Nie zmieniłbym w swoim życiu nic…

Oto co powiedział Czytelnikom Kuriera Grzegorz Lato.

Zacznę od tradycyjnego już pytania: jak zaczęła się pana kariera sportowa?
Grałem na podwórku z kolegami w piłkę. Po skończeniu 12 lat, zgłosiłem się razem z ośmioma innymi chłopakami do klubu Stal Mielec. Chcieliśmy zapisać się do tzw. „trampkarzy”. Trener kazał nam trochę pograć i wytypował tych, którzy nadawali się do tej grupy. Tak zostałem zawodnikiem klubu Stal Mielec, gdzie przeszedłem od trampkarza, przez juniora do seniora. W Polsce jestem wychowankiem tego klubu i zawsze grałem tylko w tym klubie. Całe moje życie związane jest ze Stalą Mielec. W Mielcu wyrosłem. Mieszkam w tym mieście do dziś.

Jak trafił pan do kadry Kazimierza Górskiego?
Gdy zacząłem jako młody 17-18-letni chłopak grać w pierwszym składzie klubu, Stal awansowała do II ligi. Na nasze mecze przyjeżdżał trener Górski, który wówczas prowadził młodzieżową reprezentacje Polski do lat 23 – była wtedy taka klasa. Do tej reprezentacji zostałem powołany. Od tego momentu zaczęła się moja kariera w reprezentacji Polski. W rok po moim powołaniu do kadry młodzieżowej,Górski został trenerem pierwszej reprezentacji i prawie 70% zawodników z tej młodzieżowej przeciągnął do reprezentacji. Wtedy w tej drużynie znaleźli się ze mną Tomaszewski, Gorgoń, Szymanowski, Musiał, Ćmikiewicz, Szarmach.

Jakim człowiekiem był Kazimierz Górski?
Jak wiemy, połowa jego życia oraz kariery sportowej związana jest ze Lwowem. Urodził się we Lwowie, tu grał (w Robotniczym Klubie Sportowym (RKS) – red.), a po wojnie wyjechał do Warszawy. Jego korzenie sportowe są tu, we Lwowie. Był dla nas takim trenerem-ojcem. Zawsze każdego mógł wysłuchać, doradzić jak mają chłopaki postępować w różnych sytuacjach, nie tylko sportowych. Miał takie bardzo pozytywne podejście, jeżeli chodzi o wizję budowania drużyny.

Czy miał bezwzględny posłuch w drużynie?
„Na statku kapitan zawsze ma rację. A jeżeli nawet jej nie ma – to wróć do początku akapitu” – taka żelazna zasada panowała w reprezentacji. On podejmował samodzielne decyzje co do gry, składu zawodników, rozstawienia. Tak jest do dziś. Kto się nie podporządkowuje decyzjom trenera – odpada z zespołu.

Czy ma pan kontakt ze swymi kolegami z okresu kadry Górskiego?
Naturalnie, że mam. Jeżeli chodzi o kontakty, to widzimy się często z Janem Domarskim, Andrzejem Szarmachem, z Szymanowskim, Musiałem, Ćmikiewiczem. Nieraz rozgrywamy takie mecze „Oldboyów”, gdzie 60% drużyny Górskiego wychodzi na pole. Są to przemiłe chwile, wspominamy, jak byliśmy młodzi, porównujemy jak wyglądamy dziś – panowie po 60.

Czy grywa pan jeszcze?
Niestety. Ja już nie grywam. Jestem po operacji biodra. Mówi się, że „sport to zdrowie”, ale dotyczy to jedynie sportu rekreacyjnego. Natomiast ten wyczynowy wiąże się z ciężkimi kontuzjami, a później te różne bolączki, stawy, stłuczenia dają o sobie znać. Musze jednak powiedzieć jedno: nie zmieniłbym w swoim życiu nic, gdybym rozpoczynał je jeszcze raz od początku.

Jaki moment, gol czy fragment meczu zapadł panu najbardziej w pamięci?
Przede wszystkim mecze na wszystkich Mistrzostwach Świata, w których brałem udział. Na trzech mistrzostwach rozegrałem w sumie 20 meczy. Strzeliłem 10 bramek. Zapamiętałem te mecze, bo każda wygrana dawała nam awans wyżej. W 1974 roku, gdy zdobyliśmy trzecie miejsce, a potem powtórzyliśmy ten sukces w 1982. Grałem też na dwóch Olimpiadach. Jako młody chłopak w 1972 roku grałem w Monachium. Mój największy sukces, to że zostałem królem strzelców ma MŚ 1974.

Mecz z Niemcami na błocie to chyba pamiętają wszyscy?
To nawet nie było na błocie, a na wodzie. To nie był „football”, to było „waterpolo”. Dzisiaj to taki mecz by się nie odbył.

Czy brał pan udział w towarzyskim meczu Stali Mielec z Karpatami Lwów?
Wiem, że Stal rozegrała taki mecz, ale wtedy byłem na zgrupowaniu kadry i nie grałem we Lwowie. Teraz jestem we Lwowie po raz trzeci. Przyjechałem tu z małżonką, która jest tu po raz pierwszy. Jest zachwycona ta olbrzymią ilością zabytków, historią tego miasta, przeplatającą się tu historią Polski i Ukrainy.

