Nie możemy zmarnować historycznej szansy

Jan Piekło, ambasador Rzeczypospolitej w Kijowie, w trakcie Forum Europa-Ukraina w Rzeszowie opowiedział o obecnym stanie relacji polsko-ukraińskich. Rozmowa odbyła się w dniu, gdy doszła informacja o wybuchu granatu na Cmentarzu Orląt Lwowskich. Rozmawiał Wojciech Jankowski.

Czy w relacjach polsko-ukraińskich doszliśmy do stanu krytycznego, czy jeszcze może się coś zdarzyć niedobrego?
Rozmawiamy tu, w Rzeszowie, o biznesie, o gospodarce, o różnych projektach. W tych obszarach wszystko wygląda dobrze, w niektórych aspektach bardzo dobrze. I tu do nas w trakcie forum doszła wiadomość, że doszło do ataku, wybuchu granatu na terenie cmentarza Orląt Lwowskich na Cmentarzu Łyczakowskim we Lwowie. Wywołało to zrozumiałe, emocjonalne relacje i niepokój, że jest to kolejny akt wymierzony w polsko-ukraińskie stosunki. Komuś bardzo zależy, żeby je zepsuć.

Wydarzenie, o którym mówimy, jest kolejnym w serii, która trwa już od dwóch lat. Nasuwa się pytanie, gdzie jest granica i czy jesteśmy daleko od niej?
Od momentu, gdy objąłem stanowisko ambasadora Rzeczpospolitej w Kijowie, cały czas muszę się mierzyć z takimi aktami, demonstracjami, pikietami, atakami, w tym również atakiem na polski konsulat w Łucku. Jest to bardzo przykre, że zamiast koncentrować się na budowaniu naszych dobrych relacji dotyczących gospodarki, projektów infrastrukturalnych, kulturalnych, naukowych, Rady Wymiany Młodzieży (to fantastyczny projekt, który wreszcie udało się uruchomić), co 2-3 tygodnie w mediach pojawia się informacja o jakimś wydarzeniu o negatywnym, dekonstrukcyjnym charakterze, takim jak np. udział dwóch obywateli polskich w próbie podpalenia Centrum Kultury Węgierskiej w Użhorodzie. Teraz z kolei rzucono ten granat na Cmentarzu Orląt Lwowskich. Można zadać pytanie, co będzie następne i czy jesteśmy na to gotowi? W ogóle nie jesteśmy proaktywni, tylko jesteśmy reaktywni. Reagujemy na wydarzenia, które ktoś tworzy, by zepsuć nasze relacje. Nie mamy wspólnego mechanizmu, który pozwalałby nam zapobiegać takim wydarzeniom. Najwyższy czas, byśmy wspólnie taki mechanizm stworzyli.

Należałoby zatem powołać specjalną komisję do spraw kryzysowych w stosunkach polsko-ukraińskich?
Mamy wiele instrumentów. Jest zgromadzenie parlamentarne, grupa parlamentarna polsko-ukraińska, Forum Partnerstwa Polsko-Ukraińskiego przy Ministerstwach Spraw Zagranicznych, komisja historyków, trwała do niedawna współpraca obydwu Instytutów Pamięci Narodowej, jest Polsko-Ukraińska Izba Gospodarcza, są liczne projekty, współpraca różnych regionów Ukrainy, samorządów, miast z partnerami w Polsce, jest udział polskich organizacji w projektach unijnych, w tym również mających pomóc Ukrainie w decentralizacji. Mamy tyle mechanizmów, ale one nie zajmują się polityką bezpieczeństwa i zapobiegania takim aktom, jak ten we Lwowie. Powinniśmy stworzyć takie ciało i nie sądzę, żeby powinno ono działać na płaszczyźnie parlamentarnej. To powinna być grupa m.in. polskich prokuratorów śledczych, która zajęłaby się budowaniem odporności na tego typu prowokacje.

Czy tak Pan sobie wyobrażał swoją pracę w Kijowie?
Szczerze mówiąc, nie. Nie przypuszczałem, że to będzie miało aż taką skalę, że będę musiał wstawać w nocy, tak jak to miało miejsce z atakiem na konsulat w Łucku, jechać tam, patrzeć w oczy przerażonego konsula i wypowiadać się dla mediów ze ściśniętym gardłem. Naprawdę niewiele brakowało, a mielibyśmy tam również ofiary śmiertelne. Polska i Ukraina mają teraz wspólny moment w historii, pierwszy raz po Rewolucji Godności, po podpisaniu umowy stowarzyszeniowej, która była częścią oferty Partnerstwa Wschodniego. Przy tej okazji chciałem podkreślić, że Partnerstwo Wschodnie to był pomysł polski, wspólnie za Szwecją udało się nam go przeforsować jako projekt unijny. Mamy teraz szansę na stworzenie nowej strefy bezpieczeństwa w Europie, strefę handlu w oparciu o DCFTA, umowę wolnego handlu z Ukrainą, która była częścią umowy stowarzyszeniowej z UE. I mamy kłopoty z wykorzystaniem tego momentu historycznego. Na pewno jest to też spowodowane działaniami rosyjskimi, nielegalną aneksją Krymu, wojną w Donbasie. Trzeba też wziąć pod uwagę to, że Ukraina się koncentruje na obronie swojej niezależności i pewnie to jest najważniejszy temat dla władz Ukrainy. Dobrze byłoby, byśmy nie zmarnowali tego historycznego momentu.

