Na Ziemi Chmielnickiej powstało nowe sanktuarium fot. Dmytro Poluchowycz

Na Ziemi Chmielnickiej powstało nowe sanktuarium

Zadziwiające losy cudownego obrazu św. Antoniego i jego cuda w czasie wojny

Odpust św. Antoniego w Grodku Podolskim od dawna gromadzi liczne rzesze nie tylko mieszkańców przyległych terenów, ale i z dalszych obwodów – żytomierskiego, winnickiego, tarnopolskiego, lwowskiego. Nawet pielgrzymi z Polski czy Litwy nie są tu rzadkością. Nie ma w tym nic dziwnego. W miejscowym kościele pw. św. Stanisława BM zachował się jeden z najbardziej czczonych na Podolu obrazów – obraz św. Antoniego z Padwy. Oprócz wielu udokumentowanych cudów obraz zadziwia jeszcze swoją burzliwą „biografią”, w której – jak w zwierciadle – odbija się cała historia tych ziem.

Obraz św. Antoniego. Gdy przyjrzymy się lepiej, widoczny jest fragment uratowany przed komunistami, fot. Dmytro Poluchowycz

Na Podole obraz św. Antoniego trafił na początku XV w., gdy zakon franciszkanów osiadł w Kamieńcu Podolskim. Pod koniec XVIII w. w miejscu ich klasztoru zaczęto wznosić umocnienia miejskie i klasztor zrujnowano. W 1787 r. zakonników-wygnańców wraz z ich relikwią przyjęli Zamojscy – ówcześni właściciele Gródka. Nowe zabudowania klasztorne (które nazwano kamieniecko-gródeckie) wzniesiono z fundacji Zamojskich według projektu architekta Fryderyka Gisgesa. Klasztor wybudowano na prawym brzegu Smotrycza, wykorzystując kamienie z murów dawnego zamku. Św. Antoni tymczasem osiadł w miejscowym kościele św. Anny, który stał obok klasztoru.

O szczególnym znaczeniu tej relikwii świadczy fakt, że w akcie króla Stanisława Augusta Poniatowskiego z 1788 r., zezwalającym na prowadzenie w Gródku wielkich jarmarków, osobnym punktem zaznaczono, że jeden z nich ma przypadać właśnie na odpust św. Antoniego – 13 czerwca. To zarządzenie króla do dziś jest honorowane w mieście i ten dzień trudno wyobrazić sobie bez jaskrawego jarmarku.

W 1833 r., po stłumieniu powstania listopadowego, władze rosyjskie usunęły franciszkanów z Gródka, a klasztor zamknięto. Do początków XX wieku z ich posiadłości pozostał jedynie kościół, ale w 1937 r. i on został zniszczony. Po zamknięciu kościoła cudowny obraz przeniesiono do kościoła św. Stanisława BM, stojącego w centrum Gródka. Ten, jak i zabudowania franciszkanów, z funduszy Zamojskich wybudował architekt Gisges. W tym okresie obraz miał ciężką pozłacaną koszulkę z kutego srebra i obwieszony był złotymi i srebrnymi wotami – ofiarami wiernych za uzyskane łaski. Komuniści po zamknięciu świątyni skonfiskowali wszystkie drogocenne przedmioty, a obraz chcieli po prostu zniszczyć. Jednak stróż wyciął główny fragment obrazu z postacią świętego i Chrystusem na ręku i, owinąwszy wokół ciała, wyniósł relikwię ze niszczonego kościoła. Zamknięty kościół, jak i resztę świątyń i synagog Gródka zniszczono w 1937 r.

Jak opowiadali mieszkańcy, św. Antoni nie raz zjawiał się na ruinach kościoła i modlił się o przebaczenie ludzkich grzechów i zbawienie dusz. Uratowaną relikwię przez pewien czas przechowywała u siebie ukryta zakonnica Katarzyna Kirylewska. W czasie okupacji, gdy Niemcy zezwolili na wznowienie życia religijnego, obraz znów pojawił się przed wiernymi. W 1942 r. miejscowy malarz Kulpa nakleił uratowany fragment obrazu na płótno i odtworzył całość w jej poprzednich rozmiarach.

Przed dziesięciu laty polscy i ukraińscy konserwatorzy przeprowadzili gruntowną renowację obrazu. W jej toku od płótna z 1942 r. oddzielono oryginalny fragment i tu na fachowców czekało prawdziwe odkrycie – obraz był „fragmentowany” o wiele bardziej, niż uważano. Okazuje się, że już przed 1942 r. składał się on z kilku fragmentów. Najstarszym okazała się twarz świętego. Datuje się ona XIV-XV wiekami. Reszta należy do XVII w. Jest wersja, że pierwotna ikona została uszkodzona w pożarze (najprawdopodobniej podczas oblężenia Kamieńca przez Turków w 1671 r.). Z ognia ocalało jedynie oblicze świętego. Jakaś mistyczna siła uratowała ten wizerunek i to nie tylko w bezbożnych komunistyczne czasach, ale już w XVII w.