Był pan również działaczem sportowym. Gdzie jest trudniej – na boisku czy w gabinetach urzędników?
Cha, cha, cha! – powiem panu, że zdecydowanie trudniej jest w gabinetach urzędników. Na boisku pan sam decyduje o sytuacji, o grze, o wszystkim. Byłem prezesem PZPN przez cztery lata i było to zdecydowanie trudniejsze. Ale jako działacz nawiązałem kontakty z Federacją Futbolu Ukrainy i razem organizowaliśmy Mistrzostwa Europy EURO 2012. Za organizację imprezy zostaliśmy wyróżnieni przez komitet wykonawczy FIFA. Była to najlepiej zorganizowana impreza w swojej historii. Z przyjemnością wspominam te czasy spotkań organizacyjnych w Warszawie, i w Kijowie, i w siedzibie UEFA. Mam w tej chwili wielu przyjaciół tu na Ukrainie.

Jak pan ocenia obecną grę polskiej kadry?
Był okres, gdy nie mieliśmy wielkich sukcesów, raczej tzw. „zwroty”. Myślę, że w tej chwili zaczyna się ta drużyna odbudowywać. Mamy olbrzymie szanse na awans do Mistrzostw Europy. Zostało nam jeszcze rozegrać dwa mecze – w Szkocji i z Irlandią w Polsce. Jestem dobrej myśli.

Czy uważa pan, że jest to dobre, gdy polscy gracze grają za granicą?
Polska jest dziś w UE i była to chyba najlepsza decyzja polityczna. Zmienił się też system grania. Granie w zachodnim klubie znacznie podnosi umiejętności poszczególnych graczy, którymi potem mogą wykazać się w reprezentacji narodowej. Natomiast kalendarze rozgrywek krajowych, ligowych i innych są tak sztywnie ustalane przez UEFA, że nie zawsze zawodnicy zagraniczni mają możliwość brać udział w zgrupowaniach kadry narodowej i w meczach reprezentacji.

Człowiek uczy się całe życie. Ja, grając jedynie w Polsce, osiągnąłem pewien poziom i nie byłem w stanie go podnieść. Natomiast grając w klubach zagranicznych, w Belgii i Meksyku, czegoś nowego się nauczyłem. Grając w jednym miejscu popada się w rutynę i nie ma rozwoju. Obecna sytuacja wyszła na dobre polskiej piłce. Niestety, obecnie kluby w polskiej Ekstraklasie mają problemy finansowe, nie mają możnych sponsorów jak te na Zachodzie, nie mają możliwości kupowania zdolnych graczy. A będąc w takich klubach jak niemieckie, holenderskie, hiszpańskie czy włoskie, polscy zawodnicy stykają się z tymi najlepszymi. Szkolą się sami, później w kraju przekazują swoje doświadczenia innym. Przez to zyskuje również reprezentacja, a ta obecna podoba mi się bardzo.

Czy nie lepiej pieniądze na zakup przeznaczyć na szkolenie własnych talentów?
Ze szkoleniami własnej młodzieży to nie jest taka prosta sprawa. Każdy z klubów ma swoje szkółki, tzw. trampkarskie, gdzie szkoli się dzieciaków od 6-7 lat. Ale gdy na 100 takich chłopców dwóch wyszkoli się na tyle, żeby grali w klubie, to jest super sukces. Te bogate kluby europejskie mogą sobie pozwolić na „drenaż” talentów z innych państw i przez to mecze najlepszych klubów europejskich ogląda się z przyjemnością.

Czy nie uważa pan, że przez takie pomieszanie graczy zatraca się takie pojęcie jak futbol europejski, brazylijski czy angielski?
Dziś to się wszystko wymieszało. To był kiedyś taki podział na tzw. „szkoły”. Teraz to wszystko się zatarło, ale zyskał na tym sport i kibice. Wiele w tym zasługi mediów, bo gdy dawniej na meczu instalowano 2-4 kamery telewizyjne, to dziś może ich być do 20. Każdy mecz jest rozkładany na czynniki pierwsze i można analizować każdy fragment gry, akcje każdego gracza. Specjalne sztaby szkoleniowców rozpatrują, dosłownie, każdy ruch. dotyczy to nie tylko meczy międzypaństwowych, ale i rozgrywek krajowych. Pozwala to wyłonić najlepszych graczy. A już kluby, które na to stać, mogą ich przejmować.

Czy w związku z tym, aby uniknąć pomyłek sędziowskich, nie należałoby wprowadzić kontroli z monitorów spornych sytuacji na polu?
UEFA wprowadziła ostatnio dwóch dodatkowych sędziów „zabramkowych”. Jeżeli człowiek sędziuje, to zawsze będą pomyłki. Nie ma na to rady. Obecnie szybkość kombinacji na tyle wzrosła, że trudno wszystko kontrolować. Sędzia gwizdkiem zatrzymuje grę i podejmuje decyzję. Konsultuje się z bocznymi sędziami. Wprowadzenie monitoringu w sędziostwo bardzo by zahamowało grę. W innych dyscyplinach jest tylko określona ilość możliwości podglądu z monitora. Nie można co chwila oprotestowywać decyzji sędziego.

Są bardzo dobrzy sędziowie, którzy mylą się niezwykle rzadko. W tej chwili system szkolenia sędziów jest na takim poziomie, że eliminuje wszelkie możliwości pomyłek. Te najważniejsze mecze ligowe, mecze mistrzostw, sędziują najlepsi sędziowie – nieważne z jakiego państwa. To podnosi poziom gry.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Krzysztof Szymański
Tekst ukazał się w nr 2015 nr 18 (238) 30 września – 15 października

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X