Co się stało w naszych relacjach? W roku 2013 trwała Rewolucja Godności, poparcie dla Ukrainy było duże, a dwa lata potem stosunki polsko-ukraińskie zaczęły się psuć?
Do złudzenia przypomina to sytuację po Pomarańczowej Rewolucji, kiedy też był moment entuzjazmu, też Polacy przyjeżdżali na Majdan solidaryzować się z Ukraińcami, kiedy tryumfy święcił prezydent Juszczenko. Po dwóch latach obóz pomarańczowych się posypał. Zamiast reform nastąpiła dalsza oligarchizacja systemu politycznego na Ukrainie, a potem w wyniku niezadowolenia, frustracji przejął władzę Wiktor Janukowycz i Partia Regionów. Zaczął się wówczas dramatyczny etap w historii Ukrainy, który zakończyła Rewolucja Godności. W naszym interesie jest, by Ukrainie się udało i w tym też ją wspieramy. Takie szanse się zdarzają raz na stulecia.

A my w tej chwili jesteśmy coraz bliżej, żeby przepuścić tę szansę.
Są wysiłki ze strony Federacji Rosyjskiej, żeby doprowadzić do destabilizacji Ukrainy jako państwa. Powinniśmy mieć świadomość, że destabilizacja Ukrainy, upadek jej państwowości, czy przejęcie kontroli nad Ukrainą – to możliwość stworzenia donbaskiego scenariusza na naszej wschodniej granicy, na wschodniej granicy Unii Europejskiej.

Krytycy ukraińskiej polityki historycznej piszą w komentarzach, że jest Pan zbyt miękki w kwestiach polityki historycznej Ukrainy.
Przede wszystkim uważam, że najważniejsze są nasze stosunki gospodarcze, kulturalne. Historia jest ważna, ale nie jest najważniejsza. Mieliśmy już jedną, drugą lekcję historii, gdzie wzajemne swary między Polakami a Ukraińcami kończyły się dla jednych i drugich dramatycznie. Powinniśmy również pamiętać rok 1920, kiedy wspólnie nam się udało, również przy pomocy ukraińskich sojuszników, dzięki pomocy generała Marka Bezruczki, który bronił wtedy Zamościa przed bolszewikami. Udało nam się wtedy odnieść zwycięstwo, o którym mówi się w Europie mało, albo niechętnie, jakby nie było świadomości, że Bitwa Warszawska ocaliła Europę zachodnią przed dołączeniem jej do obozu bolszewickiego i przed panowaniem komunizmu. To co się teraz dzieje, to powtórka z historii i powinniśmy wyciągnąć wnioski z tej lekcji historii. Jest oczywiście temat mordów na Wołyniu, który jest bardzo ważny i należy go rozwiązać, ale nie na takiej zasadzie, że zaniedbamy całą resztę, kulturę, gospodarkę, reformy, współpracę miast polskich i ukraińskich, bo Ukraińcy nie chcą przeprosić za Wołyń. To się wtedy działo na okupowanych terytoriach II Rzeczpospolitej i w tej tragedii uczestniczyli obywatele polscy narodowości polskiej i ukraińskiej. Trudno w tej chwili mówić, że mieszkańcy Zaporoża, Charkowa czy Kijowa ponoszą za to odpowiedzialność. To bardzo ważne, by nie rozszerzać winy za to, co się wtedy dramatycznego stało, na wszystkich obywateli Ukrainy. Jest to zabieg o charakterze manipulacyjnym, nieuczciwy.