Jak wspomniałem, obraz wsławił się licznymi cudami. Ostatni z nich – co jest bardzo znamienne w obecnych realiach – wiąże się jakoś również z autorem niniejszej publikacji.

W listopadzie ubiegłego roku w krajoznawczym muzeum Gródka G-MUSEUM z inicjatywy wydziału kultury Rady miejskiej otwarto wystawę znanych na całym świecie fotografii oficera prasowego pułku „Azow” Dmytra Kozackiego. Fotogramy zostały wykonane w oblężonym kombinacie „Azowstal”. Planowano, że na otwarcie przyjedzie sam autor, ale niestety nie udało mu się to z przyczyn poważnych. Zawitała natomiast delegacja kobiet z organizacji „Kobiety ze stali”, zrzeszających matki, siostry i żony poległych oraz będących w niewoli obrońców Mariupola. Przed otwarciem oprowadziłem te mężne kobiety po salach G-MUSEUM. Raptem koło zdjęcia cudownego obrazu, któraś z uczestniczek zapytała: „Co to za święty obraz i czemu jest tak czczony, że aż trafił do ekspozycji muzeum?”.

Musiałem opowiedzieć historię obrazu. Po słowach „…uważa się, że modlitwa przed tym świętym pozwala powrócić utracone…” – Nela Szastun aż się żachnęła: „Koniecznie musimy trafić do kościoła, by pomodlić się przed tym obrazem. Koniecznie! Może św. Antoni uprosi nam powrót naszych synów!”.

Nela Szastun na otwarciu wystawy w G-MUSEUM, listopad 2022 r., fot. Dmytro Poluchowycz

Nelę z Mariupola nazywają „podwójnie stalową mamą” – obaj jej synowie służyli w pułku „Azow”. Starszy Igor przez dłuższy czas służył w morskich siłach pogranicza, awansował do stopnia starszego lejtnanta i dowodził okrętem. Po zakończeniu kontraktu przeszedł do pułku „Azow”. Młodszy – Nikita, wstąpił do wojska już w 2017 r. Przez trzy lata walczył pod Donieckiem. Po zakończeniu kontraktu powrócił do cywila i założył rodzinę. Jednak spokojne życie przerwała agresja Kremla. Już następnego dnia po wybuchu wojny Nikita stawił się w „Azowie” u starszego brata.

Nela wyjechała z Mariupola 16 marca. Z czasem od młodszego syna dowiedziała się o śmierci Igora. Otrzymał ciężkie zranienie i zmarł z upływu krwi. Koledzy pod ostrzałem do ostatka starali się go uratować.

Młodszy Nikita 16 maja z rozkazu dowództwa wraz z innymi obrońcami Azowstali poddali się do niewoli. W chwili pobytu Neli w Gródku nie miała o nim żadnych wiadomości. Nie wiedziała czy żyje, czy może zginął w Oleniwce, gdzie Rosjanie wysadzili więzienie, w którym przetrzymywali jeńców.

– Nie wiedziałam, co robić, do kogo się zwracać, gdzie biec – zwierza się Nela. – Modliłam się do Boga w dzień i w nocy! Odwiedzałam wszystkie cerkwie i świątynie prawosławne i katolickie. Wszędzie modliłam się o zbawienie dla dusz poległych, o zdrowie i powrót do domu naszych jeńców. Uważam, że nie ma różnicy pomiędzy świątyniami – Bóg jest jeden! Dlatego nie mogłam zmarnować okazji modlitwy przed cudownym obrazem św. Antoniego, który zwraca rzeczy zagubione – i Nela modliła się żarliwie, jak tylko może modlić się matka o ratunek dla syna.

– Bolały mnie kolana, gdy klęczałam, bo mam je chore. Ale wytrzymałam – wspomina.

Za około półtora miesiąca, 31 grudnia 2022 r. jej syn wrócił z niewoli rosyjskiej. Był straszliwie, chorobliwie chudy, ale żywy! Zdarzył się prawdziwy cud. Rosjanie z zasady nie oddają żołnierzy pułku „Azow”. Ale tym razem zrobili wyjątek. Nela nie wie, którą z jej licznych modlitw usłyszał Bóg, ale jest pewna, że bez pomocy św. Antoniego się tu nie obeszło.

fot. Dmytro Poluchowycz

Tegoroczny odpust św. Antoniego był szczególny i wejdzie do historii Gródka, jak i wspólnoty katolików Podola. A właściwie – i całej Ukrainy. Kościół św. Stanisława BM, w którym wystawiony jest cudowny obraz, ogłoszono sanktuarium św. Antoniego. Uroczystą Mszę św. odprawił ordynariusz kamieniecki bp Leon Dubrawski w asyście biskupa pomocniczego diecezji kamieniecko-podolskiej Radosława Zmitrowicza, proboszcza sanktuarium ks. Wiktora Łutkowskiego i licznie zgromadzonych kapłanów i sióstr zakonnych z całej diecezji. Udział w uroczystościach wzięło około 50 kapłanów.

