak mysz, zgadł waszmość wyśmienicie”. – „Ale przecie większy od myszy”. – „Do kota podobny, tylko znowu trochę mniejszy”. – „No, to więc jak królik” – odrzekł Włoch zniecierpliwiony szyderstwem Litwinów. – „Ba, panie kochanku, ale na wielu nogach chodzi?” – „Jak każdy zwierz, na czterech” – rzecze poseł. – „Alboż to każdy zwierz na czterech nogach chodzi?” – „Eksellencyo” – odpowie Włoch – „niech sobie chodzi, na wielu chce nogach, ja mu nic przeszkadzam” – i uśmiechnął się aby zataić gniew. Śmiech donośny zabrzmiał w komnacie. – „Ale cóż-to ja widzę?” – ozwie się książę – „mój gość, panie kochanku, nie ma talerza” – „oj, kapcańska służba u Radziwiłła. Gdzie batko? Batku!” – zawołał książę, klaskając w dłonie – „pokaż, co umiesz; pójdź odmienić talerz gościowi!”. Na te słowa ogromne, kudłate niedźwiedzisko wtoczyło się do komnaty na dwóch łapach, w dwóch przednich talerz trzymając, i stanęło za gościem. W komnacie panowało najgłębsze milczenie. Włoch obejrzał się, krzyknął z przerażenia i wraz z krzesłem, na którem siedział, upadł na ziemię, obaczywszy po raz pierwszy w życiu to tak bardzo do psa, kota, królika, a szczególniej do myszy podobne zwierzątko”. 

Fot: faceoff/mmkrakow.pl

Biesiady
Radziwiłł potrafił się bawić w iście sarmackim stylu. W zamku w Nieświeżu nierzadko nakrywano do stołu dla tysiąca osób. W czasie sejmików i zjazdów szlachty „obiadował” dwa razy dziennie – raz ze szlachtą we dworze, drugi raz na dziedzińcu z gołotą, dla której codziennie zabijano dwa woły. W piciu także ciężko mu było dorównać. 

Najwyższy stopień szlacheckiej pijatyki polegał na piciu ze „szklanych kijów”. Był to rodzaj bardzo długiej szklanki z dmuchanego szkła, której nie można było postawić – pijący jednym tchem musiał wypić zawartość do dna. Kto nie dał rady, nie dość, że był obryzgany napojem, za karę wlewano mu szklankę wody za kołnierz. Po kilku takich kolejkach książę zazwyczaj zostawał jedyny na polu boju, a przed snem zjadał jeszcze talerz kiszonej kapusty i wylewał na głowę cebrzyk zimnej wody. Podczas jednego z wesel, na które zaproszony był Radziwiłł, goście pili z trzewika panny młodej, a niektórzy, bardziej podochoceni, także z buta księcia wojewody.

Ostatnia pamiętna uczta wydana przez Radziwiłła odbyła się już po pierwszym rozbiorze Polski w jego pałacu w Warszawie (obecnie pałac prezydencki). Okazją była rocznica Unii Lubeskiej, a Radziwiłł w imieniu braci Litwinów podejmował na niej „koroniarzy”. Jak pisze jeden z biografów księcia: „Trzy ogromne sale balowe złączono w jedne; w nich był stół tak długi, że z jednego końca jego na drugi twarzy nie podobna było rozpoznać. Cztery obok obszerne sale zastawione były także stołami; W trzech owych połączonych salach, na tym stole nie mającym końca, zastawione były najpiękniejsze srebra augsburskiej filigranowej roboty; tuż obok pod dwiema ścianami, równie długie kredensowe stoły także zawalone były srebrami; wannami ogromnemi na butelki, puharami, naczyniami odwiecznemi, których kształty przypominały Olgierdowskie czasy, tacami, talerzami, sztućcami, których musiało być kilkaset tuzinów, kandelabrami, świecznikami różnego rodzaju itp. Żyrandole i lichtarze, porozstawiane i porozwieszane wszędzie, mieściły pewnie jakich dwa tysiące świec w sobie. Piszą współcześni świadkowie, że całej tej wspaniałości i przepychu określić trudno. Kolacya zaczęła się od ostryg, które umyślnie z Hamburga pocztą na kilku brykach sprowadzono. Ledwie jeden półmisek znikł, drugi się rodził; trudno było naliczyć, ile set butelek szampańskiego wina wypito; oprócz tego roznoszono na tacach wina stare w różnych gatunkach. Na bocznych stołach stały głowy dzicze, łapy niedźwiedzie – przysmak nielada, całkowite udźce sarnie, zwierzyna, szynki, ryby na zimno itp. itp. Mówiono powszechnie., że ta uczta przeszło dwa miliony złotych kosztowała Radziwiłła.

Rok później książę ciężko zachorował, stracił wzrok i wkrótce zmarł, a wraz z nim odeszła cała epoka, której stał się symbolem: sarmacka Rzeczpospolita.

Katarzyna Łoza
Tekst ukazał się w nr 11 (183) 14 – 27 czerwca 2013

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X