W rozważaniach nad potencjalnymi zagrożeniami w relacjach polsko-ukraińskich bagatelizowany jest chyba jeden istotny czynnik – wielka emigracja zarobkowa do Polski, diaspora szacowana na ponad milion Ukraińców. Tutaj możemy być również świadkami jakiegoś niebezpiecznego zdarzenia.
Bardzo bym nie chciał, by się tak stało, tym bardziej, że polska gospodarka potrzebuje Ukraińców. Oni, gdy tu przyjeżdżają, nie mają problemów z dostosowaniem się do polskich warunków, nie mają problemów językowych, kulturowych. Pracują i studiują uczciwie i rzetelnie. To nie jest tak, że do nas przyjeżdżają panie do starszych osób, czy sprzątaczki. Przyjeżdżają również wykształceni Ukraińcy, którzy zakładają firmy, ludzie, którzy w Polsce inwestują pieniądze, tworząc własne interesy czy kupują nieruchomości. Powinniśmy być z tego zadowoleni, skoro Ukraińcy przyjeżdżają, to znaczy, że oni też są zadowoleni. Dzięki temu, że przekazują pieniądze swoim rodzinom, gospodarka ich kraju na tym korzysta. To jest wspólny interes. To tak, jakby powstał już niezależny organizm, który by się wpisywał w umowę stowarzyszeniową z UE i w umowę o wolnym handlu – taki polsko-ukraiński związek ekonomiczny, który daje szansę rozwoju polskiej przedsiębiorczości, która bez Ukraińców mocno by kulała, a która z kolei daje Ukraińcom możliwość godniejszego życia. Myśmy kiedyś tak samo funkcjonowali, wyjeżdżaliśmy do Niemiec, do Stanów Zjednoczonych, potem się zaczęły powroty. Prawdopodobnie z Ukraińcami też tak będzie, tylko ważne jest, by sąsiadującej z Ukrainą Rosji nie udało się zdestabilizować kraju tak, żebyśmy utracili historyczną szansę, która się przytrafiła Europie. Teraz coraz bardziej widać, że bez silnej, demokratycznej Ukrainy, nie ma bezpiecznej Europy.

Z pewnością zauważył Pan, że w Polsce coraz częściej krytykuję się tę linię polityki, politykę giedroyciowską.
Jak ktoś chce ją krytykować, niech pokaże alternatywę, jakąś wizję funkcjonowania Polski w oderwaniu od dobrych stosunków z sąsiadami, bez umocowania transatlantyckiego i bez członkostwa w Unii Europejskiej. Słabo to widzę!

Czy zauważył Pan, żeby napięcia w stosunkach polsko-ukraińskich przekładały się na życie zwykłych ludzi, Polaków na Ukrainie, Ukraińców w Polsce?
Mam nadzieję, że nie do końca, ale w jakimś stopniu, gdy się obserwuje media, to są tam informacje o złych rzeczach, które się wydarzyły, na przykład o tym granacie na cmentarzu, czy o marszu banderowców we Lwowie. To jest najprostsze, to nie wymaga jakiegoś talentu dziennikarskiego, czy zdolności, by przekazać taką informację. Po prostu wystarczy nagrać filmik na ulicy Lwowa, wrzucić do Internetu i podpisać „Marsz banderowski we Lwowie”. Natomiast znacznie trudniej jest pokazać pozytywy. Istnieje projekt linii Malhowice-Niżankowice, znakomity pomysł. Realizuje go paru entuzjastów, oni siebie sami nazywają wariatami. To działa i już się stało symbolem. Dobrze, że Kurier Galicyjski coś takiego zauważył, pisze o tym, patronuje – chwała wam za to! Powinniśmy pisać o tym, że za polskie pieniądze jest odnawiana wieża klasztoru w Podkamieniu, że robimy renowację fresków w kościele pojezuickim we Lwowie, jest już ukończona jedna część i Polska ma zamiar kontynuować ten projekt. O Radzie Wymiany Młodzieży i o działaniach w tym wymiarze, które liczą sobie chyba dwa lata, nie pisze się prawie wcale. Dobrze byłoby, żebyśmy próbowali ukazywać pozytywy i to zależy także od dziennikarzy Kuriera Galicyjskiego. Jestem wdzięczny, że potraficie to zauważyć, choć rozumiem, że nie da się nie zauważyć takich tematów, jak wybuch granatu na Cmentarzu Orląt Lwowskich.

Jak Pan ocenia rolę mediów w opisywaniu stosunków polsko-ukraińskich?
To zależy od dziennikarzy. Ja sam pracowałem większość mojego życia jako dziennikarz. Wydawało mi się, że istnieje pewna etyka tego zawodu, ale z przerażeniem stwierdzam, że tej etyki już się nie przestrzega, jest dążenie do tego, żeby za wszelką cenę przebić się ze swoją wiadomością, najlepiej jak jest ona sensacyjna i wtedy uważamy się za dobrych i sprawnych dziennikarzy. Analiza, która była częścią anglosaskiej tradycji medialnej, która pojawiała się na łamach Rzeczypospolitej, w Dzienniku Polskim, teraz zanika. Liczy się moment. Idzie przekaz w Internet: marsz tu się odbył, marsz tam się odbył, „elementy antypolskie”, „elementy antyukraińskie”. Powstaje papka informacyjna, która prowadzi do zdezorientowania odbiorcy, który nie jest w stanie tego w sposób kreatywny zanalizować i często ulega manipulacji, która może nie zawsze jest założeniem takiego dziennikarza, czy właściciela medium, ale niestety tak często się dzieje.

Rozmawiał Wojciech Jankowski
Tekst ukazał się w nr 6 (298) 27 marca – 12 kwietnia 2018

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X