– Dziś miało miejsce szczególne wydarzenie, ważne nie tylko dla naszej parafii, ale i dla całej diecezji i dla Ukrainy – podkreślił proboszcz ks. Wiktor Łutkowski. – Dziękujemy Bogu za to, że św. Antoni jest tu obecny od tylu lat w swoim obrazie. Cieszymy się, że to miejsce, gdzie odbyło się tyle cudów, uzyskało honorowy tytuł sanktuarium.

Przemawia ks. proboszcz Wiktor Łutkowski, fot. Dmytro Poluchowycz

Ks. Wiktor również podkreślił: „Nasz obecny patron (św. Antoni uważany jest za patrona Gródka Podolskiego – aut.) wspomaga nas duchowo w oporze przeciw naszym agresorom, wspiera naszych obrońców i pomaga uchodźcom, ale – przede wszystkim – daje nam wszystkim natchnienie do odbudowy naszego państwa”.

Jak pisałem, św. Antoni pomaga w odnalezieniu rzeczy zagubionych i dlatego ks. Łutkowski przypomniał, że i dziś warto prosić świętego o powrót naszych terenów utraconych przez wojnę i powrót bliskich, z którymi wskutek wojny dawno nie mamy kontaktu.

Dużo miejsca temu bolesnemu tematowi wojny poświęcił w swojej homilii bp Leon Dubrawski.

– W święto św. Antoniego możemy wiele wyprosić. Dlatego za jego wstawiennictwem otaczamy modlitwą dzieci, rodziny i władze różnych szczebli oraz całą Ukrainę. Żebyśmy za jego przyczyną mogli uprosić pokój. Żeby Duch Święty zstąpił na Ukrainę i Rosję i żeby zakończyła się wojna. Żeby krew przelana przez naszych żołnierzy i łzy matek, które zraszają naszą ziemię, nie były nadaremne. Żeby św. Antoni jak najprędzej uprosił zwolnienie naszych ziem od wroga, od diabła – gdyż do naszego kraju przyszedł szatan, który rozpętał tę wojnę… – podkreślił bp Dubrawski.

Przed wybuchem wojny uroczystości ku czci św. Antoniego gromadziły w Gródku około 4-5 tys. wiernych. Bywało czasem i więcej. Na razie ze względu na szczególny charakteru tegorocznych uroczystości ludzi było nieco mniej. Dobrze, jeżeli przybyło 1,5 tys. To zrozumiałe – toczy się wojna. Wielu potencjalnych pielgrzymów i parafian walczy obecnie na froncie, a i przemieszczanie jest utrudnione. „Na Antoniego” – jak nazywano odpust – przyjeżdżały dziesiątki autobusów i samochodów z Polski. Tym razem nie było żadnego z zagraniczną rejestracją. A i tradycyjny jarmark był skromniejszy. Ale koguciki na patykach były! Bo jakże bez nich?

Najbardziej jaskrawym i widowiskowym elementem odpustu jest tradycyjna po uroczystej mszy świętej procesja eucharystyczna. I nic dziwnego. Jej scenariusz i dramaturgię wyszlifowały do stanu doskonałości tysiąclecia wiary katolickiej. Procesję poprzedza niesiony krucyfiks, za nim kroczą chorąży z flagami Polski i Ukrainy, dalej uczestnicy procesji niosą chorągwie kościelne, feretrony, figury świętych itp.

Ciekawe też, że pomimo całotygodniowego deszczu i pochmurnej w tym dniu pogody, podczas uroczystości nie spadła ani jedna kropla deszczu. Możliwe, że jest to jeszcze jeden cud lub po prostu dar św. Antoniego dla wiernych, którzy zebrali się na jego cześć w sanktuarium jego imienia…

Dmytro Poluchowycz

Tekst ukazał się w nr 12 (424), 30 czerwca – 27 lipca 2023

Dmyto Poluchowycz. Za młodu chciał być biologiem i nawet rozpoczął studia na wydziale biologii. Okres studiów przypadał na okres rozpadu ZSRS. Został aktywistą Ukraińskiego Związku Studentów. Brał udział w Rewolucji na Granicie w styczniu 1991 roku. Był jednym z organizatorów grupy studentów, która broniła litewskiego Sejmu. W tym okresie rozpoczął pracę jako dziennikarz. Pierwsze publikacje drukował w antysowieckim drugim obiegu z okresu 1989-90. Pracował w telewizji, w prasie ukraińskiej i zagranicznej. Zainteresowania: historia, krajoznawstwo, podróże.

X